Którą bohaterkę gier z serii Final Fantasy zabrałbym na bezludną wyspę? - Tantalus

Informacja

Ten artykuł wymaga edycji, aby być zgodnym z nowymi zasadami SquareZone. Obecna wersja zostanie wkrótce dostosowana do standardów.

Dzień pierwszy

Uhh, moja głowa. Nie byłbym pewnie w stanie jej samodzielnie odnaleźć, gdyby tak potwornie nie bolała. Wciąż mam zamknięte oczy i myśl o ich otwieraniu napawa mnie grozą i mdłości. Z heroicznym wręcz trudem próbuję cofnąć się pamięcią do zeszłego wieczoru. Pamiętam pierwszą butelkę wódki.. burp... nie, lepiej nie myśleć teraz o alkoholu. Cholera, czuję się, jakbym miał gorączkę. Można mieć gorączkę od kaca?

Była ta pierwsza butelka... z tą substancję, o której nie mogę teraz myśleć. Rozpracowaliśmy ją w dwójkę z Grzesiem, potem przyszli nam z odsieczą Tomek i Roman z tymi dwoma cycatymi jak-im-tam. I mieli jeszcze te dwie krowy tej pędzonej na cytrynowym Domestosie nalewki ziołowej, której dwa dni wcześniej używaliśmy do udrożnienia rur w łazience. Potem przyszli Wiesiek i cztery zaprzyjaźnione z nim sześciopaki Tyskiego, dalej drugi Roman z tym zabawnie tanim winem i potem tych dwóch przyjaciół kogośtam, co wyglądali jak kryminaliści, do tego tacy, co wracają z napadu na monopolowy.

Dane z kolejnych dwóch godzin są uszkodzone i wiele wysiłku kosztowało mnie ich powolne odkodowanie. Pamiętam wyraźnie tego pawia, co go Wiesiek rzucił na ten Grzesiowy perski dywan z importu, potem ktoś coś powiedział o grach wideo i wyrwałem się w pijackim szale do rozmowy, gadając jedynie z przerwami na wdech przez sporą część godziny. Poszło coś o Final Fantasy i ktoś zapytał się mnie jaką bohaterkę zabrałbym na bezludną wyspę...

Co ja wtedy odpowiedziałem? Czemu to niby ważne? I gdzie ja do cholery jestem?

Powoli zacząłem uruchamiać zmysły, z obrzydzeniem wybudzając się z przyjemnego półsnu. Ciągle szumi mi w głowie, a moje włosy są zupełnie mokre od opływającej je wody. Na Odyna, ależ mi się chce pić! Czy to możliwe, żeby świat był taki suchy?

Wytężając mięśnie do ekstremalnego wysiłku obróciłeś się przez lewe ramię, zanurzając wysuszone usta w zbawiennej wilgoci. Dopiero po trzecim łyku zrozumiałem, że woda, którą piję jest słona jak diabli. Jakaś zabłąkana w skacowanym mózgu myśl, zakorzeniona głęboko gdzieś na jego przedmieściu zwróciła mi uwagę, czerpiąc z ewolucyjnego rozsądku, że picie słonej wody jest złym pomysłem, w szczególności na kacu. Niech no ja dorwę tych żartownisiów, którzy przywieźli mnie i porzucili na bałtyckiej plaży...

Świadomość powoli się rozpędziła i ma wrodzona spostrzegawczość podpowiedziała, że woda w Bałtyku nie jest aż tak słona. Do tego raczej nie przeżyłbym tych trzech zaczerpniętych łyków tego toksycznego szamba, które nazywamy naszym ojczystym morzem. Nie dane mi będzie rozwiązać tej zagadki bez zebrania większej ilości danych...

Odwróciłem się bok i otworzyłem oczy, mrużąc je w pijackim światłowstręcie. Niebo nade mną jest zaskakująco wręcz niebieskie, słońce smaży niemiłosiernie, a woda jest jasnobłękitna, do tego przejrzysta niczym Żywiec Zdrój.

Zaintrygowany podniosłem się z plaży, w której powierzchni pozostawiłem głęboki dołek w kształcie mego całokształtu. Leżałem tu widocznie przez całą noc. Świat zachwiał się lekko pod wyprostowanymi nogami, kiedy obróciłem się kontemplując najbliższe otoczenie. Obecność palm kokosowych sugeruje, że jestem gdzieś w strefie równikowej lub podrównikowej. Albo wciąż jestem pijany, albo dzieje się tu coś wyjątkowo niecodziennego

Przypływ adrenaliny rozbudził mnie całkowicie, mi natomiast zostało powstrzymanie się przed wpadnięciem w panikę. Spokojnie, na pewno jest tu ktoś, kto zna jakieś bardzo rozsądne wytłumaczenie tego, że w budzę się tu, na tropikalnej wyspie gdzieś w środku Nigdzie, po całonocnej libacji w Trójmieście. Gdzieś, ktoś, bez wątpienia.

Ruszyłem w kierunku roślinności dostrzegając jakiś ruch za linią palm i krzewów. Zbliżyłem się nawołując w każdym języku, jaki przyszedł mi do głowy. Gdy miałem już odsunąć liście i ruszyć w busz, jakaś gigantyczna sylwetka wyrosła tuż przede mną. Przerażony upadłem na plecy, w atawistycznej grozie obserwując metamorfozę tej góry niezidentyfikowanych kształtów. Potwór obrócił się przez bok, obrzydliwie poruszając zwojami podskórnego tłuszczu, ukrytego gdzieś pod ciasno opinającym ciało jaskrawym strojem. Spięte w dwa loki pęki włosów o teksturze podłogowej szczotki pozwoliły mi odgadnąć gdzie bestia ma głowę, a przynajmniej jedną z nich. Wyczułem, że widok twarzy może odbić się na mej delikatnej psychice bolesną traumą, zamknąłem więc oczy, chroniąc się jednocześnie przed ewentualną zamianą w kamień. Prawie ludzki śmiech, który wydobył się z gardzieli upiora sugerował, że mam do czynienia z jakimś ohydnym mutantem, a oczy, które w przypływie głupoty otworzyłem z tej okazji, potwierdziły moje wstępne przypuszczenia. Bladoniebieski puder nieudolnie zakrywał szpetną skórę, z której wyzierała para wyłupiastych, paciorkowatych oczu. Czerwony nos tego typu widywałem u niektórych zwierząt, ale nigdy u człowieka. Wymalowana purpurową szminką gęba rozwarła się na pełną szerokość w karykaturze uśmiechu, a jej rozmiar wprawiłby w osłupienie Micka Jaggera. Najbardziej przerażające i odpychające było jednak to, że ja tą twarz doskonale znałem. To królowa Brahne z Final Fantasy IX...

- Kochany! - rzekł demon, po czym podniósł mnie jedną ręką i zaczął przytulać z siłą i delikatnością prasy hydraulicznej. Czując, że to moje ostatnie chwile na tym łez padole, popadłem w retrospekcję, uświadamiając sobie co się stało. To ją widocznie wybrałem, kiedy rozmawialiśmy o tej bohaterce FF i bezludnej wyspie! Że też akurat wtedy musiałem sobie tak bezsensownie zażartować. Jakaż to niegodziwa siła stwórcza akurat to jedno moje życzenie urzeczywistniła, mając przecież tyle innych do wyboru?
- Przepraszam, ale... - wymamrotałem, kiedy kobieta-słoń uwolniła mnie z klinczy - chyba zaszło jakieś nieporozumienie.
- Luby mój, to wszystko prawda! - Brahne uśmiechnęła się mdląco i podskoczyła dwukrotnie na swych krótkich, grubych nogach. Tłuszcz z jej brzucha ponownie rozpoczął obrzydliwą oscylację. - Jesteśmy tu oboje, tylko ty i ja, na tej bezludnej wyspie! Będziemy tu żyli razem w miłości, tylko my sami, na zawsze i po wsze czasy!
Mój umysł wyłączył się, a twarz z miejsca wyczyściła się ze wszelkich śladów emocji. Poziom mego przerażenia przekroczył już wszystko, czego kiedykolwiek doświadczyłem i wciąż piął się w górę - widocznie dotarł właśnie do miejsca, w którym lęk objawia się apatią i taką przedziwną pustką w środku. Mózg zawiesił się zupełnie, przed ostateczną kapitulacją wysyłając ostatni rozkaz do odległych mięśni, wiadomość złożoną z jednego słowa: "Uciekaj!"


Dzień drugi

Niewiele pamiętam z ucieczki z dnia poprzedniego. Prędkość, z jaką przemykała mijana roślinność sprawiała, że na samo wspomnienie dostaję choroby lokomocyjnej. Jestem prawie pewien, że nikt nigdy tak szybko przed niczym nie uciekał, z wątpliwym wyjątkiem jakiegoś hipotetycznego jaskiniowca, który czmychał przed szablastozębnym tygrysem. Mam wrażenie, że po drodze staranowałem jakąś palmę, ale byle-jakie drzewo nie mogło mnie wtedy powstrzymać.

Przebiegłem wyspę, mając okazję ją odrobinę zwiedzić. Miała powierzchnię nie większą niż kilometr kwadratowy, a jej płaskość i nie taka znowu gęsta roślinność sprawiała, że nie wiele było na niej kryjówek. To, że Brahne mnie znajdzie jest tylko kwestią czasu. Nie tylko dlatego, że trasę mej ucieczki można by łatwo ustalić podążając za wydeptaną roślinnością. Mam wrażenie, że Brahne jest w stanie wytropić mnie węsząc strach w powietrzu...

Dookoła nie widać żadnych innych wysp - otacza nas jedynie płytka laguna i otwarty ocean. Z braku innych pomysłów zakopałem się w piasku, licząc na to, że Brahne nie zwróci uwagi na wydmę w moim kształcie, ani tym bardziej jej nie rozdepcze. Skrajnie wyczerpany zasypiałem płacząc i tęskniąc za mamą.

Dopiero dzisiejszego ranka poczułem głód - Brahne mnie jeszcze nie znalazła, ale kobieta jej postury musi być cierpliwa. Wygrzebałem się z kryjówki i spróbowałem wdrapać się na palmę kokosową i dopiero po dobrej godzinie wspinaczki i walki z owocami udało mi się zrzucić dwa zielone kokosy na piasek. Zerwałem miękką skórę, napotykając na futrzastą skorupę, która okazała się niestety barierą nie do pokonania. Rozbijanie kokosa o kamień wydawało się dużo łatwiejsze na filmach.

Ruszyłem na polowanie, mając nadzieję natknąć się na jakieś jadalnie wyglądające owady, czy korzonki, a przede wszystkim słodką wodę. Bear Grylls tak by właśnie zrobił. Krążyłem dobrą godzinę, znajdując jedynie jakąś niewielką gąsienicę o obrzydliwie gorzkim smaku. Nie najadłem się nią specjalnie, a perspektywy na dalszy posiłek wyglądały źle. Cóż, wygląda na to, że czeka mnie śmierć głodowa...

Kiedy już miałem znaleźć jakiś ostry przedmiot, którym mógłbym sobie skrócić męki, poczułem w powietrzu zapach pieczonego mięsa. Dostałem ślinotoku i ruszyłem prowadzony swym nosem, zdając sobie doskonale sprawę, że pakuję się prostą w oczywistą pułapkę. Powoli wyszedłem zza linii drzew, stając wśród niskich paproci, między którymi paliło się spore ognisko. Nad ogniem smażyło się kilka smakowicie wyglądających ryb, nabitych na jakieś zaostrzone gałęzie. Brahne siedziała na kamieniu spożywając jedną na kolanach - co najdziwniejsze posługiwała się przy tym nożem i widelcem, danie zaś znajdowało się na talerzu. Skąd ona wzięła zastawę stołową na bezludnej wyspie? Uśmiechnęła się szeroko, gdyby mnie zobaczyła - musiała zjeść ich więcej, ponieważ mięsa między jej zębami starczyłoby co najmniej na jedną rybę.
- Usiądź i zjedz coś, pączuszku. - rzekła niskim głosem - Wyglądasz jak siedem nieszczęść!
Usiadłem zmieszany, nerwowo wyczekując jakiegoś fałszywego ruchu, który byłby sygnałem do ucieczki. Nie powinno być z tym problemu, biegam przecież szybciej od niej. Chyba....

Zjadłem rybę, czując jak każdy kęs przywraca mi siły. Nigdy nie byłem taki głodny, a obiad nigdy nie smakował lepiej.
- Kokosa? - Brahne zapytała, unosząc brwi. Nie wiedziałem nawet, że ona ma brwi.
- Yyy... tak, poproszę? - odrzekłem cicho, a kobieta rzuciła mi dwie rozbite nierówno połówki, które chwilę przewracałem w dłoniach.
- Hmm.. jak udało ci się rozbić... - zacząłem zadawać nękające mnie pytanie, spostrzegając kątem oka jak królowa sięga po brązowy orzech. Bez skrępowanie wsadziła go sobie między zęby, po czym zagryzła go z chwilowym wysiłkiem, po którym nastąpił głuchy trzask.
- Co mówiłeś, złotko? - zapytała po wypluciu połówki kokosa.
- Taaaa.... no właśnie - odpowiedziałem mechanicznie, wciąż nie nadążając za irracjonalnością tej sytuacji - Ja nie specjalnie przepadam za kokosami, więc chyba już pójdę..
- Oj, biedactwo - pokręciła głową królowa - Będziesz musiał je polubić, bo niewiele jest tu innych rzeczy do jedzenia. Ale to wystarczy, tak długo, jak mamy siebie...
- Tak, zostałbym, ale już późno i... no... - wstałem nerwowo, czując jak moje kolana trzęsą się niczym galareta - muszę sobie wykopać jakąś ziemiankę, czy coś.
- Po co masz się tak męczyć, misiu pysiu? - Brahne wstała i zmrużyła oczy w sposób, który w wypadku prawie każdej innej kobiety mogłoby uchodzić za seksowny - Twoja rybka zbudowała nam już przytulne gniazdko.
Babsztyl wskazał na swoje lewo, gdzie stał niezauważony przeze mnie wcześniej dom, skonstruowany z powiązanych lianami łodyg bambusa. Do diabła! - tam w środku muszą być ze trzy pokoje, a stojąca za budowlą myśl inżynieryjna i zręczność dowodziły wielkiej pracowitości i talentu. Jak to możliwe, że ta wielka locha jest lepiej przystosowana do życia w takich warunkach niż ja?
- Łał, nie no super, w każdej innej sytuacji był nie omieszkał skorzystać, wielki szacun i w ogóle - Brahne zbliżyła się o kolejny krok, obierając kurs kolizyjny względem mojej aktualnej pozycji - Bardzo żałuję, ale cóż, czas mnie nagli i chyba zaraz zaczyna się mój serial, więc...
Podjąłem manewr wymijający, widząc jak kobieta próbuje mnie pochwycić, walcząc przy tym z siłą bezwładności. Wyrwałem z przysłowiowego kapcia, pędząc byle gdzie. Wszędzie i tak czekało mnie to samo.


Dzień trzeci

Zeszłej nocy nie mogłem spać. Chodziłem po plaży, nasłuchując odgłosu pękających drzew i grzmotu stóp, który świadczyłby o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Rozważyłem wszelkie możliwe opcje i zrozumiałem, że samemu nie dam rady przeżyć w tej dziczy - jedynie wraz z Brahne mam szansę dożyć ratunku.

Do diabła, przecież oboje jesteśmy dorośli, a do tego jesteśmy tu skazani na swoje towarzystwo. Przecież nie da się kogoś zmusić do miłości, a kobieta w jej wieku powinna to doskonale zrozumieć. Pod tymi zwałami tłuszczu musi tkwić jakiś rozsądek, jakaś kobieta mądrość, bez względu na to jak głęboko się ukryła. Jeśli będę delikatny to może uda się jakoś naświetlić jej, że z tego związku nic nie będzie. To chyba nie jest tak trudne, zrozumieć oczywistą prawdę, że nam dwojgu miłość nie jest pisana.

Ułożyłem sobie krótką przemowę, za której pomocą miałem rozwiązać ten koszmarny problem. Wytężyłem przy tym cały swój literacki potencjał, każde zdanie pisząc tak, jakby od dobrze przeprowadzonego wątku przewodniego i zręcznej stylistyki zależało moje życie. Tak przecież w końcu było. Umyłem się w słonym oceanie, obtarłem z piasku i wyczesałem znalezioną gdzieś muszlą jakiegoś regionalnego skorupiaka. Moje bojówki i podkoszulka widywały lepsze czasy, no ale nic na to nie mogłem poradzić. Chciałem iść do niej już o świcie, czując kolejny napad głodu, ale nie chciałem jej budzić - odczekałem do południa, wciąż odgrywając w głowie wszelkie scenariusze. Ułożenie przemowy podbudowało mnie na duchu, pierwszy raz bowiem wiedziałem co mam zrobić i czego mogę się spodziewać.

Ruszyłem do jej obozowiska kiedy słońce było w zenicie. Czułem jak pot zalewa mi twarz, nie tylko dlatego, że na wyspie jest piekielnie gorąco. Brahne zastałem niedaleko jej bambusowej rezydencji, kiedy to zajęta była konstrukcją czegoś na kształt włóczni, zbudowanej z ostrego krzemienia przywiązanego do rozszczepionej na jednym końcu bambusowej łodygi. Pomimo prymitywności broń ta wyglądała w jej rękach wyjątkowo groźnie. Nie ma to jak dobre wyczucie czasu.

Podszedłem bliżej, uśmiechając się na szeroko, starając się odegrać zaplanowaną rolę.
- Co robisz Brahne? - zapytałem zachęcająco, próbując sklecić jakąś gadkę-szmatkę zanim przejdę do rzeczy.
- A takie tam... - po raz pierwszy zobaczyłem ją zmieszaną. Moja uśmiechnięta gęba musiała ją wprowadzić w zakłopotanie. Do czorta! Czemu normalne dziewczyny nie mogą tak na mnie reagować?!
- Taki zrobiony na szybko oszczep... - kontynuowała. Wstała i wyważyła go w rękach - Musimy czymś przecież polować na ryby. Jak chcesz to tobie też jeden zrobię, kochanie.
- Hmm... dobrze, ale wpierw chciałbym z tobą porozmawiać... - uśmiechnąłem się, patrząc na jej rozanieloną gębę. Wskazałem na kamień, z którego przed chwilą wstała - Może usiądziesz?
- Co tylko rozkażesz kochany - usiadła na tyle delikatnie, na ile pozwoliło jej ziemskie przyciąganie. Kamień zapadł się kolejny centymetr w ziemię.

Zająłem miejsce na przewróconej palmie metr od niej. Odkaszlnąłem, żeby przerwać jakoś krępującą ciszę, która zapadła, kiedy patrzyła na mnie z wyczekiwaniem.
- Posłuchaj Brahne, wiem jak bardzo ci na mnie zależy - rozpocząłem, czując jak zasycha mi w gardle - Ale myślę, że to wszystko co tu się dzieje... to nie jest życie dla mnie. Bardzo żałuję, że muszę ci to powiedzieć, ale kobieta taka jak ty zasługuje na szczerość z moich ust. Nie mogę ci dać tego, czego ode mnie oczekujesz.
- Ale ja niczego od ciebie nie oczekuję skarbie! - uśmiechnęła się, widocznie wciąż nie widząc dokąd ta rozmowa zmierza - Chcę tylko, żebyśmy byli razem.
- Tak, wiem to Brahne i naprawdę bardzo mi to schlebia - odpowiedziałem - Ale widzisz... ja nie jestem gotowy na taki związek. Przepraszam cię, ale nie możemy być razem.
Oblicze królowej zmieniło się kompletnie, uśmiech zniknął, a jej twarz przestała wyrażać cokolwiek. Nie sądziłem, że będzie to dla niej taki szok...
- To nie jest twoja wina, zapewniam cię - spróbowałem się zreflektować, nie chcąc jej bardziej ranić. Nie było mi to na rękę - Tu chodzi o mnie, nie o ciebie. Ja... hmm... ja jestem gejem.
Zagranie było ryzykowne, ale nic innego nie przyszło mi do głowy. Jej przerażenie zaczęło ustępować miejsca zdziwieniu, poczułem więc lekką ulgę.
- Tak, jestem gejem jak nie wiem co! - uśmiechnąłem się - Mam nawet chłopaka! Dwóch chłopaków! Taki gej jak ja nie umiałby być z kobietą, sama przecież rozumiesz. Wiem, że to dla ciebie szok i w ogóle, ale na prawdę nie chcę cię bardziej ranić. Mój szacunek do Twojej osoby, królowo, nakazuje mi być szczerym w takiej sytuacji. Przepraszam.

"No i po wszystkim", pomyślałem. Misja zakończona. Teraz pozostaje wyczekać co zrobi, pocieszyć ją gdy zacznie płakać, pomóc jej jakoś w tych trudnych chwilach. Monolog nie do końca poszedł tak, jak zaplanowałem, ale miałem wrażenie, że wybrnąłem z niego mistrzowsko. W głębi duszy cieszyłem się już, lecz patrząc na Brahne na prawdę trochę jej współczułem. Spuściła głowę i zamknęła oczy, siedząc tak przez dłuższą chwilę. Byłem pewien, że lada moment się popłacze.
- Nie. - wyszeptała królowa, nie zmieniając pozycji.
- Słucham? - zapytałem nie do końca słysząc jej słowa. Odpowiedziała mi dopiero po chwili.
- Powiedziałam nie! - rzekła głośniej, spoglądając na mnie w oczach mając wiele determinacji, za to zupełny brak łez.
- Ja wiem, że to dla ciebie trudne - przystąpiłem do obrony, czując, że święci się coś niedobrego - Proszę cię, nie rań się jeszcze bardziej, przecież oboje tego nie chcemy.
- Jestem Brahne Raza Alexandros XVI, władczyni Wielkiego Królestwa Alexandrii! - kobieta wstała, coraz bardziej podnosząc głos. Na jej szkaradnej facjacie zagościła złość, a ja znowu poczułem, że moje życie jest w bezpośredni sposób zagrożone - Nigdy nie uznaję sprzeciwów, a moje życzenie jest rozkazem! Nie masz prawa mnie odtrącić!
- Brahne, posłuchaj... - wyjąkałem wstając szybko i wycofując się tyłem.
- Od teraz będziesz się do mnie zwracał per "Moja Królowo" lub "Wasza Królewska Mość" - nakazała, po czym skierowała trzymany w dłoni oszczep w kierunku mojej twarzy. Kamień nie powinien być taki ostry!
- Tak.. więc... Wasza Królewska Mość wybaczy zuchwałość... - zacząłem, ostrożnie ważąc słowa, czując jednocześnie, że niewiele zostało mi do stracenia - ale przecież nie można nikogo zmusić do miłości.
- To się jeszcze okaże - Brahne nie odrywała ode mnie wzroku, wciąż patrząc złowrogo.
- Ale przecież takie uczucie nie będzie prawdziwe! - krzyknąłem w desperacji, czując jak grunt chwieje się pod mymi roztrzęsionymi nogami. Dlaczego nic nigdy nie idzie po mojej myśli?!
- Radzę ci, żeby było prawdziwe. - odrzekła. Jej porada dziwnie przypominała groźbę - Inaczej gorzko tego pożałujesz.
- Nie... nie zmusisz mnie - przerażony padłem na piasek, czując, że wszystko już stracone.


Dzień siódmy

Dziś po raz kolejny targnąłem się na własne życie. Próbowałem odpłynąć poza lagunę i dać się porwać oceanicznemu prądowi, niestety Brahne zauważyła mnie w porę. Doskonale udowadnia, że tłuszcz jest lżejszy od wody, ponieważ pływa niczym wieloryb.

Znowu przykuła mnie do drzewa tymi swoimi żelaznymi kajdanami. Skąd je wzięła pozostaje dla mnie zagadką, ale wydaje się, że jej obszerny strój ma wiele kieszeni, w których skrywa najróżniejsze przedmioty. Zresztą pewnie w jej galaretowatym brzuchu dałoby się schować niewielki samochód dostawczy. Pozwalam jej się karmić zupą rybną, nie mając odwagi znowu odmawiać jedzenia. Wciąż mam sińce po tym jak dała mi do zrozumienia, jak źle znosi wszelkie sprzeciwy.

Nigdy nie spuszcza mnie z oka. Czuję na sobie jej spojrzenie nawet wtedy, kiedy idę w krzaki za potrzebą. Ostatnia próba ucieczki skończyła się trwającą godzinę zabawą w chowanego, ale ona zawsze wie gdzie jestem. Nigdzie się nie ukryję.


Dzień trzydziesty

Nie mam już żadnych sił, żadnej nadziei. Z jej kochanka zmieniłem się w jedynego sługę. Spełniam wszystkie jej rozkazy, nie tylko ze strachu, ale z przyzwyczajenia. Jej wola jest moją wolą. Opór jest i był bezcelowy.

W nocy, kiedy śpię przywiązany do jej łóżka, śni mi się moje poprzednie życie. Z trudem przypominam sobie jaki byłem przed miesiącem i z przerażeniem uzmysławiam sobie, że nie znam tej osoby, która kiedyś nazywałem mną. Tęskniłbym pewnie za tamtymi szczęśliwymi dniami, ale nie ma we mnie już żadnych prawdziwych emocji. Miłość, którą zmuszony jestem darzyć Moją Królową przytłacza wszystkie inne uczucia. Wszystkie z wyjątkiem jednego, słabego i rozpaczliwego, kryjącego się w najgłębszych poziomach mojego pustego serca. Uczuciem tym jest chęć odnalezienia ukojenia i spokoju, jaki gwarantuje śmierć. Nic mi nie pozostało, tylko czekanie na nią.

W moim ostatnim śnie występowałem w roli siebie z dawnych lat. Spotkałem w nim dobrą wróżkę, taką latającą, różową i bajkową. Zadała mi jedno pytanie: "Którą bohaterkę z gier z serii Final Fantasy zabrałbyś na bezludną wyspę?". Odpowiedziałem w nim, że byłaby to pewnie Rinoa Heartilly z FF8 - wróżka uśmiechnęła się i obiecała mi, że spełni mi tą fantazję za pomocą swoich zaklęć. Kiedy już miała obietnicę spełnić nagle obudziło mnie głośne chrapnięcie Jej Królewskiej Mości, przywracające moją świadomość do tego okrutnego żartu zwanego rzeczywistością. Przewróciłem się na bok, śmiejąc się paranoicznie, czując jak łzy ciekną mi po policzkach.

Statystyka

  • Data publikacji:
  • Artykuł czytany: 9672
  • Głosy oddane: 3
  • Średnia ocen: 6.3

Komentarze (8)

Yuzuriha ~ 23 listopadaa 2010, 17:07
Cóż zakończenie smutne,a nawet przygnębiające,ale cóż widać takie miało być.Przypomniało mi się takie jedno przysłowie by uważać co sobie życzysz hehe.Całkiem przyjemnie się czytało mimo kilku małych błędów i lekko irytujących pytajników.
Tantalus ~ 23 listopadaa 2010, 18:15
Cholera, nie zauważyłem tych pytajników. Poprawię zara.
Gość ~ 20 marca 2011, 03:53
Powiem tak - tekst zerżnięty od qiaxa i jego dwóch świetnych tekstów, z czego jeden ukazał się w PSX Extreme. Gratuluję.

Oniur
Tantalus ~ 20 marca 2011, 04:42
Gwarantuję, że jestem ostatnią osobą, która byłaby skłonna zżynać od qiaxa. Tekst napisałem jako bonus do dwóch tekstów konkursowych (o tym samym tytule, ale ręki Pigwaya i songohana37), które z kolei były zainspirowane dwoma tekstami qiaxa. A w zasadzie pierwszym tekstem, bo drugi to za moją namową napisał, jako swoisty sequel. Tak więc to nie zżynka, ale zabieg celowy. Pastisz, dokładniej mówiąc. PS. Tekst qiaxa ukazał się w Neo Plus, nie w PSX Extreme.
Gość ~ 11 lipca 2012, 01:08
Jak przedmówca, tekst zerżnięty od qiaxa, swoją drogą i tak gorszy... A chwalenie się, żeś go namówił, to sorry, poczytaj sobie o efekcie halo.

Maksiu
Tantalus ~ 12 lipca 2012, 15:26
Oprócz tematu nic nie jest zerżnięte od qiaxa. Inna forma, inna treść, zupełnie inny cel. Może i jest to gorszy tekst (nie jestem z niego szczególnie dumny), ale nie możecie mi zarzucać, że celowy pastiż tekstu qiaxa jest jakimkolwiek "zżynaniem od niego". Taka konwencja. Niczym się nie chwalę i nie ma to nic wspólnego z efektem aureoli, nie wiem w ogóle skąd tak ci się to skojarzyło. Tak po prostu wspomniałem, nie ma w tym niczego, czym mógłbym się chwalić. Mój tekst napisałem jako bonus do dwóch tekstów o identycznym temacie, które stanowiły zadanie w naszym konkursie z Final Fantasy XIII. Chcieliśmy zrobić konkurs literacki, a że temat qiaxowego tekstu był dość luźny, uznałem, że się dobrze nada. Taki pomysł, który przy okazji nawiązał do naszej przeszłości. Tak więc czepiajcie się wszystkiego w tym tekście, od błędów stylistycznych do beznadziejnego poprowadzenia fabuły, ale nie możecie się doszukiwać jakichś nieczystych intencji w zrobionym z premedytacją pastiszu.
Maksiu ~ 25 lipca 2012, 10:47
Jak jedna osoba zauważy, to może się mylić, jak dwie, coś jest na rzeczy.
Tantalus ~ 30 lipca 2012, 12:18
Mylić się może i milion osób, które mi plagiatowanie qiaxa zarzucą. Mówię, że tak nie jest i musicie mi wierzyć, moja wina jest tu ewentualnie taka, że idea tych trzech pastiszów (dwóch konkursowych i jednego mojego) nie została tu w jasny sposób przedstawiona. Może powinienem faktycznie dać tekst w zielonej ramce na początku, tak jak to było w tamtych dwóch pracach, ale wydawało mi się, że tytuł jest dość oczywistym nawiązaniem. Poprawię to w wolnej chwili.

Dodaj komentarz

Wpisz treść komentarza w opowiednim polu. Pamiętaj, że HTML jest niedozwolony.

Niezarejestrowani użytkownicy uzupełniają również pole autora.

Konieczna jest również weryfikacja niezalogowanych użytkowników.

Wypowiedzi obraźliwe, infantylne oraz nie na temat będą moderowane - pisząc postaraj się zwiększyć wartość dyskusji.