Informacja
Ten artykuł wymaga edycji, aby być zgodnym z nowymi zasadami SquareZone. Obecna wersja zostanie wkrótce dostosowana do standardów.
Seria Final Fantasy zyskała miano legendarnej głównie za sprawą „innowacji” wprowadzonych w części siódmej, która została wydana w 1997 roku. Ja chciałbym się jednak przenieść siedem lat wstecz, kiedy to w kwietniu 1990 roku Squaresoft wydał trzecią odsłonę serii, a zarazem ostatnią na dogorywającą powoli konsolę NES. Dlaczego odniosłem się do FFVII? Mianowicie dlatego, iż niektórzy sądzą, że pewne elementy zostały właśnie w tej części wykreowane, a nie zawsze jest to prawdą. Co przynosi nam trzecia fantazja? Powrót do korzeni (profesje), a zarazem wiele nowego. Summony? To właśnie tutaj mają swój początek. Zresztą, nie tylko one. W 2006 roku ujrzał światło dzienne całkiem udany remake tej gry na przenośną konsolkę Nintendo DS – i na jego podstawie przyjdzie mi ową grę ocenić, tak więc – do dzieła.
Grę rozpoczynamy bohaterem o imieniu Lunet, po czym dosyć szybko dowiadujemy się o celu naszej misji. Do naszego herosa, w niedługim czasie dołączą jeszcze trzy postacie i… już do końca gry przyjdzie nam eksplorować świat tą właśnie czwórką, do której zostaje dołączona, wiele mówiąca etykieta „Warriors of the Light” . Fabuła gry, do czego seria zdążyła już nas przyzwyczaić – jest do bólu liniowa, a zgubienie się w trakcie zabawy jest praktycznie niemożliwe. Świat jest podzielony na dwie zasadnicze części, z czego jedna osadzona jest wysoko w chmurach (Floating Continent). Wątek fabularny jest szczątkowy, ale trzeba brać pod uwagę fakt, że jest to jeden z pierwszych Finali, w których fabuła nie była rozbudowana na miarę epickiej opowieści. Ot – mamy grupkę wojowników światła, którzy muszą uratować świat przed Złem. Nihil novi.
Zaraz po uruchomieniu gry, nasze oczy ucieszy długie i bardzo ładnie wyrenderowane intro. Niestety, w dalszej części gry podobnych „smaczków” nie uświadczymy, a szkoda, bo Square-Enix jest ekspertem w tej dziedzinie, co ukazuje nam również i tutaj. Co dalej? Graczy przyzwyczajonych do DS’owych produkcji ucieszy zapewne grafika 3D, którą kwadratowi zaimplementowali w tym remake’u. Bohaterowie wyglądają naprawdę przyzwoicie, a zmiana broni ma odzwierciedlenie nie tylko w nazwach. Bardzo ładnie wyglądają również animacje czarów i, co zasługuje na szczególną uwagę, summony. Czy nie byliście nigdy ciekawi ich wyglądu we wcześniejszych częściach? Jest ich co prawda niewiele i nie odgrywają istotnej roli, ale warto zobaczyć na własne oczy debiutującego Bahamut’a. Wygląd lokacji również nie budzi zastrzeżeń, biorąc pod uwagę możliwości techniczne konsoli.
Ikoną serii jest, znany już niemalże każdemu, Nobuo Uematsu. Jeśli zaś on brał udział przy tworzeniu gry, to jest już pewnikiem, że ścieżka dźwiękowa będzie przynajmniej dobra. Z czystym sumieniem muszę stwierdzić, że mistrz stanął na wysokości zadania. Starzy wyjadacze na pewno doszukają się tutaj znanych motywów w nowych aranżacjach. Nie są to kompozycje na miarę tych, które znamy z konsol stacjonarnych, ale można stwierdzić, że jak na stosunkowo niewielki pojemnościowo cartridge, muzyka jest miła dla ucha, a już na pewno w rozgrywce nam nie przeszkadza.
Powracają, i to z dobrym skutkiem Jobs, czyli krótko mówiąc, profesje, które możemy w dowolnej chwili zmieniać. Należy przy tym pamiętać, że istnieje tutaj Job level, co musimy uwzględnić przy „dopieszczaniu” pupilków. Pojazdy w grze, oczywiście są, a wraz z nimi niezniszczalny Cid, którym Squaresoft raczy nas, od niemalże samego początku. Tak więc przyjdzie nam poruszać się po wodzie (Canoe), w powietrzu zaś mamy do dyspozycji dwa środki transportu: szybki Enterprise, który dodatkowo posiada możliwość nurkowania (!) i drugi, Cid’s Airship, w którym mamy praktycznie wszystko, łącznie z takim rarytasem, jak Fat Chocobo. Skoro już o pociesznych ptaszkach mowa, entuzjaści podróżowania tym środkiem transportu mogą się uśmiechnąć - w tej części chocobosami możemy przemierzyć świat wzdłuż i wszerz. Czym byłby Final Fantasy bez magii – tutaj mamy do dyspozycji dwa rodzaje – białą i czarną. Pierwsza, jak można się domyślać, jest magią defensywną, druga służy do atakowania wrogów. Summony, o których wspomniałem wcześniej, mają tu swój początek – jest ich w sumie 8. Jakie? Tego Wam nie zdradzę, by nie psuć przyjemności z ich odkrywania. Gwarantuję jednak, że uśmiechniecie się, gdy zobaczycie, które z nich zadebiutowały jako pierwsze. Wspomnę jeszcze o jednym mankamencie – save point, a właściwie jego całkowity brak. Grę zapisujemy tylko na mapie świata, co w niektórych lokacjach może przyprawić o delikatny ból głowy.
Podsumowując – jest to udany remake, tym bardziej, iż wcześniej gra nie została oficjalnie wydana poza granicami Kraju Kwitnącej Wiśni. Niestety, gracze przywykli do szeroko rozbudowanej fabuły, tutaj jej nie znajdą. Dość kiepskie dialogi i pominięcie save pointów, może do gry dodatkowo zniechęcić. Jednak nie należy obok niej przechodzić obojętnie. Odmłodzona grafika i kilka elementów, które tutaj pojawiają się po raz pierwszy w serii, powinny zaciekawić młodsze grono odbiorców, nieprzywykłych do najstarszych części Ostatecznej Fantazji.
W końcu doczekaliśmy się oficjalnej trzeciej odsłony spod znaku FF w Europie. Po tytuł powinien sięgnąć każdy, kto chociażby raz zastanawiał się, kiedy Square wprowadziło do życia summony. Ocenę podwyższa dobrze wykonany remake, gdyż fabularnie, gra znajduje się na szarym końcu serii.
- Nowa szata graficzna
- Świetny system profesji
- Debiut summonów!
- Szczątkowa fabuła
- Liniowość (cecha wspólna serii)
- Zapis gry tylko na mapie świata
- Stosunkowo krótki czas gry
Komentarze (7)
rev
bydgoszczanin
Dodaj komentarz
Wpisz treść komentarza w opowiednim polu. Pamiętaj, że HTML jest niedozwolony.
Niezarejestrowani użytkownicy uzupełniają również pole autora.
Konieczna jest również weryfikacja niezalogowanych użytkowników.
Wypowiedzi obraźliwe, infantylne oraz nie na temat będą moderowane - pisząc postaraj się zwiększyć wartość dyskusji.