Informacja
Ten artykuł wymaga edycji, aby być zgodnym z nowymi zasadami SquareZone. Obecna wersja zostanie wkrótce dostosowana do standardów.
Rozdział IV
- Valentine?! - krzyknęła Yuffie - To tak samo jak... - Nie zdążyła dokończyć, gdyż w tym momencie Cloud zakrył jej ręką usta.
Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Tak samo jak...? - spytała Hana spoglądaj to na Strife'a, to na Kisaragi.
Blondyn westchnął. Za późno zareagował. Za późno pomyślał. Odsunął dłoń od ust Yuffie i uśmiechnął się do zielonookiej.
- Jak nikt. Yuffie po prostu... ma za długi język.
***
Tifa wracała właśnie ze swojego codziennego spaceru, bo cóż mogła innego robić jak prawie całe dnie spędzała w barze sama? Lokal otwierała dopiero późnym popołudniem, a tak to miała prawie cały czas wolne. Wychodziła, więc gdzieś w południe z domu i przechadzała się po nowym mieście.
A warto było wspomnieć, że te wycieczki wcale nie były bezsensowne. Prawie codziennie otwierano jakieś nowe sklepy, lokale itp. Oddawano nowe budynki do użyteczności publicznej... z czego bardzo wiele w wyżej wymienionych albo zostawało zamykanych, albo likwidowanych gdyż życie w Nowym Midgar do najtańszych nie należało.
Tifa nie wiedziała, co by było z nią samą gdyby nie praca Clouda. Pewno również musiałaby opuścić miasto, lub zamieszkać w ruinach starego, jeśli okazałoby się, ze jest za bardzo przywiązana do tego miejsca. Co ciekawe, slumsy już tak 'przylgnęły' do, Midgar że nawet teraz powstały. Nazywano tak okolice, oraz sam teren, Starego Midgar. Mieszkali tam głównie ludzie biedni, których nie było stać na kupno mieszkania lub tacy, których domy jakimś cudem przetrwały. Po za tym znajdowały się tam pozostałości po czterech z ośmiu reaktorów mako, a nad tym wszystkim królowała ruina wieżowca ShinRy - urocze wysypisko starych doświadczeń.
Podobno slumsy zamieszkiwali też terroryści przeciwni odbudowie imperium ShinRy oraz, notabene, przeciwnicy AVALANCHE - których uważali za zdrajców. Ale Tifa wcale nie czuła się jak zdrajca. AVALANCHE głównie przeciwstawiało się wykorzystywaniu LifeStream,'u jako źródła energii, a skoro teraz swój cel osiągnęło, a ShinRa zrozumiała swój błąd, to nie było powodu, aby znowu nękać Korporacje - oczywiście póki, co. A dzięki Cloudowi mogli być w kilkudziesięciu procentach pewni ze trzymają rękę na pulsie.
Co prawda Cloud nie chciał tego robić, ale Barret go do tego nakłaniał. Mówił, że jak wyślą tam Clouda to Rufus będzie już uważał na to, co robi. Według niej było to trochę nie fair. No, ale cóż...
Dziewczyna niepostrzeżenie szybko doszła do baru. Nawet sama się zdziwiła, że tak prędko minął jej ten spacer. Skręciła, więc w pierwszą uliczkę, prowadzącą bezpośrednio na ulicę gdzie mieściło się "7th Heaven". Musiała przyznać, że bar umieszczony był w fatalnym miejscu. Stał raczej na uboczu, w dość oddalonej dzielnicy o nienajlepszej zresztą opinii.
Tifa rozejrzała się. Dzisiaj, po tych ulewach, nastał wreszcie wyjątkowo ładny dzień. Ludzie wietrzyli mieszkania, skąd dochodziły odgłosy codziennej krzątaniny, a na drugim końcu ulicy, naprzeciw dziewczyny, bawiła się roześmiana grupka dzieci. Ku zdziwieniu Tify, z grupy dzieci wyskoczyła nagle mała dziewczynka o ciemnych włoskach. Śmiejąc się radośnie, podbiegła do niej i uwiesiła się jej na szyi.
- Marlene! - krzyknęła Tifa - Co ty tu robisz? - spytała odsuwając małą od siebie.
- Wróciliśmy z tatusiem wcześniej! - oświadczyła radośnie. Spojrzała w twarz Tifie i krzyknęła - Tak za tobą tęskniłam! - Po czym znowu przytuliła się mocno do dziewczyny.
- Ja za Tobą też Słoneczko! Przynajmniej będę miała teraz, z kim rozmawiać. - Uśmiechnęła się.
Marlene odsunęła się od niej i spojrzała poważnie.
- A Cloud? - zapytała.
- Cloud jest bardzo zapracowany... - powiedziała bez przekonania Tifa.
Dziewczynka już chciała jej coś oznajmić, ale nagle sobie o czymś przypomniała.
- Mamy gości w domu! - krzyknęła - Chodź! - Pociągnęła kobietę za rękę.
***
Tifa dosłownie wpadła do baru. Trzasnęła z taką siłą drzwiami, że biedna Yuffie aż podskoczyła w swoim krześle. W lokalu po za młodą, ninja i dziewczyną o brązowych włosach nie było nikogo.
- To jest Hana! - krzyknęła rzucając się w stronę, Tify - A to - powiedziała ninja wskazując na barmankę - Tifa! - oświadczyła i z nieziemskim zadowoleniem malującym się na twarzy, uśmiechnęła się.
Dziewczyny podały sobie ręce, Lockhart obdarzyła przy tym gościa pogodnym uśmiechem. W końcu Hana usiadła na swoje miejsce, Tifa postanowiła też nie być gorszą i dostawiła sobie do nich krzesło. Usiadła na nim, położyła dłonie na kolanach, wyprostowała się, spojrzała po gościach, po czym powiedziała:
- No to, co... może... - Wykonała rękami taki gest, jaki wykonują ludzie, gdy nie wiedzą, co powiedzieć. - Wyjaśnicie mi, co się stało - starała się, aby ton jej głosu, ze względu na gościa, był jak najbardziej przyjazny.
Kisaragi od razu zerwała się do odpowiedzi. Tifa w ciągu kilkudziesięciu minut poznała historię jak to Cloud zszedł z Yuffie do jaskini, jak znaleźli Hanę, jak się obudziła... i jak, jakimś cudem, w pobliżu Nibelheim znalazł się Cid, który zgodził się podrzucić ich do Midgar. Lockhart od razu oburzyła się, że nie wpadł na herbatę.
- Mówiłam mu, że będziesz zła! Ale powiedział, że nie ma czasu!
Tifa westchnęła. Znowu się wszyscy od siebie oddalą, a przecież ta przygoda, trzy lata temu tak ich zjednoczyła. Dobrze, że chociaż Yuffie do nich od czasu do czasu wpada. I akurat, z tą myślą Tify, jak na nieszczęście, ninja poderwała się z krzesła i oświadczyła, że zapomniała wymeldować się z pokoju, jaki zajmowała w Nibelheim. A więc musi teraz jak najszybciej dostać się na Główny Kontynent, a potem od razu do miasta. Nie będzie przecież płaciła za coś, czego nie wykorzystała! Dodała jeszcze, że na pewno wróci i żeby się o nią nie martwić, bo da sobie radę. Poczym się pożegnała i wybiegła piorunem z baru - jak to ona.
Tifa odwróciła się do gościa i uśmiechnęła się niepewnie. Co miała teraz zrobić? Spojrzała na Hanę. Dziewczyna jak dziewczyna. Chociaż Tifa była dziwnie przekonana, że skądś zna jej twarz... Lockhart nie wiedziała jak się zachować. Wiedziała w końcu, jaka jest etykieta względem gości, no, ale tutaj miała przypadek nadzwyczajny. Uśmiechnęła się niepewnie.
- No to, co? - powiedziała - Na pewno jesteś głodna!
- Ale ja... nie wiem... - wydukała dziewczyna.
Nie przyjmując żadnych protestów. Usadziła Hanę od razu za barem. Za oknem się ściemniło a Barreta i Clouda cały czas nie było.
***
Unoszący się w powietrzu smród papierosów drażnił go niemiłosiernie. W dodatku ten tłok. Że też musiał wybrać na to spotkanie takie miejsce. No, ale cóż... przecież musiał podjąć jakieś środki ostrożności, wszędzie się natknąć na obstawę 'Tego' głupka.
Młody mężczyzna w czarnym garniturze szybkim ruchem zaczesał włosy do tyłu. Księżyc widoczny za jego plecami przez okno właśnie schował się za chmury. Jegomość podniósł wzrok i przyjrzał się siedzącym nieopodal pijaczką. Gdyby mógł, wywaliłby ich wszystkich na zbity pysk. Nie tylko z tego miejsca, ale w ogóle... zabroniłby takim ludziom egzystencji. Cuchnęło od nich alkoholem na kilometr, w dodatku chyba nie za często używali wody z mydłem. Mężczyzna miał wrażenie, że smród w tym miejscu staje się prawie namacalny. Odwrócił głowę i spojrzał teraz w innym kierunku, gdzie jakaś młoda, mocno wydekoltowana i wymalowana kobieta krzątała się za barem.
Typowa spelunka - pomyślał.
Nie miał, na czym ulokować wzroku, aby zaraz nie poczuć odrazy. Gardził takimi ludźmi. Małe nędzne mróweczki, nawet nie wiedzą co się z nimi stanie... Zacisnął pięść. Gdyby Rufus dał się przekonać, ale nie, on teraz stał się praworządnym obywatelem, pewnie skończy niedługo budując sierocińce i karmiąc bezdomnych. Wizja roztrwonienia takich pieniędzy na zwykle pospólstwo wzburzyła go dogłębnie. Walnął pięścią w stół. Po głośnej jak dotąd sali przeszedł szept, zapanowała cisza. Parę krzeseł zaszurało, ludzie odwrócili się w jego stronę.
- No ładnie... - usłyszał na Obią chłodny kobiecy głos - Zaczynam się o ciebie martwić.
Mężczyzna podniósł głowę i zobaczył przed sobą, wysoką, szczupłą kobietę o trupio bladej twarzy, która szybko odsunęła krzesło i przysiadła się do niego.
- Nie myślałem, że taka paniusia jak ty zjawi się w takim miejscu... - powiedział.
Kobieta zignorowała jego słowa. Położyła torebkę na stole, po czym wyjęła z niej lusterko. Po kunsztownym sprawdzeniu, czy jej blond włosy układają się jak należy i czy czerwona szminka nie zeszła z jej cienkich warg, schowała zwierciadełko, po czym przewiesiła torebkę przez oparcie krzesła. Nachyliła się w stronę towarzysza. Już otwierała usta, aby coś powiedzieć... ale nagle odwróciła się, rozejrzała się po sali, po czym głośno kaszlnęła. Tłum gapiów od razu wrócił do swoich poprzednich, mało ciekawych, czynności. Mogła mówić.
- I co, znaleźliście coś? - spytała.
Wzruszył ramionami.
- Wszystko i nic.
- Jak to? - Uniosła brew.
- Gdybyśmy tylko chcieli, moglibyśmy zrujnować jego życie w jednej chwili... ale przecież nie oto nam chodzi... - Mimo iż twarz mężczyzny pozostawała w cieniu, można było dostrzec lekki zarys ironicznego uśmiechu. - Nie powiem - kontynuował - mamy parę przydatnych informacji... lecz nie wiemy czy one wystarczą przy realizacji pierwszego kroku naszego planu...
- Na pewno coś wymyślisz - Uśmiechnęła się szelmowsko.
- Nie chwal mnie tak bardzo... inaczej Melissa będzie zazdrosna - powiedział.
Blondynka oparła się wygodniej.
- A właśnie... dlaczego jej tutaj nie ma? - spytała.
- Dostała jakiejś paskudnej migreny - mruknął obojętnie.
Zapanowała cisza. Kobieta sięgnęła ponownie po torebkę. Wyjęła z niej paczkę papierosów i zapalniczkę.
- Ja tam nie wiem, czy to taki najlepszy pomysł, aby działać przez prowokację - Wsadziła sobie papierosa do ust. - Może lepiej by było wymyślić coś nowego? - Zapaliła.
Ledwo, co zdążyła się porządnie zaciągnąć, już mężczyzna szybkim ruchem wyrwał jej peta z ust, złamał na dwie części i wyrzucił za siebie. Nikt w lokalu nie zwrócił na to uwagi. ALbo przynajmniej nie starał się zwrócić.
- To może ty coś wymyślisz? - warknął.
Kończyła się jego cierpliwość dla tej zrzędliwej paniusi. Nachylił się nad stołem.
- To najlepsza metoda... - kontynuował - Chociaż... Może i rozmowa też przyniosłaby, jakie-takie efekty... ale
- Ale on się zmienił - mruknęła kobieta.
Mężczyzna zaśmiał się ironicznie. Odwrócił się za siebie. Spojrzał prosto w okno. Gdzie w oddali za szybą, malowały się pozostałości z imperium ShinRy. Wyglądające jeszcze bardziej ponuro niż w dzień. Księżyc na parę sekund wyjrzał zza chmur, oświetlając swoim bladym blaskiem twarz mężczyzny, a zaraz potem schował się z powrotem.
- Ja nie wierzę w te jego przemianę.
***
- Ja nie wierzę w te jego przemianę! - krzyknął Barret.
Już od paru minut, chodził w kółko po barze i energicznie gestykulując, przedstawiał swoją wersję na temat planów ShinRy koloryzując ją wieloma, niekoniecznie grzecznymi, epitetami. Co gorsza, ton jego głos z każdą minutą przybierał na wartości, co Tifę dość niepokoiło gdyż był już raczej późny wieczór, a na górze spała Marlene. Dziewczyna wolała jednak nie zwracać mu na to uwagi. Oraz ze względu tego, że szanowała nienaruszalność swojej przestrzeni życiowej. Kiedy chodziło o ShinRę, Barret był trochę bardziej niż drażliwy. Nawet, jeżeli Prezydent oddałby cały swój majątek na rzecz sierot, to on i tak zacząłby w tym węszyć spisek. Tifa miała czasem wrażenie, że on po prostu nie potrafił się przystosować do nowej sytuacji.
- Ten padalec na pewno znowu coś knuje! - krzyczał dalej - Mogę się założyć o moją drugą, zdrową rękę!
Cloud siedział przy barze, plecami do całej sceny, i popijał coś wolno ze szklanki. Lockhart zaś chodziła za Barretem pilnując, aby ten w swoim transie nie narobił strat w jej lokalu. Takie sytuacje pojawiały się parę razy w miesiącu. Za każdym razem jak Wallace chciał wyciągnąć ze Strife'a informacje na temat tego, co się dzieje w korporacji. Niestety Cloud, nawet, jako przywódca i trener SOLDIER, nie był wystarczająco, blisko aby dowiedzieć się, co knuje Prezydent. Więc przynosił za każdym razem te same wieści. Które wznawiały nowe kłótnie. Chociaż trudno było je tak nazwać, bo Barret raczej wydzierał się sam do siebie.
- I po co się chcesz zakładać? - mruknął Cloud. Barret stanął jak wryty. Strife nadal nie podnosił wzroku nad szklanki. - Rufus jest całkowicie czysty - mruknął, po czym sam się zdziwił tym, co przed chwilą powiedział. Bo to w końcu, w wydźwięku wydarzeń sprzed trzech lat brzmiało to dość absurdalnie.
- Wiesz co, Cloud? - warknął Wallace - Raz w życiu, powiedziałem o nim dobre słowo* i się wtedy mocno przejechałem! - wrzasnął.
- Barret! - Niewytrzymała Tifa. W końcu ktoś, musi doprowadzić ich do pionu!
Mężczyzna spojrzał na Tifę, po czym cofnął się o parę kroków i usiadł na krześle stojącym przy jednym ze stołów. Potrzebował chwili, aby ochłonąć. Lockhart westchnęła, chwyciła leżącą na stole szmatkę i stwierdziła, że musi powycierać blaty.
- I co już ci lepiej? - mruknął Cloud do Barreta.
- Nie - warknął - Jak myślisz Cloud... - dodał po chwili podnosząc powoli głowę - po co ShinRze nowe, tak liczne oddziały SOLDIER, co? - Zastosował jeden ze swoich argumentów, które według jego, utwierdzały tezę, że w korporacji coś się kombinuje.
- Dobrzy żołnierze mogą służyć, jako służba publiczna - odparł beznamiętnie, Strife.
Barret podniósł się z krzesła i spojrzał z odrazą na blondyna.
- A może i Ciebie, Cloud, ShinRa przeciągnęła na swoją stronę, co? - spytał.
Tifa, która cały czas z mocno pochyloną głową czyściła stoły znieruchomiała. Podniosła wzrok i spojrzała na Clouda.
- Idź się lepiej prześpij, Barret bo zaczynasz majaczyć... - odpowiedział chłopak spoglądając na niego z ukosa (cały czas bacznie obserwował zawartość szklanki).
Wallace chciał już mu coś powiedzieć, ale się opamiętał, warknął coś pod nosem, machnął ręką i trzaskając drzwiami odpuścił '7th Heaven'. Tifa spojrzała na Clouda.
***
W tym samym momencie, piętro wyżej skrzypnęła podłoga. Postać w białej koszuli nocnej, bardzo powoli, starając się nie wywoływać hałasu, odsunęła się od schodów. Chwilę później ciche skrzypnięcie, i za drzwiami jednego z pokoi, mignął rąbek białej spódnicy.
***
Zegar na ścianie dwunastoma, równymi sygnałami odmierzył godzinę dwunastą w nocy. Tifa westchnęła i spojrzała przez okno, na opustoszałe ulice miasta. Po posępnych alejach sunęły już tylko strzępki papieru posuwane przez wiatr. Lockhart siedziała razem z Cloudem przy jednym z barowych stolików, tym najbardziej wysuniętym w stronę okna i głównej ulicy. Siedzieli w ciszy i czekali na powrót przyjaciela. Gwałtownego, co prawda, ale zawsze przyjaciela.
- Przez to całe zamieszanie z Barretem... - zaczął Strife - zapomniałem cię zapytać, co zrobiłaś z naszym gościem.
Dziewczyna spojrzała na niego.
- Położyłam ją spać u mnie w pokoju, na łóżku gdzie sypia, Yuffie jak przyjeżdża - odpowiedziała spokojnie - Chyba najlepiej zrobiłam. Nie mogłam jej wywalić na ulicę.
- I bardzo dobrze zrobiłaś. - Pochylił głowę i uśmiechnął się pod nosem.
Trwali tak jeszcze jedną chwilę w ciszy. Bardzo przyjemnej ciszy.
- Ale co z nią zrobimy... wiesz, za jakiś czas? - spytała niepewnie, Tifa.
Blondyn podniósł wzrok.
- Nie wiem - powiedział - Właściwie to nie za bardzo wiedziałem, co z nią zrobić, kiedy znalazłem ją, tam, z Yuffie. Nie wiedziałem czy ją przywieść tutaj, czy zostawić tam... na pastwę losu... Przecież ona nic zupełnie nie pamiętała po za swoim imieniem i wiekiem!
- I bardzo dobrze zrobiłeś - Uśmiechnęła się Lockhart i chwyciła go za rękę.
Cloud odruchowo wykonał gest jakby chciał cofnąć dłoń. Dlatego dziewczyna również odruchowo puściła jego rękę. Znowu zapanowała cisza. Tylko, że ta była niezręczna.
- Swoją drogą... - zaczęła Tifa - To trochę dziwne... no wiesz, o co mi chodzi... ta sytuacja z tą dziewczyną...
- Taaak - mruknął Cloud - Przeleżała w tej jaskini kawałek czasu...
- Jak myślisz... dlaczego?
- Pewnie miała na pieńku z ShinRą - mruknął.
Dopiero po chwili zrozumiał, że zaczął gadać jak Barret.
- Zapewne - powiedziała smutno, Tifa.
Coś ją trapiło. Pewna obawa... tylko, że nie wiedziała jak powiedzieć to Strife'owi. W końcu zdecydowała się na najprostszy sposób:
- A jeżeli... jeżeli ona była kolejnym obiektem doświadczalnym Hojo?
Blondyn znieruchomiał. Po chwili pokręcił głową.
- Nie widziałem u niej numeru...
- Ty też go nie miałeś, Cloud - szepnęła Tifa przygryzając wargi.
- Ale jednak - zaczął ponownie - nie wydaje mi się żeby miała coś wspólnego z tą sprawą... Zresztą możliwe, że zwyczajnie zalazła komuś za skórę... wersji może być bardzo wiele.
Tifa pochyliła głowę.
- Jej nazwisko... Myślisz, że ona ma coś wspólnego z Vincentem? - Podniosła wzrok w kierunku chłopaka.
- Nie wiem. - Wstał od stołu. - Jutro pojadę go poszukać. Może wtedy się czegoś dowiemy... - powiedział patrząc w okno - A teraz idę spać, Yuffie nieźle mnie wykończyła - dodał.
- Dobranoc - Uśmiechnęła się Tifa.
- Dobranoc.
Rozdział V
[ ν ] - εуλ 01.02.0008 godz. 23:43
Był cichy, bezchmurny wieczór. Taki odmienny, miły i spokojny po tych wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce niecały tydzień temu. Młoda barmanka wyjrzała za okno. Na ulicach Kalm nie było prawie nikogo. Tylko nieliczni ludzie, przemykali kamiennymi uliczkami. Dziewczyna westchnęła i zabrała się za ścieranie blatu. W ostatnich dniach ruch w barze nie był zbyt duży. No tak, w końcu po tej tragedii ludzie nie mieli ochoty na trwonienie swoich pieniędzy na alkohol, teraz liczył się każdy grosz. A wszyscy na około mówili tylko o meteorze i zniszczonym Midgar.
Dziewczyna dokonała ostatniego, poprawkowego, przejechania ścierką po blacie, po czym wrzuciła ją do zlewu. Miała ochotę już zamykać, ale nie mogła. W lokalu cały czas przebywał jeszcze jeden klient. Od czasu katastrofy przychodził tu codziennie o tej samej porze, zamawiał dwie butelki najmocniejszego alkoholu, po czym siadał w ciemnym kącie i póki nie wypił trunku nie ruszał się z miejsca. Mężczyzna zawsze ubrany był w powyciągany i wygnieciony, ciemnogranatowy garnitur. Barmanka przypuszczała, że był to były Turks. W końcu tylko oni chodzili tak ubrani.
Pewnie tyle pije, bo stracił pracę - pomyślała.
Nagle cisze zakłócił dzwonek komórki. Turks w kącie sali drgnął i niechętnie odebrał telefon. Barmanka delikatnie wychyliła się, aby zobaczyć mężczyznę. Dostrzegła tylko kosmyki czerwonych włosów i jego zastygniętą w bezruchu twarz, gdy przykładał telefon do ucha. Przez chwilę panowała cisza.
- TY CWANIACZKU! - krzyknął czerwono włosy, a jego głos rozniósł się echem po całym lokalu - NIE RÓB SOBIE TAKICH DEBILNYCH ŻARTÓW! PAMIĘTAJ, Z KIM ZADARŁEŚ! ZNAJDE CIĘ I.. I... - przez chwilę myślał - I ZABIJĘ! - Po tym jak wymyślił te wielce lotną groźbę, rozłączył się i rzucił telefon na stół. Po tym jak mówił było widać, a raczej słychać, że jest porządnie wstawiony.
- Co za ludzie... - mruknął po czym podniósł kieliszek do ust. Nie zdążył się jednak napić gdyż telefon zadzwonił ponownie.
Mężczyzna zrobił się czerwony, poderwał się z krzesła i odebrał.
- TY PAJACU!... - wrzasnął. Widać było, że był gotowy posłać w stronę rozmówcy kolejną niezbyt kulturalną wiązankę słów, ale nagle zbladł. Wyglądał tak jakby właśnie doznał wielkiego szoku.
Czerwono włosy usiadł powoli na krześle, nie odrywając aparatu od ucha, ale też nic nie mówiąc.
- Nie szefie... - wymamrotał w końcu - nie nazwałem Szefa pajacem...
***
[ ν ] - εуλ 01.02.0008 godz. 23:58
Młoda kobieta, o krótkich blond włosach siedziała z pochyloną głową na szpitalnym krzesełku. Zjawiła się tutaj w dniu tragedii związanej z meteorem i od tamtej pory prawie w ogóle nie wychodziła. Lekarze zaczynali już powoli spekulować na temat tego co łączyło ją z pozostającym w śpiączce mężczyzną u którego prawie cały czas przebywała. Mężczyzna ów, był prawdopodobnie Turksem, przewiezionym tutaj ze szpitala wojskowego w Midgar na parę godzin przed upadkiem meteoru.
Blondynka poczuła, jak znowu zaczyna nachodzić ją senność. Objęła się ramionami i spojrzała na nieprzytomnego mężczyznę. Westchnęła i wbiła wzrok w podłogę. Pewnie trwałaby tak do rana, gdyby nie zauważyła kątem oka migającej diody komórki leżącej na sąsiednim stoliku. Wzięła telefon i wyszła na korytarz. Oparła się o ścianę.
- Halo? - spytała lekko podirytowana, wiedziała przecież kto dzwoni: Reno się znowu uchlał i wydzwania do wszystkich po kolei.
- Szef żyje! - krzyknął.
Elena westchnęła.
- Co piłeś?
- Ja mówię poważnie! - wrzeszczał do niej głos z słuchawki.
Korytarzem właśnie przechodził lekarz, dziewczyna zakryła ręką odruchowo aparat, jeszcze tego by brakowało aby wyrzucili ją z oddziału za używanie komórki. Kiedy medyk zniknął z pola widzenia ponownie przyłożyła słuchawkę do ucha.
- Reno... ja cię bardzo proszę... - powiedziała - przestań tyle pić, bo to ci szkodzi.
- Ale szef do mnie dzwonił!
- I w dodatku masz urojenia...
Reno westchnął w słuchawce.
- Kooobieto - jęknął - Uwierz mi na słowo - jego głos przybrał poważny ton - mówię prawdę. Sam się zdziwiłem. Uwierz mi, to jest jedna z tych rzeczy z których nie żartuje, mówię absolutnie poważnie - położył nacisk na ostatnie trzy słowa.
Dziewczyna nabrała przekonania.
- Naprawdę? - zdziwiła się - Ale... ale... jak to jest możliwe?! - krzyknęła.
Jakaś pielęgniarka wychyliła się z dyżurki, Elena uśmiechnęła się przepraszająco.
***
[ ν ] - εуλ 2X.01.0008
Otworzył powoli powieki. Obraz na około wolno nabierał ostrości... Mężczyzna nie był jeszcze całkowicie przytomny, nie pamiętał co się stało. Przez kilkanaście najbliższych sekund nie kojarzył nawet kim był. Po chwili zaczął dochodzić do siebie i zaczął zdawać sobie sprawę gdzie się znajduje. Jego gabinet. Jego były gabinet, albo lepiej... zgliszcza które po nim pozostały.
Dopiero po kolejnych kilkunastu sekundach świadomość wróciła w pełni do swojego właściciela. Teraz w pełni dotarło do niego co się stało, co się nie stało, co się mogło stać i to co się stanie. I bynajmniej to uzmysłowienie nie podniosło go na duchu. Lecz zmotywowało do tego aby ruszyć się z miejsca. W końcu nie będzie tutaj leżał jak głupi skoro zaraz meteor może gruchnąć w ziemię. O ile już nie trzasnął.
Powoli, sycząc z bólu doprowadził się do pozycji siedzącej, oparł się plecami o biurko, a raczej o te jego część, która nie została strawiona przez ogień. I niestety dopiero ta nagła zmiana pozycji uświadomiła mu, jak bardzo bolała go głowa. Na dodatek poczuł, ciepłą, stróżkę cieczy spływającą mu po skroni. Przez chwilę czekał aż ostrość jego wzroku się wyreguluje. Chociaż pewnie kiedy ujrzał to wszystko na około, wolałby oślepnąć. Wszędzie szkło, płomienie... i meteor, który niewątpliwie zamierzał rąbnąć w ziemię.
***
Dziewczyna skrzywiła się. Promienie słoneczne oświetliły jej twarz przy okazji zmuszając do drastycznej pobudki. Nie ma to jak otworzyć oczy kiedy ukochane słoneczko chce ci je wypalić. Dziewczyna pomału uniosła powieki, usiłując powoli przystosować wzrok do ogólnie panującej jasności. Następnie, powoli podniosła się do pozycji siedzącej. Rozejrzała się po pomieszczeniu. I stwierdziła, że Tifa musiała już wstać.
Hana już od ponad tygodnia przebywała pod jedynym dachem z Tifą, Cloudem, Barretem i Marlene. A z dnia na dzień coraz więcej sobie przypominała ze swojej przeszłości. A właśnie! Na samą myśl o dawnych czasach dziewczyna przelękła się, po czym szybko wsunęła rękę pod poduszkę. Przez chwilę badała dłonią płaszczyznę prześcieradła. Westchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy natknęła się opuszkami palców na jakąś kartonową lecz ślizgom powierzchnię... Odetchnęła z ulgą.
Wstała z łóżka, poprawiła na sobie sporo za dużą piżamę i przeczesała palcami włosy. Następnie udała się do wyjścia z pokoju. Stanęła na schodach prowadzących do baru i nasłuchiwała, mimo, że mieszkała tutaj już kilka dni nadal czuła się mocno skrępowana tym faktem. Z ulgą stwierdziła, że w barze jest tylko Tifa. To dobrze, w jej towarzystwie czuła się najlepiej. Reszta mieszkańców 7th Heaven jeszcze ją onieśmielała. Powoli zaczęła schodzić na dół.
- O wstałaś już! - powiedziała Tifa, uśmiechając się w stronę Valentine. - Siadaj - powiedziała wskazując jej miejsce za barem. - Na pewno jesteś głodna - stwierdziła i nawet nie czekając na odpowiedz wzięła się za robienie śniadania.
Hana posłusznie wykonała jej polecenie i usiadła przy barze. Przyglądała się chwilę jak Tifa przygotowywała posiłek poczym się zamyśliła. W sumie nie pamiętała czy ona też potrafi gotować, to była jedna z tych rzeczy do których nie miała pewności. Pamiętała, że zna się na czyszczeniu broni, zmianie nabojów... Na szczęście poza niepewnością do prawidłowego wykonywania czynności, zachowała wszystkie wspomnienia. Znaczy, w sumie nie wszystkie - nie wiedziała czemu leżała w tej grocie przez kilkadziesiąt lat.
***
- A więc jedno ma piętnaście lat, a drugie siedemnaście? - spytał Tseng, Eleny.
I bynajmniej nie zrobił tego, aby się upewnić, bo zapewniały go w tym papiery, które trzymał w ręce. Chciał po prostu przerwać tę nie zręczną ciszę. Obydwoje stali w pustym i ciemnym pomieszczeniu, w którym przez szklaną szybę mogli obserwować salę treningową.
Naprzeciwko nich, w dość sporej odległości, stała odcięta od dwóch Turksów taflą szkła dwójka nastolatków. Żadne z nich nie oglądało się w stronę Tsenga i Eleny, żadne nie zdawało się wykazywać jakimkolwiek zainteresowaniem parą przyglądających się im Turksów. Można było to wywnioskować patrząc na zachowanie dziewczyny która usiłowała za wszelką cenę rozśmieszyć swojego kompana jakimiś wygłupami. Chłopak który stał obok niej zdecydowanie był starszy. Fizycznie może nie było tego widać, ale psychicznie wydawał się o wiele dojrzalszy od towarzyszki.
Faktycznie, to jeszcze dzieci - pomyślał Tseng. I ze zgrozą stwierdził, że pierwszy raz zgodził się z Reno.
- Możemy już zaczynać egzamin? - spytała Elena.
Tseng przytaknął. Chociaż nie wiedział dlaczego ta dwójka ma mieć inny test niż cała reszta Turks.
***
Blondyn powoli przemierzał grotę. Musiał przyznać, że atmosfera która tu panowała, była niesamowita w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Przepięknie uformowane skały tworzyły równe, półkuliste przejście. Z czubków stalaktytów spadały co chwila krople wody, które z cichym 'chlup' rozpryskiwały się o ziemię.
Cloud przyszedł tutaj z powodu Hany. Przyszedł tutaj do osoby, która mogła znać rozwiązanie zagadki, wiedząc kim ona jest i prawdopodobnie dlaczego spotkał ją taki los.
***
[ ν ] - εуλ 2X.01.0008
- Straszne - wymamrotał młody chłopak rozglądając się na wszystkie strony. Miał krótko przystrzyżone brązowe włosy i szaroniebieskie oczy spoglądające na świat zza okularów.
- Nie żyje - powiedział drugi mężczyzna, tym razem blondyn, pochylając się nad ciałem jakiegoś urzędnika z ShinRy.
- To go zostaw - mruknęła szorstko kobieta która stanowiła dopełnienie do trójki medyków wysłanych do zbadania ostatnich pięter siedziby ShinRy. Mieli oni pomóc ludziom którzy przeżyli atak WEAPON'a, Jednak jak na razie takich osób brakowało.
- Chodźmy wyżej - powiedział blondyn.
- Nie śpiesz się tak! - krzyknął za nim brązowowłosy - Może tutaj jeszcze ktoś żyje!
Widać było, że to była jedna z jego pierwszych misji. Za bardzo się wszystkim przejmował.
- Nie rozczulaj się tak - powiedziała kobieta podążając za mężczyzną na kolejne piętro, przy okazji zgrabnie omijając kolejne ciała i kałuże krwi - Mamy ratować tylko tych co się ruszają. Na resztę już nam brak czasu. - Cała trójka weszła na schody..
Chłopak w okularach zmarkotniał. Pochylił głowę i posłusznie podążał za towarzyszami.
- O cholera! - usłyszeli głos mężczyzny który szedł na przedzie. Stał już na półpiętrze między sześćdziesiątym ósmym a sześćdziesiątym dziewiątym piętrem.
- Co jest? - spytała kobieta dobiegając do towarzysza, tuż za nią pojawił się brązowowłosy. - Przecież to...
- Prezydent! - krzyknął chłopak stojący za nią.
Przyjrzeli się ciału. Kobieta spojrzała z lekkim przestrachem na towarzyszy.
- To co robimy? - spytała.
Blondyn wzruszył ramionami, młodszy chłopak nie zareagował. Kobieta jeszcze raz przyjrzała się ciału. Szczerze powiedziawszy zawsze popierała działania Avalanche. Jednak nie mogła się do tego otwarcie przyznać, bo inaczej nie znalazłaby pracy. Z jednej strony ciążył na niej obowiązek zajęcia się rannymi (nie wspominając, że 'tak ważnymi' rannymi nawet martwymi należało się zająć) a z drugiej ogólna nienawiść w stronę Shin-Ry.
- Nie rusza się - stwierdziła.
Starszy mężczyzna spojrzał jeszcze raz na ciało prezydenta, po czym wzruszył ramionami, obrócił się i ruszył dalej. Kobieta była jego przełożoną, a jej wypowiedz była jednoznaczna z rozkazami z góry - jeżeli się nie rusza, to oni też go mieli nie ruszać, proste. Kobieta szybko wyminęła ciało i ruszyła za towarzyszem. Jedynie brązowowłosy chłopak został w tyle.
Przez chwilę przyglądał się nieprzytomnemu Shinrze z niejaką natarczywością. Tak jakby chciał wymusić na tym nieprzytomnym człowieku to aby, podniósł się i wstał. Jednak nie był cudotwórcą, lecz poniekąd udało mu się osiągnąć ten efekt.
- Ruszył się! - krzyknął za towarzyszami - Ruszył ręką!
Dwójka medyków zatrzymała się w pół kroku.
- Padalec jeden... - mruknęła kobieta, nie do końca wiadomo w czyim kierunku. Czy Prezydenta czy brązowowłosego chłopaka.
***
- Hana Valentine? Nie... nie znam takiej - powiedział po czym zmrużył oczy i pochylił głowę, tak, aby uciec przed spojrzeniem Clouda.
Strife westchnął zrezygnowany. Przejechał taki kawała drogi na marne? Spojrzał na Vincenta. Ten człowiek zawsze był tajemniczy. Ale nie na tyle tajemniczy, aby nie było po nim widać tego, że coś wie. A ten na pewno wiedział, Cloud to czuł.
Strife uśmiechnął się pod nosem.
- Skoro jej nie znasz, to na pewno nie zainteresuje cię to, że dziewczyna którą znalazłem z Yuffie dwa tygodnie temu uważa, że właśnie tak się nazywa.
Valentine drgnął i podniósł na niego wzrok.
- Znaleźliście? - spytał.
Chłopak przytaknął.
- Yuffie szukała materii w Górach Nibel. Wpadła do jakieś groty... i tam odnalazła dziewczynę. Zresztą co ja ci będę gadał... - mruknął podnosząc się z kamienia na którym siedział - I tak jej nie znasz... - Odwrócił się. - Lepiej jak wrócę do domu...
- Zaczekaj...
Dodaj komentarz
Wpisz treść komentarza w opowiednim polu. Pamiętaj, że HTML jest niedozwolony.
Niezarejestrowani użytkownicy uzupełniają również pole autora.
Konieczna jest również weryfikacja niezalogowanych użytkowników.
Wypowiedzi obraźliwe, infantylne oraz nie na temat będą moderowane - pisząc postaraj się zwiększyć wartość dyskusji.