Informacja
Ten artykuł wymaga edycji, aby być zgodnym z nowymi zasadami SquareZone. Obecna wersja zostanie wkrótce dostosowana do standardów.
W historii kultury wiele rzeczy było ósmych: „Akademia policyjna 8”, „Piątek trzynastego VIII: Jason zdobywa Manhattan”, czy „Ósmy pasażer Nostromo”. Poza ostatnim przykładem, przedstawione rzeczy nie grzeszyły zbyt wysokim poziomem. Jaki, w takim razie, jest ósmy już Dragon Quest?
Zacznę od fabuły, gdyż ona jest solą jRPGów. W jej przedstawianiu użyto mojej ulubionej techniki „In medias res”. Bohaterów poznajemy w środku wydarzeń. Na początku wiemy jedynie, że ścigają złego błazna Dhoulmagusa i dopiero później, z ich opowieści powoli dowiadujemy się, co, jak i dlaczego. Wszelakie białe luki z przeszłości są stopniowo wypełniane. Postacie nabierają pewnej głębi, poznajemy ich motywacje i, co najważniejsze, zaczynamy je lubić, a, równolegle, wydarzenia zaczynają nabierać coraz większego tempa. Mając pełen obraz fabuły mogę powiedzieć, że choć jest dosyć liniowa, jestem pod wrażeniem pracy scenarzystów, gdyż odwalili kawał naprawdę solidnej roboty.
Świat, który przyjdzie nam zwiedzać jest po prostu olbrzymi. Miłośnicy zaglądania w każdy kącik w poszukiwaniu jakichś ukrytych skarbów będą bawić się w to długie miesiące, a i zwykli gracze, którzy chcą jedynie zaliczyć tą grę i zapomnieć, będą pod wrażeniem ogromu terenu do zwiedzania. Bardzo zróżnicowanego terenu, dodam. Pełnego wzgórz, lasów, pustyni, śnieżnych odstępów, bagien, jaskiń i podziemi. Z myślą o niedzielnych graczach, autorzy oddali do dyspozycji kilka środków transportu i chwała im za to, bo często od jednej lokacji do drugiej na piechotę jest naprawdę kawał drogi. Nie wspominając już o nierzadko pojawiającej się pokusie zboczenia z głównej drogi, w celu zobaczenia, co się kryje za mijaną właśnie górką.
Dodatkowo, wszystko wokół nas jest przepiękne. Cell-shadingowe postaci, tła, widoki, wschody i zachody słońca, przeciwnicy... Całość grafiki utrzymana jest w jednej, bardzo kolorowej, bajkowej konwencji i bardzo cieszy oko. Nie raz przystaniecie na jakimś wzgórzu i powiecie: „Jak tu jest ładnie”. Nie raz zatrzymacie się tylko po to, aby popodziwiać zachodzące słońce. Jeśli chodzi o wygląd postaci, zdecydowanie rządzi Jessica i jej różne stroje, choć reszta bohaterów też jest nieźle narysowana i animowana.
Cóż człowiek, któremu słoń nadepnął na ucho, może powiedzieć o muzyce? Jest bardzo przyjemna, nie przeszkadza w rozgrywce, ale rewelacji się nie spodziewajcie. Utwory są dość jednostajne, nie rozwijają się. Pasują do konwencji, ale nie powalają na kolana. Ot, taka rzemieślnicza robota (co akurat nie jest wadą, gdyż tworzą klimat). Dużo lepiej w moich uszach wypada voice-acting. Głosy aktorów są bardzo dobrze podłożone, zwłaszcza Yangusa (świetnie jest oddany jego charakterystyczny slang, bez napisów naprawdę ciężko go zrozumieć, a i z napisami nie jest lekko połapać się, co nasz bohater ma akurat na myśli).
Gra jest po brzegi wypełniona humorem. Nie chamskim, prostackim, ale bardziej subtelnym, wysmakowanym. Kreska Akiry Toriyamy, spięcia między głównymi bohaterami (zwłaszcza pomiędzy Yangusem, a królem Trode), czy ostatnio tak rzadko spotykany humor sytuacyjny tworzą lekką i bardzo rozluźniającą mieszankę. Ba, w moich oczach sam humor wynagradza wszelkie niedogodności rozgrywki i chociażby dla niego warto w Dragon Questa zagrać.
Walki są w większości losowe (poza bossami i specjalnymi potworami) i odbywają się w systemie turowym. Przed każdą rundą wydajemy postaciom rozkazy, które są potem wykonywane (oprócz ataku, możemy użyć specjalnej umiejętności, czaru lub przejść do obrony, a także poświęcić turę na „Psyche up”, co na krótki czas zwiększa cechy postaci). Przeciwnicy nie stoją bezczynnie i też atakują/czarują/używają specjalnych zdolności. Kolejność działania postaci oraz wrogów jest określona przez zwinność wyżej wymienionych i to w sumie wszystko, co trzeba wiedzieć na temat walk. Brzmi prosto i tak jest w rzeczywistości. Rzekłby nawet, że za prosto, albowiem gra praktycznie nie wymusza wymyślania jakichś skomplikowanych strategii, co niestety sprawia, że walki w pewnym momencie zaczynają nużyć. Mimo bogactwa umiejętności oraz czarów i tak będziecie korzystać tylko z kilku z nich, co też można uznać za wadę.
System rozwoju postaci jest dosyć prosty, a zarazem mętny. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale tak jest i spróbuję zaraz wyjaśnić, dlaczego. W walce zdobywamy punkty doświadczenia i, po zgromadzeniu odpowiedniej ich ilości, awansujemy na kolejne poziomy, co procentuje wzrostem cech fizycznych i psychicznych danej postaci. Proste, prawda? Przy awansie dostajemy też kilka punktów, które rozdzielamy na pięć specyficznych dla danego bohatera umiejętności. Proste? Niestety, nie. Nigdzie nie jest napisane, co daje nam ulokowanie punktów w tej, a nie innej umiejętności, toteż rozwój postaci odbywa się niejako „na ślepo” (przynajmniej przy pierwszym przechodzeniu gry). Jest to jednak dość duża wada, gdyż, jeśli od początku nie będziemy rozwijać pewnych umiejętności (u Hero są to np. włócznie, u Yangusa – topory), w późniejszej fazie rozgrywki czeka nas płacz i zgrzytanie zębów np. przy „levelowaniu”. Tak, od czasu do czasu trzeba „levelować” postacie, gdyż bywa, że są za słabe nawet na standardowych, kręcących się po obszarze wrogów (nie wspominając już o bossach). Czy to duża wada, odpowiedzcie sobie sami. Dla mnie odnajdywanie przyjemności w tłuczeniu w kółko tych samych potworów, aby ciułać powoli punkty doświadczenia, ociera się już o masochizm.
Na odmulenie od dość częstych walk autorzy przygotowali kilka mini-gierek i bonusów. Najważniejsza z nich to Monster Arena. Polujemy na silne potwory, aby potem wystawiać je w walkach z innymi potworami. Pokonując kolejne monstra otrzymujemy dostęp do jeszcze silniejszych i różnorakich bonusów (nie wspominając o nagrodach). Naprawdę warto poświęcić trochę czasu na zdobycie najwyższej rangi, opłaci się to sowicie (nie wspominając, że świetnie będziecie się przy tym bawić). Mamy też dwa kasyna, w których można wygrać naprawdę unikatowe przedmioty. Oprócz tego, możemy pobawić się w kolekcjonowanie mini-medali, które wymieniamy na rzadkie nagrody. Do zabawy dostajemy również magiczny kociołek, dzięki któremu z powszechnych przedmiotów tworzymy potężniejsze (receptury znajdujemy w książkach lub otrzymujemy od napotkanych postaci). Wszystkie wspomniane mini-gierki trzymają wysoki poziom i znakomicie umilają czas, co jest olbrzymią zaletą.
Ósmy Dragon Quest jest dość specyficzną grą (albo “spyficzną” jakby to określił jeden z bohaterów) i ciężko o jego w stu procentach jednoznaczną ocenę. Na pewno mogę stwierdzić, że to gra nie dla każdego, ale czy akurat jest dla was, musicie ocenić sami. Osobiście uwielbiam długie i wymagające gry, a Dragon Quest właśnie taki jest. Poza drobnymi momentami, rozgrywka jest naprawdę przyjemna. Czy warto zagrać? Oczywiście! Jak już się wciągnięcie, to nie oderwiecie się przez przynajmniej miesiąc, gwarantuję. Jeśli ktoś może i chce poświęcić tyle czasu jednej grze, to szczerze polecam.
Gra jest znakomita, ale do ideału trochę jej jeszcze brakuje. Wypunktowane wady nie przeszkadzają bardzo w rozgrywce, wskazałem je, abyście wiedzieli, czego mniej więcej się spodziewać. Ósmy Dragon Quest dostaje ode mnie bardzo mocną „dziewiątkę”, a ja z niecierpliwością czekam na kolejną odsłonę sagi.
- Nienachalny humor
- Ciekawa fabuła
- Piękna grafika
- Olbrzymi (!!!) świat
- Wciągające mini-gierki
- Nużące walki
- Konieczność „levelowania”
- Zbyt prosty, a zarazem mętny system rozwoju postaci
Komentarze (12)
chylin
Div
asdf
Serge
Dodaj komentarz
Wpisz treść komentarza w opowiednim polu. Pamiętaj, że HTML jest niedozwolony.
Niezarejestrowani użytkownicy uzupełniają również pole autora.
Konieczna jest również weryfikacja niezalogowanych użytkowników.
Wypowiedzi obraźliwe, infantylne oraz nie na temat będą moderowane - pisząc postaraj się zwiększyć wartość dyskusji.