Informacja
Ten artykuł wymaga edycji, aby być zgodnym z nowymi zasadami SquareZone. Obecna wersja zostanie wkrótce dostosowana do standardów.
Na twarzy Rena zaczęły pojawiać się krople potu. Jeszcze raz zajrzał w karty trzymane w rękach, potem w roześmianą od ucha do ucha twarz przyjaciela. 'Cholera.. jak ja nie lubię tego zagrania...' westchnął w myśli Ren 'Skąd on ma tego Caterchippilara? Pewnie orżnął jakiegoś dzieciaka, eh Dunkan.... dobra...'. Ren nie zastanawiają się dłużej położył swoją kartę na wolne pole w środku planszy:
- ooo.. - udał zdziwienie Dunkan - a to ci zagranie... chcesz wymusić jakąś wymianę? Może masz silniejsze karty? - dodał ciągle się uśmiechając - a ty wiesz.... dobrze ci idzie... w tej grze jest 7:2 dla ciebie.
- ss...serio? - zapytał szczerze zdziwiony Ren. 'A faktycznie...' pomyślał 'no przecież zaczynał i wymanialiśmy się na moją korzyść.. heh.. mam na ręce moją ulubioną kartę - Bomb, a jej mi raczej nie zabierze hehehe'.
- Może już chcesz się poddać Dunkan? To chyba koniec twojej passy, hehehehehe - dodał z nowym entuzjazmem w głosie.
- Kurcze. Chyba nie mam wyjścia - powiedział, a jego uśmiech wcale nie wskazywał na to, że ma zamiar przegrać - Wiesz.... na ręce mam tylko BiteBug'a.... czyli chyba naprawdę mam problem.... - coś w jego głosie wskazywało na to, że wcale tak nie myśli. Podparł muskularną ręką swoją głowę, podrapał się chwilę po swoich krótkich, blond włosach i położył kartę na stół.
- Szkoda Dunkan.... czyli nie jesteś taki dobry jak myślałeś - powiedział Ren. Dopiero po chwili doszło do niego to, co naprawdę się dzieje na planszy.
- Same.... Combo i Combo. Dobra.... czyli wygrałem 8:1. Jak położysz tą swoją bombkę, to będzie 6:3, więc i tak wygrałem. To jak? Rewanż?
- Skąd ty u licha wiedziałeś, że mam kartę Bomb? - powiedział zdenerwowany już Ren zbierając karty, których przyjaciel mu nie zabrał.
- Rany Ren.... matematyka. Masz tę kartę od lat i zawsze jej używasz. Mimo, że nie gramy w otwarte karty, zawsze wiem jakie wybierzesz. Jesteś zbyt prostolinijny. To co z tym rewanżem? - dodał uśmiechając się jeszcze bardziej widząc czerwoną ze złości twarz kumpla.
- Dobra!! Zajmować miejsca ludzie! - dobiegł ich głos pani instruktor - Haji i Kilroy.... siadajcie szybciej... Ren i Dunkan... znowu się obijacie przy Triple Triad'zie? Zwijać to...
Dunkan schował planszę i swoją grubszą nieco talię kart, wyraźnie zadowolony z doprowadzeniem Rena do wściekłości. Większość klasy jednak (głownie męska część) szybko wykonała polecenia. '26 lat.... piękny wiek... tak jak i sama pani sensei' pomyślał Ren. Instruktor podeszła do biurka i rozejrzała się ponownie po klasie.
- Dzień dobry klaso - dodała z typowym dla niej uśmiechem.
- Dzień dobry Instruktor Tilmett - równie entuzjastycznie odpowiedziała klasa, która po chwili usiadła i włączyła pulpity
- Dzisiejsza lekcja będzie poświęcona na organizację. Jak dobrze wiecie dzisiaj wieczorem zacznie się egzamin na pierwszy stopień SeeD. Tak. Jutro do elitarnych oddziałów Balamb Garden dołączą nowi członkowie. Wy oczywiście jesteście za młodzi i za mało doświadczeni, żeby wziąć w nim udział niestety. - spojrzała w kierunku siedzącego na końcu chłopaka - Oczywiście z wyjątkiem ciebie Kemuri. Dyrektor zgodził się, żebyś uczestniczył w egzaminie. Zostań po lekcji, żebym udzieliła ci niezbędnych wskazówek.
Męska część klasy, jak jeden mąż, zwróciła twarze w kierunku Kemuri'ego, który założył nogę na nogę na pulpicie i zdaje się nie dostrzegać nienawistnych spojrzeń skierowanych w jego stronę.
- Niech się pani o mnie nie martwi Selphie-sensei. Nie po to tyle się uczyłem, żeby teraz polec na jakimś tam egzaminie.
- To nie jest "jakiś tam egzamin". Fakt, że jesteś taki dobry nie musi oznaczać, że go zdasz. Zapamiętaj teraz i na przyszłość, że ten egzamin nie ma na celu sprawdzenie twojej znajomości technik, czy walki. SeeD działają w drużynach i mają wykonywać rozkazy. Kiedy ja zdawałam był taki jeden chłopak, który był jednym z dwóch najlepszych wojowników w uczelni i nie zdał go, bo zlekceważył jasne rozkazy.
Kemuri nie odpowiedział. Cała klasa ucichła i słychać było tylko rytmiczne kroki pani instruktor przechadzającej się wzdłuż sali.
- Dobrze... Kto z was powie mi, jak przedstawia się teraz sytuacja w mieście Deling? Nicole?
Młoda dziewczyna o brązowych włosach i zielonych oczach wstała energicznie i rzeczowym tonem zaczęła odpowiadać na pytanie:
- W mieście od wielu lat trwają zamieszki. Po śmierci prezydenta Deling'a, Galbadia wycofała się z okupowanych terenów takich jak Timber, czy Dollet. Obywatele demokratycznie wybrali generała tamtejszej armii George'a Caraway'a na nowego prezydenta. Zapowiedział on zreformowanie kraju i daleko idącą demilitaryzację. Niektórzy jednak sprzeciwili się temu, mówiąc, że staną się łatwą zdobyczą dla innych krajów takich jak Esthar, czy... Balamb. Dlatego też przeciwnicy nowych rządów od dawna przeprowadzają w mieście zamachy i ataki na najwyższych przedstawicieli władz państwa.
- Dokładnie - uśmiechnęła się nauczycielka - Władze miasta poprosiły o pomoc naszych ludzi. Ogród Galbadia również stoi w opozycji z tym władzami, a Ogród Trabia nie ma jeszcze wystarczająco dużego personelu, żeby pozwolić sobie na taką misję. Pomoc prezydentowi Caraway'owi będzie zadaniem, na które posłani będą kandydaci na pierwszy stopień SeeD dziś wieczorem. Tymczasem zadaniem was wszystkich, za wyjątkiem Kemuri'ego, będzie przygotowanie i oporządzenie łodzi, którymi przyszli SeeD na tą misję popłyną. Po sali rozszedł się jęk dezaprobaty. Kilroy załamany uderzył czołem w ekran pulpitu, a Kemuri uśmiechnął się szerzej.
- Co jest? Co jest? - zapytała instruktor - Nie chcecie? A jak wy będziecie zdawać egzamin za te 3 lata, to chcielibyście, żeby łodzie były czyste i żeby działały jak należy? Nie wzdychać mi tu, tylko ubrać się w stroje robocze i za godzinę stać mi przed bramą. O tych co się nie zjawią wspomnę panu Dincht, który odpowiednio z nimi pogada...
Klasie zdecydowanie popsuł się humor, kiedy usłyszeli znajome nazwisko. W tej chwili rozległ się dzwonek i uczniowie zaczęli wyłączać pulpity i zbierać się do wyjścia.
- To wszystko na dzisiaj. Możecie iść. - powiedziała instruktor uśmiechając się złowieszczo w kierunku klasy.
Wszyscy, za wyjątkiem Kemuri'ego, opuścili sale, wracając powoli do swoich zajęć.
- Ehh... świieeeeeetnie - powiedział Kilroy po wyjściu z sali. Chłopak ten słynął, ze swego zamiłowania do walki - a miałem dzisiaj wypróbować nową broń. Kurcze.... dałem 10000 gil za ten młotek, a nawet nie dadzą mi się nim pobawić - dodał przygnębionym głosem
- Jeszcze zdążysz, nie martw się - odpowiedział mu Haji, jego najlepszy przyjaciel o ciemnej karnacji. Najbardziej lubi zajęcia z Magii i wykorzystania GF, w walce posługuje się specjalnym kijem - Obrócimy z tymi łodziami raz dwa i jesteśmy z powrotem. A pani Tilmett będzie taka zadowolona - dodał z nutką nadziei, rozmarzonym tonem.
- Raz dwa? Łodzi jest 16, a każdą trzeba będzie dokładnie umyć, wymienić stare części, posprzątać kabiny itd. . Znacie instruktor... nie popuści... nam póki wszystko nie będzie na błysk - odpowiedział zażenowany Ren. Z reguły nadpobudliwy czternastolatek, specjalizujący się we władaniu Gunblade'em.
- No... poza tym lepiej nie narażać się temu całemu Dincht. Słyszałam, ze znają się z instruktor już od dłuższego czasu. Szef Komitetu Dyscyplinarnego... jakby ktoś się nie zjawił, to by mógł zostać zawieszony w prawach studenta albo gorzej - powiedziała szczerze zmartwiona Nicole. Pogodna, zazwyczaj uśmiechnięta i przyjaźnie nastawiona do wszystkich dziewczyna, prezes Komitetu Festiwalowego. Jednocześnie siostra Ren'a, posługująca się w walce Naginatą.
- Lepiej wracajmy do dormitoriów, bo jeszcze się spóźnimy i będziemy musieli do miasta z buta zasuwać. A na taki spacerek nie mam dzisiaj specjalnej ochoty - powiedział Dunkan. Najlepszy przyjaciel Ren'a, świetny Triple Triadzista, walczący imponującym toporem.
- Ejjj!!!! Ludzie!!!! - dobiegł do rozmawiających przyjaciół znajomy głos. Wendy. Niska, 12-letnia dziewczyna, ciesząca się sławą największej plotkary w ogrodzie. Właśnie biegła do nich, poprawiając swoje okulary w biegu. Zawsze wiedziała wszystko o wszystkich i bardzo lubiła dzielić się tą wiedzą z innymi. Miała również niemiłą tendencje do wsadzania nosa w nie swoje sprawy, przez co nie była darzona zbytnią sympatią. Nicole jednak zdawała się ja lubić.
- Cześć Wendy - powiedziała Nicole kiedy dziewczyna stanęła przed nimi zdyszana. Kilroy i Haji szybko uciekli. Ren i Dunkan nie mieli tyle szczęścia, gdyż Nicole spojrzała na nich groźnym wzrokiem.
- Część!! Wiecie co usłyszałam? Że w tym roku do misji w Deling wzięci będą również adepci SeeD i regularne siły Balamb. Zdaje się, że to nie będzie jakaś tam zwykła operacja, ale coś naprawdę poważnego. Dyrektor jest do tej misji bardzo zapalony. Wiecie co się stało 5 lat temu?
- Tak słyszeliśmy. Terroryści zabili żonę dyrektora. Smutna historia - powiedziała Nicole, pomimo cichych znaków brata, którego wcale ta rozmowa nie bawiła.
- Taaak! Dyrektor jest chyba naprawdę zdenerwowany. Wiecie... ogród nie może sam interweniować w żadne konflikty, a władze Galbadii poprosiły nas o pomoc dopiero w tym roku. Wśród studentów, którzy przystąpią do egzaminu większość to uczniowie instruktor Trepe - uśmiechnęła się, sama będąc jej uczennicą - od was podobno tylko 4. 3 z ostatniego roku i ten przystojniak z waszej klasy, co nie?
- Mówisz o Kemuri'm? Dostał specjalne pozwolenie na wzięcie udziału w egzaminie pisemnym i zdał go z wyróżnieniem. A do tego w walce wręcz dorównuje poziomom oficerom SeeD. Jest naprawdę niezły. - powiedziała. Ren i Dunkan spojrzeli po sobie.
- Proszę cię.... nie zaczynaj znowu mówić, jaki to Kemuri jest fantastyczny... nie lubię tego gości.... wkurza mnie - powiedział Ren przybierając ponury wyraz twarzy.
- Wybacz proszę mojemu bratu - spojrzała na niego mrużąc oczy i uśmiechając się szyderczo - jest zwyczajnie zazdrosny.
- Co? Ja? O tego frajera? - oburzył się Ren - zwykły kujon i lizus.
- Nie chciałbym wam przerywać owocnej dyskusji, ale powinniśmy się zbierać - powiedział Dunkan spokojnie i rzeczowo - mieliśmy być o 2-giej przed bramą ogrodu, a jeszcze nie byliśmy nawet w dormach
- Racja - odpowiedziała Nicole - musimy już iść. Do widzenia Wendy. Ren i Dunkan powiedzieli to samo, z mniejszym jednak entuzjazmem.
- A... narazie Nicole - odrzekła dziewczyna, poczym zaczęła się rozglądać - eejjjj!!! Ludzie!!!! - krzyknęła biegnąć w kierunku grupki studentek w jej wieku
- Czy ty ją naprawdę lubisz? - powiedział Ren do siostry, kiedy minęli już rozgadaną dziewczynę, kierując się ku dormitoriom.
- A czemu miałabym jej nie lubić? To miła dziewczyna. - odrzekła Nicole, jak gdyby nigdy nic.
Dunkan i Ren znowu wymienili porozumiewawcze wspomnienia.
Rozdział II
Miasto Balamb, dzięki swej kuchni i pięknym widokom, od lat jest jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc na planecie. Mewy latają nad portem i czystą wodą, zaś plaża pełna jest opalających się lub kąpiących w błękitnym oceanie turystów. Tego pięknego wrześniowego popołudnia jednak nie wszyscy w mieście mieli okazje korzystać z uroków tego zakątka.
- Ehh.... gorącooo - rzucił Dunkan do świata jako całości. Tak jak i reszta kolegów zdjął już koszulę i obuwie, ale pot nie przestawał ściekać po jego skórze. Przetarł dłonią czoło, drugą kontynuując czyszczenie kadłuba łodzi z zielonego, morskiego szlamu i różnych żyjątek.
Port jest prawie w całości zajęty przez łodzie desantowe, którymi dzisiaj wieczorem popłynąć mają jednostki SeeD i rekruci na pierwszy stopień.
- Nie jest tak źle, co nie Ren - powiedziała Nicole, która razem z bratem czyściła łódź tuż nad poziomem wody, nurkując raz po raz, aby oczyścić jej dno. Ren nie odpowiedział. 'Dobrze, że są tu jeszcze studenci od Xu, bo byśmy sami tego nigdy nie skończyli' pomyślał 'jesteśmy tu już 2 godziny, a jeszcze nie zrobiliśmy połowy... masakra po prostu'. Po twarzach innych widać było, że są podobnego zdania. Kilroy raz po raz wychodził z wnętrza łodzi, aby wyrzucić uzbierane śmieci albo odstawić nieużywane już narzędzia. Haji i Orsiny, nie wyróżniający się specjalnie blondyn z ich grupy, zajmowali się silnikiem łodzi, jako że byli w sprawach technicznych najlepiej poinformowani. Tymczasem Instruktorki Xu i Tilmett, których klasy zostały wyznaczone do oporządzenia łodzi, siedziały sobie w umieszczonej tuż przy przystani kawiarence, popijając drinki pod wielkim parasolem słonecznym.
- Nie guzdrać się! Dunkan, zmień się z kimś..... źle wyglądasz! - krzyknęła z oddali pani instruktor machając do grupy - Teraz ty się zajmij górą Ren! - dodała, poczym pociągnęła głębszy łyk ze słomki swojego drinka.
Dunkan, wyraźnie przegrzany, wpadł do wody. Po chwili wypłynął o wiele pogodniejszy, zaś ociekający parującą w pełnym słońcu wodę Ren, zaczął wspinać się po umieszczonej z boku drabince, żeby dokończyć rozpoczęte przez kolegę czyszczenie kadłuba.
- Ditehnson i Savak!! Rozumiem, że to co teraz pijecie to nie alkohol?! - krzyknęła Xu unosząc okulary słoneczne na czoło, patrząc na zespół pracujący przy innej łodzi - Wiecie, że za to możecie trafić przed komitet dyscyplinarny.
Dwaj studenci szybko schowali butelkę do plecaka, starając się nie patrzeć na swoją nauczycielkę. Ta wróciła na swoje miejsce uśmiechając się do przyjaciółki i razem powróciły do wypoczywania, pogaduszek i patrzenia na harówkę studentów.
- Ehh... pani Tilmett jest taka bezduszna - powiedział Haji wspinając się po drabince do uzbrojonej wieżyczki - pozwoliłaby nam rzucić zmodyfikowane zaklęcie 'Water' i łódź była by jak nowa.
- No ale wiesz.... względy bezpieczeństwa - powiedział Ren, wykrzywiając twarz w grymasie - Poza tym zdaję mi się, że instruktor chce się na nas wyżyć.
Zaparł się nogami i z nowym entuzjazmem zaczął ścierać brud z łodzi. Kilroy wychylił się z pod pokładu.
- Dobra... ta chyba skończona - wszyscy spojrzeli na niego i zgodzili się, bo łódź faktycznie wyglądała jak nowa - Pani instruktor!! Możemy zrobić sobie chwilę przerwy? - rzucił w stronę rozmawiających nauczycielek, które właśnie wstawały ze swoich miejsc.
Selphie wymieniła spojrzenia z Xu.
- No dobrze... ale chwilę... jeszcze wam 2 łodzie zostały.
- Dobra... wy też zróbcie sobie przerwę - rzuciła Xu do swoich uczniów. Wszyscy zeskoczyli z maszyn albo wygramolili się z wody. Dunkan wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.
- Macie pół godziny przerwy. Nie wolno wam opuszczać miasta, zrozumiano? - dopowiedziała Xu.
Pomiędzy zebraną trzydziestką osób przeszedł ponury pomruk. Haji i Kilroy powiedzieli, że mają coś do załatwienia w sklepię z bronią, zaś Nicole wraz ze swoją przyjaciółką z klasy wyruszyły do centrum miasta. Ren i Dunkan już mieli pójść w ślady towarzyszy, gdy z za zakrętu przy Hotelu Balamb wyłoniła się grupa ludzi, zdecydowanie wyróżniająca się spośród reszty. Na przedzie szła Instruktor Trepe, którą dyrektor wyznaczył jako taktycznego dowódcę i oficer Nida, którego zadaniem jest sprawne przeprowadzanie abordażu na plaży w pobliżu Deling. Za nim podążała trójka nieznanych nikomu ludzi: ubrana w niebieski strój, srebrnowłosa kobieta, wysoki mulat ze słomkowym kapeluszem i blondyn w długim, białym płaszczu, z krótkimi blond włosami i gunblade'm przy boku. Cała piątka zmierzała w kierunku rozmawiających instruktorek. Przyjaciele wymienili spojrzenia i schowali się za stojącą przy restauracji furgonetką, którą tu przyjechali, aby usłyszeć zbliżającą się rozmowę.
- Chyba nie powinniśmy tego robić Ren - powiedział przejęty Dunkan - to naprawdę nie nasza sprawa.
- Ciiiii... - uciszył go chłopak siadając przy furgonetce i oczekując pierwszych słow.
Piątka przeszła koło furgonetki i rozmawiające instruktorki zamilkły.
- Spocznij - odpowiedziała Quistis, przed którą zapewne pozostałe instruktorki salutowały - Mamy wiadomość od dyrektora. Jak wiadomo nasze siły nie są tak liczne jak byśmy chcieli, więc postanowił on poprosić o pomoc tą trójkę.
- O mój boże... - doszedł do przyjaciół głos bardzo zdziwionej Selphie.
- Dawno się nie widzieliśmy pani Posłaniec - rozległ się męski głos - widzę, że jesteś instruktorką? No ładnie.. chyba wszyscy, których pamiętam z przed tych 8 lat są dzisiaj kimś ważnym...no.... z jej wyjątkiem - dopowiedział po chwili, nie mając chyba nikogo z obecnych na myśli.
- Co ty tu robisz Seifer? Raijin? Fujin? Skąd się wzięliście tu wszyscy - powiedziała Xu - Dyrektor pozwolił ci jeszcze raz zdawać egzamin?
- Nie o to chodzi Xu - rzekła Quistis rzeczowo - Nie mamy niestety wystarczającej ilości wykwalifikowanych dowódców, dlatego Seifer zajmie rolę kapitana łodzi nr. 4. Dzięki temu będziemy mieli wykwalifikowanych wojowników jako dowódców każdego, trzyosobowego składu.
- Poza tym, nie mamy ochoty wracać do Ogrodu, co nie? - odrzekł się grubszy męski głos, pochodzący zapewne od murzyna.
- JAK NAJBARDZIEJ - dało się słyszeć głos kobiety, o bardzo dziwnej barwie.
- Taa... w szczególności, kiedy on jest dyrektorem - powiedział Seifer. - Przyszliśmy tutaj również z rozkazami od dyrektora - rzekł Nida, spokojnym głosem - Wy również zostałyście wytypowane na dowódców drużyn. Tak samo Zell i pozostali instruktorzy.
Zapanował ten dziwny rodzaj ciszy, kiedy to w umysł ludzki przeszywa tyle myśli, że nie wie on którą wypowiedzieć.
- Ee... my? Ale ja nigdy nie dowodziłam - powiedziała szczerze zdziwiona instruktor Tilmett.
- Dyrektor stwierdził, że obie macie wystarczające kwalifikacje. Xu dostaniesz drużynę nr. 3 a ty Selphie nr. 11.
- Czy potrzebne jest wysyłanie takiej ilości oficerów? - zapytała Xu.
- Dyrektor stwierdził, że waga misji wymaga wysłanie pełnych sił.
- Mam jedno pytanie - przerwał im nagle Seifer - dlaczego chcecie nas wysłać w tych łódeczkach, jak możecie polecieć całym Ogrodem tak jak kiedyś.
- Już nie możemy - tutaj głos zabrał Nida, z przygnębieniem w głosie - 2 lata temu silnik nagle przestał działać. Mieliśmy szczęście, że byliśmy wtedy na wyspie Balamb, bo mogłoby, bo się źle skończyć. Dyrektor zabronił nam schodzić do poziomu MD, żeby naprawić generator, mówiąc, że to zbyt niebezpieczne. W ten sposób zostaliśmy przykuci do ziemi. Prawdopodobnie na zawsze.
- Szkoda - odetchnął Seifer - jeszcze nie miałem okazji nim polatać. No ale łodzie też nie są złe. Przywodzą na myśl wspomnienia, co nie pani instruktor?
- Tak - odpowiedziała instruktor Trepe również nostalgicznie wzdychając - My już musimy iść Selphie. Jeszcze trzeba znaleźć Zell'a, bo on też nie wie o tym, że wypływa.
- Dobrze... do widzenia Quistis - odrzekła Xu.
Piątka zaczęła odchodzić. W końcu minęli furgonetkę i hotel. Ren ciągle pozostawał na miejscu wraz z Dunkan'em.
- Będę musiała sama z nim pogadać - powiedziała Selphie poważniejszym tonem, kiedy tamci znikli za zakrętem - chyba troszkę przesadza z tą zemstą.
- Squall musi mieć swoje powody Selphie. Nie wysyłałby takiej armii, gdyby nie musiał, sama go znasz.
Nauczycielka nie odpowiedziała.
- Chyba czas się stąd zmywać Ren - szepnął do przyjaciela - jak nas zobaczą, to będziemy mieli przekichane jak nie wiem. Obaj wstali i uważając, żeby nikt ich nie zauważył, zaczęli biec w kierunku centrum miasta
Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy drużyna zaczynała zajmować się czwartą i ostatnią przeznaczoną dla nich łodzią. Dunkan opowiedział reszcie to co usłyszał, czyszcząc jednocześnie karabin na wieżyczce łodzi.
- Mówię wam, słyszeliśmy na własne uszy - powtórzył Dunkan zdziwionej Nicole, Haji'emu i Kilroy'owi - Wszyscy instruktorzy jadą na tą misję! Będzie tam bitka jak nie wiem.
- Ja słyszałam, że mają po prostu ochraniać Caraway'a w trakcie jakiejś ceremonii - odrzekła Nicole z wody.
- No przecież nie wysyłaliby sześćdziesięciu ludzi, gdyby to było jakieś tam ochranianie - odpowiedział jej Kilroy - Zarząd ogrodu o czymś wie, mówię wam. Nie dość, że wysyłają więcej ludzi, niż mieli pierwotnie zamiar, to jeszcze najlepszych specjalistów i kadetów z ostatniego roku... no i Kemuri'ego.
- To już nie nasza sprawa - dopowiedział Haji, który wynurzył się z pod pokładu z wiadrem i szczotką - Właściwie co to dla nas zmienia?
- Haji ma rację - odrzekł Ren - To niczego nie zmienia. Dobrze, że my tam nie płyniemy.
- No, ale Kemuri płynie - powiedziała do brata Nicole - miejmy nadzieję, że nic mu się nie stanie.
Ren i Dunkan nie wymienili spojrzeń tylko dlatego, że byli po przeciwnych stronach łodzi.
- Ejj!! - doszedł do nich krzyk instruktor Tilmett - jesteście ostatni! Ile mam na was czekać! Za dwie godziny te łodzie będą już w drodze, więc moglibyście się trochę pospieszyć.
Wszystkie pozostałe drużyny już skończyły i wróciły do ogrodu. Przyjaciele dokończyli mycie ostatniej łodzi i zeszli na stały ląd, szykując się do powrotu.
- Dobra robota. No to idziemy - rzekła nauczycielka - Xu zabrała nam furgonetkę, więc wracamy na piechotę. Przyszykujcie broń, bo się może jakiś potwór napatoczyć.
Kilroy załamał ręce. Pozostali też nie wyglądali na zadowolonych z tego pomysłu.
- No co? To tylko kilka kilometrów. Raz dwa i jesteśmy - spróbowała zmotywować drużynę Selphie
Nie czekali dłużej i wyruszyli, idąc krętymi uliczkami pięknego zachodzie miasta Balamb.
- O kurcze - powiedział Dunkan łapiąc się za głowę, gdy stali już pod bramą miasta - zapomniałem kart! Pani instruktor? Mogę szybko skoczyć do portu? Zostawiłem karty pod pokładem ostatniej łodzi.
- Ehh... dobra ale szybko. Nie będziemy na ciebie czekać. Będziesz wracał sam.
- To ja pójdę z nim - odrzekł szybko Ren, którego zdziwiło zachowanie przyjaciela. Nigdy nie rozstawał się z kartami. - We dwójkę będzie bezpieczniej wracać.
- Dobra - odrzekła instruktor prowadząc resztę przez bramę miasta - ale jak was nie zobaczę w Ogrodzie przed 20 to będziecie mieli problem.
- Jasne jasne - powiedział Dunkan w biegu. Ren wyrwał za nim. Szybko pokonali dzielące ich od portu ulice. Dunkan z rozbiegu wskoczył na łódź, a Ren za nim.
- Co ty kombinujesz? - zapytał go, kiedy schodzili pod pokład - przecież nigdy się nie rozstajesz z kartami.
- Wiem. - rzucił nerwowo Dunkan przeszukując dokładnie wszystkie możliwe kryjówki - To dziwne. Miałem je jeszcze niedawno, ale w drodze poczułem, że ich nie mam. Pomyślałem, że mi gdzieś tutaj wypadły. Obaj zaczęli szukać. Nagle Dunkan głośno odetchnął z ulgą, kiedy zszedł do składziku pod kabiną dla pasażerów. Po chwili wychylił się w ręce trzymając małą, kwadratową skrzyneczkę, w której trzymał swoje karty.
- Całe szczęście - powiedział z ulgą, kiedy przyjaciel podał mu rękę - Gdyby je zgubił to bym się powiesił chyba. Hej?! Słyszysz to?
- Co? - odpowiedział szybko, zdziwiony Ren
Dunkan zaczął się nerwowo rozglądać. Po chwili i Ren usłyszał jednolity dźwięk o wysokiej częstotliwości. Złapał się za głowę, która od razu go rozbolała. Zobaczył, że przyjaciel robi to samo.
- Co.. c.. co to jest? - powiedział cicho Ren padając na kolana. Nagle poczuł niesamowite zmęczenie, któremu nie mógł się przeciwstawić. 'Co się dzieje?' zdążał pomyśleć, za nim padł na ziemię i zamknął oczy odpływając w krainę snu...
Rozdział III
Mężczyzna zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi. Wyciągnął rękę do klamki i spojrzał na srebrny pierścień na prawej ręce. Przypatrywał mu się jeszcze chwilę, po czym odetchnął i wszedł do środka. Kiedy ujrzał jak zawsze doskonale czysty barek i świeże kwiaty przy stolikach poczuł ścisk w brzuchu. 'Nie mogę inaczej... po prostu nie mogę' pomyślał, po czym wolnym krokiem ruszył w kierunku schodów po lewej stronie. Przystanął przed nimi i drzwi wejściowe znów się otworzyły, ukazując twarz przyjaciela.
- Przemyśl to jeszcze - powiedział poważnym tonem Kiros zamykając za sobą drzwi - ja i Ward możemy to załatwić, dobrze o tym wiesz.
- Nie mogę siedzieć bezczynnie nie wiedząc gdzie ona jest! - wykrzyknął Laguna, a głos załamał się mu przy ostatnich słowach - Dobrze wiesz ile Ellone dla mnie znaczy.
- Wiem wiem... ale ona też cię potrzebuje. Nie możesz być w dwóch miejscach naraz.
Kiros oparł się o ścianę i założył rękę na rękę, po czym spojrzał na przyjaciela lekko się uśmiechając.
- Ty po prostu nie potrafisz usiedzieć w jednym miejscu, w szczególności kiedy gdzieś się coś dzieje. Mówię ci Laguna... przemyśl to jeszcze raz.
- Co przemyśl? - dobiegł ich żeński głos z góry. Raine stanęła na półpiętrze i z niepokojem w oczach patrzy na nich obu - Coś się stało?
Raine zaszła na dół i podeszła do Laguny. Ten nie odpowiedział tylko odwrócił głowę w stronę wychodzącego na plac okna, z wyrazem bólu na twarzy. 'Muszę to zrobić' przekonywał się ciągle w duszy 'nie mogę siedzieć bezczynnie'. Raine spojrzała na Kirosa, któremu zniknął z twarzy typowy dla niego lekki uśmiech. Ten spuścił głowę i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Dziewczyna jeszcze raz spojrzała na Lagunę, który teraz odwrócił się do niej plecami i patrzy w okno.
- Co się stało, kochanie? - powiedział Raine podchodząc bliżej.
- Raine.. - głos mu zadrżał. Przetarł dłonią oczy i odwrócił się do dziewczyny i zanim ta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć objął ją i przytulił do piersi. Ona po chwili odwzajemniła uścisk.
- Chcesz pojechać do Esthar, tak? Szukać Ellone? - powiedziała łagodnym głosem. Laguna nie odpowiedział.
- Jedź - powiedziała podnosząc głowę i patrząc mu w oczy - będę na ciebie czekać.
- Raine... ja - znowu szybko przetarł dłonią oczy - Ja naprawdę nie... tutaj jest tak pięknie... możemy razem... a przecież Kiros i Ward mogą sami jej szukać - głos załamywał mu się raz po raz, a oczami starał się patrzeć wszędzie, tylko nie na twarz swej ukochanej.
- Za dobrze cię znam. Nie potrafisz siedzieć bezczynnie, kiedy komuś grozi niebezpieczeństwo. Byłabym podła, gdybym chciała cię tutaj trzymać tylko dla siebie - powiedziała. Laguna spojrzał jej w oczy.
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - odparł spytał.
- Nie martw się - uśmiechnęła się lekko - wiesz przecież, że umiem dać sobie radę. Co miałoby mi tutaj grozić?
Laguna po raz kolejny ją objął, jeszcze mocniej niż wcześniej. Stali tak pewien czas nic nie mówiąc.
- Nie masz czasu do stracenia - przerwała milczenie Raine - Kiros i Ward pewnie na ciebie czekają. Ruszaj i wróć jak ją znajdziesz.
- Tak zrobię - powiedział mężczyzna podchodząc do drzwi - Czekaj na mnie Raine. Niedługo wrócę.
Otworzył drzwi i stoją w progu podniósł prawą rękę, ukazując dziewczynie srebrny pierścień. Ona uczyniła ten sam gest, uśmiechając się do niego. Laguna jeszcze raz spojrzał na je twarz, po czym odwrócił się i zamknął za sobą drzwi.
- Żegnaj - odpowiedziała po chwili Raine opuszczając rękę, patrząc ciągle w miejsce gdzie ostatni raz go widziała...
Jednolity głośny odgłos zaczął nieprzyjemnie pulsować w głowie. Nie był to jednak wysoki dźwięk przeszywający uszy jak szpilka, lecz mocny szumiący głos silnika. Ren przewrócił się na drugi bok, aby odciąć się jakoś od ogarniającej go zewsząd hałasu i poczuł, że nie leży na łóżku, ani kanapie, ale na stalowej kratce. 'Hmm... taka sama jak podłoga pod pokładem łodzi desantowych... dziwne'. Obrócił się na drugi bok i jeszcze raz przemyślał wszystko. Zerwał się na równe nogi i spojrzał z lękiem na otaczającą go rzeczywistość. Zobaczył, że Dunkan przerażony padł na kolana i patrzy w wielki silnik maszyny, na który skrapla się malowniczo słona woda. Ren poczuł, że zaraz znowu straci przytomność. Przełknął ślinę, zgarnął mokre od potu włosy z czoła i zapytał się przyjaciela, znając już odpowiedź:
- Czy my jesteśmy na pokładzie łodzi i płyniemy teraz do Deling?
Dunkan nie odpowiedział, tylko zwrócił w kierunku przyjaciela bladą z przerażenia twarz. Był to widok szczególnie dający do myślenia w tak gorącym pomieszczeniu. Obłok pary wystrzelił z jakiejś rury pod podłogą.
- Wiesz co nam za to grozi, Ren? - spytał się bardzo słabym głosem Dunkan.
- Tak... najpierw nas zabiją, a potem wyrzucą ze szkoły - odpowiedział Ren uśmiechając się nerwowo.
Zapadła cisza, jeśli nie liczyć odgłosów pracującej maszyny. Dunkan podniósł się z kolan i złapał się za głowę oboma rękami. Zaczął chodzić po niewielkiej przestrzeni w obie strony, starając się najwyraźniej znaleźć jakieś wyjście z tej patowej sytuacji.
- Dobra - powiedział w końcu Ren. Widząc załamanie przyjaciela zrozumiał, że musi coś postanowić - Zacznijmy od ustalenia pewnych faktów. Co się do jasnej cholery z nami stało po tym jak przyszedłeś z kartami?
- Nie wiem... potem był ten straszny dźwięk i pamiętam jak traciłem przytomność - powiedział nerwowo Dunkan, nie przestając chodzić w jedną i drugą stronę i trzymając się za krótkie włosy - Pewnie wpadliśmy tutaj, bo obaj byliśmy blisko klapy. Jak się obudziłem leżałeś na mnie przy drabinie.
- Ja tak samo - odpowiedział Ren, powoli nabierając pewności - Najpierw usłyszałem ten dźwięk, a potem poczułem się bardzo senny. A potem pamiętam te drzwi. Czyli już jedno ustaliliśmy, obaj...
- Jakie drzwi? - zainteresował się dziwnie Dunkan zatrzymując się w miejscu.
- Nie ważne - powiedział - Przyśnił mi się jakiś bar i facet.... kurcze.... strasznie realistyczny ten sen był.
- Laguna... Kiros... i Raine? - nieśmiało spytał się znowu blednąc. Znowu zapadła względna cisza, w której Ren jeszcze raz przemyślał całą sytuację.
- To... trochę dziwne, co nie? - zapytał się w końcu Ren - Pozwól, że zapytam... kim byłeś w tym śnie? Chodzi mi o to...
- Kirosem - powiedział Dunkan rzeczowym głosem. Po jego twarzy można było poznać, że wie o co Renowi chodzi.
- A ja Laguną - odrzekł.
Cisza zapadła po raz kolejny. Ten szczególny rodzaj ciszy, która zapada pomimo panującego wokół hałasu. Koledzy zaczęli bić się ze swoimi myślami, dochodząc do wniosku, że to bez sensu.
- Wydaję mi się, że mamy teraz kilka ważniejszych spraw na głowie, niż analiza grupowego snu, no nie? - podsumował Ren - Proponuję się ukryć, bo jak nas ktoś tu zobaczy, to będzie nieciekawie. Dunkan nie odpowiedział, tylko spojrzał w górę na drabinkę za plecami Rena. Twarz mu znowu pobladła jeszcze bardziej.
- Chyba już jest nieciekawie koledzy, co nie? - powiedział wiszący na drabince ciemnoskóry mężczyzna, ten sam, którego dzisiaj widzieli w porcie Po chwili zeskoczył na dół i przyjrzał się obu przerażonym chłopakom.
- CO SIĘ DZIEJĘ - doszedł do nich z góry kobiecy głos, od którego włosy stają dęba.
- Chyba mamy tutaj kilka zapaleńców! - odkrzyknął kobiecie mulat - Co nie? - dodał jeszcze raz patrząc na Rena i Dunkana.
- My... - spróbował coś odpowiedzieć Ren.
- Wytłumaczysz się u góry - powiedział poważnym tonem. - A teraz grzecznie wejdziecie po drabince do kapitana, co nie?
Nie zdolni do sprzeciwu weszli po drabince, ledwo mogąc podźwignąć swoje ciała drżącymi rękoma. Obaj wyszli do przedziału dla załogi. Stanęli przy srebrnowłosej kobiecie, która spojrzała na nich zimno. Z siedzeń spoglądali na nich trzej kadeci, chyba z klasy Quistis, a stojący nad nimi blondyn w białym płaszczu uśmiechnął się złowieszczo na ich widok.
- Proszę, proszę... - powiedział podchodząc bliżej pochylając się lekko i starając się zmienić swój głos na bardziej dziecinny.- Chcieliśmy się wykazać? Myśleliśmy, że możemy sobie poradzić z żołnierzami Galbadii?
- My tu się znaleźliśmy przypadkiem, sir - powiedział przerażony i blady jak ściana Dunkan - Straciliśmy przytomność na niższym poziomie.
- Co? Już wam się nie chce bawić w bohaterów? - dalej drwił mężczyzna - Wiecie już, że macie przekichane, co? Mogą was za to wysłać, do pana Kogucika, a on was wywali z waszego ukochanego Ogrodu.
Ren i Dunkan nie zrozumieli o kogo może chodzić, ale i tak pokiwali głowami potwierdzająco.
- Co z nimi zrobimy Seifer? - powiedział mulat wychodząc w końcu z dolnego poziomu i stając za nimi - Patrz co przynieśli.
Raijin pokazał trzymany w rękach topór i gunblade.
- A więc jednak chcieliście walczyć? - zapytał się, po czym odebrał od Raijina broń.
Chłopcy nie odpowiedzieli. Seifer przyjrzał się broni, szczególnie gunblade'owi Rena. Zamyślił się chwilę, odwracając się i powoli idąc na drugą stronę pokoju. Fujin i Raijin wymienili spojrzenia. Trzej kadeci ciągle patrzyli się na dwójkę przybyszy z mieszanką zdziwienia i drwiny. Nagle Seifer się odwrócił, po raz kolejny uśmiechając się złowieszczo. Spojrzał na swoich kompanów, którzy wymienili uśmiechy, po czym wszyscy razem spojrzeli na dwóch młodzieńców.
- Chcieliście walczyć - podszedł do nich bliżej i wcisnął im w zesztywniałe dłonie ich broń - To będziecie walczyć.
Rozdział IV
Przyjaciele siedzieli w milczeniu na przeciwko siebie. Ren ciągle walczył z myślami i co chwilę zmieniał pozycję na fotelu, a Dunkan zrezygnowany oparł czoło na dłoniach i wpatrywał się w podłogę. Trzej kadeci też wyglądali na przejętych. Również milczeli, sporadycznie wymieniając krótkie uwagi lub patrząc na nową dwójkę. Raijin zasnął na swoim fotelu, a Fujin stała prawie w bezruchu z założonymi za plecami rękami, spoglądając na członków załogi swym chłodnym wzrokiem. Seifer siedział z założoną nogą na nodze z nudy pukając palcem w obicie siedzenia. W myślach przyjaciół malowały się najczarniejsze myśli. 'Nikt nam nie wierzy, że straciliśmy przytomność' pomyślał Ren, chcąc sobie wszystko jeszcze raz poukładać 'Do tego ten czubek chce nas wysłać do prawdziwej walki, w której możemy zginąć. A jak nas tam zobaczy instruktor Tilmett, to nas albo wyrzucą, albo zabiją na miejscu. Nie jest dobrze'. Ren uśmiechnął się nerwowo i spojrzał ponownie na bladego jak ściana Dunkana. Ręce mu ciągle drżały. Wygląda jakby ciągle nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Ren z resztą też nie mógł.
- Dunkan - przerwał milczenie - Jak myślisz? Co to mogło być?
- Co? - zapytał chłopak unosząc głowę.
- Ten sen. Ta... - zastanowił się jakiego słowa użyć - wizja, którą wtedy mieliśmy
- Może to jakiś proroczy sen? - odpowiedział po zastanowieniu blondyn - Czytałem gdzieś o tym... może mamy jakieś zdolności parapsychiczne? Ren się uśmiechnął i oparł o siedzenie. Pozostali trzej studenci zaczęli rozmawiać o swoich sprawach.
- Ale czemu nie widzieliśmy w takim razie naszej przyszłości? - odpowiedział Ren z uśmiechem - Tylko jakiegoś rozczulonego frajera?
- Może dlatego, że my już nie mamy przyszłości - powiedział Dunkan uśmiechając się szerzej.
Roześmiali się obaj, ale po zastanowieniu doszli do wniosku, że to wcale nie jest śmieszne. Przestali się śmiać prawie w tym samym momencie i znów zamilkli. Po chwili Fujin spojrzała na swój zegarek i powiedziała coś do Seifera. Ten jej odpowiedział, po czym wstał i stanął przed wiszącym u sklepienia ekranem z logo Balamb. Dziewczyna podeszła do śpiącego Raijina i, próbując go obudzić, zaczęła go szturchać w ramię. Gdy ten nie zareagował w wyraźny sposób, Fujin wymierzyła mu po chwili solidnego kopniaka w nogę, który osiągnął w końcu zamierzony efekt. Mężczyzna jęknął i wskoczył niemal do pozycji stojącej, łapiąc się za piszczel. Spojrzał na nią z wyrzutem, jakby miał coś odpowiedzieć, ale po chwili zrezygnował i ustawił się po lewej stronie kapitana zespołu. Fujin uruchomiła pulpit, na którym pojawiła się mapa miasta Deling.
- Za pół godziny będziemy na miejscu, więc najwyższy czas wyjaśnić wam cel misji - zaczął mówić Seifer.
Wszyscy spojrzeli w jego stronę. Plansza nad jego głową zmieniła się, przedstawiając teraz widok pałacu prezydenckiego i niewielką fotografię uśmiechniętego prezydenta Carawaya w rogu ekranu.
- Kilka dni temu skończyły się wybory prezydenckie w Galbadii.- kontynuował dowódca - Jako kontrkandydata będącego wtedy prezydentem George'a Carawaya, opozycja nowo powstałego rządu wyznaczyła Artura Scoot'a, zagorzałego patriotę i despotę... takiego jak niedawny dyktator Deling. Wybory wygrał Caraway dużą przewagą głosów, ale zagrażające miastu organizacje terrorystyczne zapowiedziały, że nie zaakceptują go jako prezydenta Galbadii, i że jeżeli nie odwoła się z tego stanowiska dobrowolnie, to grozi mu śmierć.
Ekran znów pokazał mapę miasta, w którym na niebiesko został zaznaczony spory budynek w centrum. Seifer jeszcze raz spojrzał po słuchających go studentach. Odwrócił się do monitora i pokazał palcem na niebieski kwadracik.
- Dzisiaj odbędzie się oficjalne przedłużenie kadencji Carawaya. Wygłosi on orędzie do narodu z balkonu tego budynku. Będzie on wtedy oczywiście najbardziej narażony na atak zamachowców.
W górze ekranu pojawiły się cztery czerwone kwadraciki, nazwane po kolei A, B, C i D. Seifer wyciągnął z kieszeni pogniecioną kartkę. Wyprostował ją i zaczął czytać, a czerwone punkty na ekranie ilustrowały jego słowa.
- Drużyny A1, A2, A3 i A4, pod dowództwem oficerów Rudolf, Xu, Errin i King, zajmą się patrolowanie północnej części miasta obejmującą Hotel Galbadia i dzielnice industrialne. Drużyny B1, B2, B3 i B4, pod dowództwem oficerów Claus, Trepe, Almasy, Kawasaki, zajmą się ochroną samego pałacu prezydenckiego i prezydenta Carawaya. Drużyny C1, C2 pod dowództwem oficerów oficerów Larhson i Jellis zajmą się infiltracją rozciągającej się pod miastem sieci kanałów. Drużyny C3 i C4 pod dowództwem oficerów Dincht i Orison udadzą się z wizytą do Ogrodu Galbadia, jako emisariusze. Akcje drużyn D1, D2, D3 i D4, pod dowództwem oficerów McNash, Zebedin, Sayki i Tilmett są znane wyłącznie dyrektorowi i organom nadzorującym przebieg akcji Seifer odetchnął i pośpiesznie schował kartkę do kieszeni.
- My jesteśmy drużyną B3 i naszym zadaniem jest ochrona samego prezydenta - powiedział zakładając rękę na rękę - Jego życie będzie w naszych rękach. Za chwilę wylądujemy na plaży i zostaniemy przetransportowani do miasta za pomocą zabranych półciężarówek. Walki na terenie miasta mogą się nasilić, wiec bądźcie czujni. Mimo, że sytuacja w mieście może wyglądać różnie, kraj ten jest w środku wojny domowej. Jeżeli ktoś będzie do was strzelał, to waszym obowiązkiem jest go zabić, zrozumiano?
- Tak jest, sir! - odpowiedzieli wszyscy studenci oprócz Rena i Dunkana, którzy jedynie pośpiesznie zasalutowali i powiedzieli ostatnie sylaby odezwy.
- No tak - powiedział Seifer spoglądając na chłopaków - wasza dwójka będzie nam w tym pomagać. Któryś z moich przyjaciół się wami zaopiekuję.
Raijin spojrzał powoli na srebrnowłosą i noga zaczęła go boleć od samego jej nienawistnego spojrzenia.
- No nie, no dobra - powiedział w końcu odwracając wzrok ku dwójce chłopaków - Ja się nimi zajmę, co nie? Nie mam innego wyjścia, no nie?
Ren i Dunkan wymienili spojrzenia pełne zmieszania i strachu. 'Mamy szczęście w nieszczęściu' pomyślał Ren 'Jakby dowodziła nami ta baba, to by było makabrycznie'.
- Tak więc Raijin od teraz jest waszym dowódcą - powiedział poważnym tonem Seifer - Macie się słuchać jego rozkazów, bo inaczej zostawimy was w środku miasta i sami se będziecie wracać do Ogrodu. Zrozumiano? - Tak jest, sir! - odrzekli koledzy słabymi głosami.
Seifer znów się uśmiechnął złowieszczo. Kiwnął na Raijina, a ten udał się na tył łodzi i zaczął się wspinać na drabinkę prowadzącą do wieżyczki. Otworzył właz i po chwili zniknął, zaś Seifer powiedział jeszcze:
- To wszystko. Przygotować się do lądowania.
Dowódca usiadł. Trójka przyszłych SeeD wyglądała na podnieconych myślą sprawdzenia swoich umiejętności w boju. Ren i Dunkan byli przerażeni, ale nie tym, że pewnie będą musieli walczyć z terrorystami i narażać własne życie za prezydenta obcego im kraju. Przeraziło ich to, że przyjdzie im współpracować z Quistis Trepe, która w nich na pewno rozpozna studentów Selphie. Jeszcze raz spojrzeli po sobie i jeszcze raz sprawdzili broń i sprzęty. Ren przetarł i przeładował swój gunblade, zaś Dunkan montował swój topór do specjalnej torby na plecach. W tym momencie odezwał się jeden ze studentów:
- Sir?
- Co? - odpowiedział krótko Seifer
- Mówił pan, że drużyny C3 i C4 wysłane zostały do Ogrodu Galbadia - odpowiedział nieśmiało czarnowłosy kadet - Po co oni tam jadą?
- To nie jest ani twoja, ani moja sprawa - odpowiedział opierając głowę o oparcie fotela- nie jestem SeeD, więc nie wiem.
Pytający i jego dwaj koledzy wyglądali na zaskoczonych tą wiadomością. 'To przecież jasne, że nie jest SeeD' pomyślał Ren ' Przecież nie ma munduru chociażby'. Pod pokładem panowało milczenie, do póki właz z tyłu nie otworzył się z głuchym piskiem. Po chwili zszedł Raijin i zakomunikował:
- Chyba zaraz będziemy, co nie? Widać już plażę.
Seifer i trzej kadeci wstali. Ren i Dunkan poczynili to samo i wszyscy udali się no przód łodzi, która zaczęła zwalniać. Po chwili zatrzymała się i gwałtownie uniosła dziobem do góry, co oznaczać mogło tylko to, że własnie wylądowali na plaży. Wrota dziobowe się otworzyły i wszyscy wyszli na brzeg. Silny, słony wiatr wiał im w plecy, kiedy wsiadali do podstawionych już samochodów. Przyjaciele nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, że 'spali' przez całą noc. Teraz zaczynało świtać. Kilka pozostałych łodzi dopływało do plaży, cała jej szerokość zasypana była niewielkimi grupkami ludzi. Chłopcy nie chcąc, by ich ktoś zobaczył, czym prędzej wsiedli do samochodu i zamknęli za sobą tylne drzwi furgonetki. Na szczęście w okolicy nie było instruktor Selphie. Przez kilkanaście minut podróży dalej panowała niepokojąca cisza. Raijin, w towarzystwie Fujin, prowadził samochód, ale i tak w kabinie było dość ciasno, z dwoma nieprzewidzianymi członkami załogi. Tym razem Dunkan, spróbował przerwać milczenie. Wydawało się, że myśl, którą wypowiedział nękała go przez dłuższy czas.
- Sir? - zapytał ciągle drżącym tonem - Czy to prawda, że dyrektor zorganizował tą ofensywę dla zemsty?
Wszyscy spojrzeli na niego. Chłopak zdał sobie sprawę, że to nie był najlepszy pomysł, żeby zapytać się o coś takiego. Seifer patrzył na niego przez chwilę, po czym odwrócił wzrok i znów zapadła dłuższa cisza.
- Tak - odpowiedział krótko Seifer po pewnym czasie.
Resztę drogi spędzili w kłopotliwym milczeniu. W końcu furgonetka zatrzymała się, a z zewnątrz dobiegały ich głosy innych dowódców i zwykłych ludzi. Seifer otworzył drzwi i wszyscy wyszli na zewnątrz. Zatrzymali się za bramą pałacu prezydenckiego - ładnego, zbudowanego w nowoczesnym stylu budynku, z szeroko rozbudowanymi skrzydłami i kilkoma piętrami wysokości. Dowódcy drużyn zaczęli prowadzić swoich podopiecznych do budynku. Cały kompleks otoczony był przez wysokie na kilka metrów mury i szereg drzew i żywopłotów. Za bramą widać było całkiem pokaźny, jak na tą porę dnia, tłum gapiów, patrzący przez kraty na wysiadających żołnierzy. Słychać było różne hasła krzyczane przeciw SeeD. Po chwili Ren i Dunkan zatrzymali się przy drzwiach frontowych pałacu, ciągle patrząc na ludzi w bramie.
- Po jakiej stronie nie byliby mieszkańcy miasta - powiedział kobiecy głos za ich plecami - to i tak są przeciw naszemu udziałowi w tej walce. Instruktor Trepe poprawiła okulary i spojrzała jeszcze raz na dwójkę młodzieńców.
Rozdział V
Przyjaciół wmurowało. 'Quistis Trepe...' pomyślał Ren 'No to po nas...'. Obaj poczuli, jak serce opada im do żołądków, a twarze bledną do odcienia kartki papieru.
- Czy wy nie jesteście czasem studentami Selphie Tilmett? - zapytała kobieta, zakładając rękę na rękę - Chyba z szóstego roku?
- My... - zaczął Ren, po kilku nieudanych próbach wydobycia z siebie artykułowanego dźwięku.
Zapadła chwila względnej ciszy, w których instruktor dokładniej przyjrzała się chłopakom, którzy, nie mając specjalnie wyboru, stali w milczeniu, czekając na najgorsze.
- Ty pewnie jesteś Kemuri. - zwróciła się w końcu do Rena - A twój kolega?
Dunkan wyglądał jakby nie wiedział co odpowiedzieć. Ren szybko przeanalizował wszystkie możliwości i jeszcze szybciej odrzekł, prawie że bez użycia mózgu:
- To jest Dunkan, mój przyjaciel. Instruktor Tilmett pozwoliła mi zabrać na misję jedną osobę, jako... jako część zadania - uśmiechnął się głupio - Rozumie pani... ochranianie i te sprawy
Dunkan spojrzał na przyjaciela z mieszanką podziwu i przerażenie. Sam Ren nie mógł do końca uwierzyć w słowa, które przed chwilą wypowiedział. Nie brzmiały szczególnie wiarygodnie. Kobieta uśmiechnęła się i jeszcze raz spojrzała po chłopakach.
- Myślałam, że jesteście w drużynie, którą dowodzi Selphie - zapytała po chwili - Dlaczego jesteście tutaj?
- Pyta się pani o moich nowych żołnierzy? - odezwał się głos z boku. Seifer podszedł do Quistis, stając między przyjaciółmi, uśmiechając się ironicznie.
- Ta dwójka zgłosiła się do mnie, jako ochotnicy - odpowiedział spoglądając na Rena i Dunkana - Rozumieją, że ochranianie prezydenta jest najważniejsze. Pałają niezwykła wręcz żądzą sprawdzenia się w boju i postanowili służyć pod moją komendą, gdzie lepiej dowiodą swej wartości.
Wszystkie trzy zdania wypowiedział z ironicznym uśmiechem na twarzy. W prawej ręce trzymał swój gunblade, malowniczo przełożony przez ramię. 'Model Hipperion' spojrzał na broń Ren 'wyprodukowano tylko 12 egzemplarzy tego gunblade'a... skąd on ma taką broń, jak nie jest SeeD'em?' pomyślał. Quistis spojrzała na blondyna, odwzajemniając uśmiech i opuściła nieco okulary.
- Chcesz, żeby uczyli się odpowiedzialności od ciebie Seifer?
- Zmieniłem się, pani instruktor - odpowiedział spokojnie.
Instruktor jeszcze raz spojrzała na chłopców. Po twarzy Dunkana przebiegł nieśmiały rumieniec, który na jego kredowobiałej twarzy wyglądał, jak lampa halogenowa w mroku.
- Zobaczymy - powiedziała jeszcze do Seifera, po czym odwróciła się i poszła w kierunku innych studentów.
Seifer ruszył do drzwi frontowych pałacu, przed którą zgromadził się niewielki tłumek kadetów i oficerów. Obaj przyjaciele stanęli kilka metrów od nich, unikając ciekawskich wzroków członków innych drużyn. Tłumik mieszkańców Deling zgromadził się już przed bramą i nie przestawał krzyczeć obelgi i gwizdać na nich. Kilku miejscowych policjantów zaczęło rozganiać ludzi, jednak bez wyraźnych efektów.
- Ren - odezwał się w końcu Dunkan - instruktor Trepe myśli, że jesteś Kemuri. Głupio wyjdzie, jak się dowie, że kłamiesz.
- Nie mamy za bardzo innego wyjścia, no nie? - odpowiedział Ren imitując głos Raijina i uśmiechając się.
- No ale mogliśmy wszystko zwalić na tego Seifera - odpowiedział Dunkan, również się uśmiechając
- To byśmy pewnie nie dożyli do końca egzaminu - odetchnął głęboko porannym powietrzem - Nie martw się... będzie dobrze. Nie zostaliśmy wysłani w pole, prawdopodobnie nic nie będziemy robić. Spójrz ilu ludzi będzie ochraniało tego całego Carawaya.
Obaj odwrócili się do kilkunastu kadetów i ich dowódców. Wszyscy wyglądali na bardzo przejętych tym zadaniem. Trudno było sobie wyobrazić lepszą ochronę.
- Jak myślisz - zapytał się Ren pewniejszym głosem - Czego mogą od nas chcieć, kiedy do ochrony Carawaya zaciągnięto 12 kadetów, 3 oficerów SeeD i jeszcze tą trójkę oszołomów.
- W sumie, to masz rację - odpowiedział Dunkan, drapiąc się po głowie i patrząc na grupkę ludzi - Chyba jednak mamy szansę wyjść z tego wszystkiego bez szwanku.
Obaj przyjaciele odetchnęli głęboko. Pierwszą od pewnego czasu chwila, w której chłopcy zyskali nieco spokoju i pewności siebie została niestety brutalnie przerwana. Poczuli uścisk silnych i masywnych rąk na swoich ramionach i po chwili za ich plecami odezwał się ich właściciel.
- To jak chłopaki - zabrzmiał głos Raijina - Czas się zabrać za zadanie, co nie?
Po chwili szli już korytarzem do głównego holu. Zgromadzili się tam wszyscy, ustawiając się w ciasnym kółku, po środku którego stanęła Quistis i, otoczony przez dwóch żołnierzy galbadiańskich mężczyzna koło czterdziestki, ubrany w mundur oficerski przyozdobiony kilkoma medalami. Stał wyprostowany, jak na baczność, z rękami założonymi za plecy, czujnym okiem patrząc na twarze kolejnych kadetów i oficerów.
- Proszę o ciszę - powiedziała Quistis do reszty, po czym zaczęła mówić poważnie i rzeczowo - Przedstawiam wam prezydenta Galbadii, George'a Carawaya. Naszą misją, będzie ochrona jego życia za wszelką cenę. Jeżeli ktoś wtargnie do miejsca, gdzie on będzie przebywał, waszym zadaniem jest go zabić. Jeżeli ktoś będzie do niego strzelał, wy macie zasłonić go od kuli własnym ciałem. Zrozumiano!
- Tak jest, ma'am! - odpowiedzieli kadeci
Caraway nie odezwał się ani słowem. Patrząc chłodno na przybyszy. Quistis wydała rozkazy drużynom, rozdzielając ich po różnych częściach pałacu. Drużyny rozeszły się po piętrach i skrzydłach pałacu. Sam prezydent udał się do swojego pokoju, w akompaniamencie drużyn B1 i B2. Pod wieczór ma wygłosić orędzie do narodu, w trakcie którego ochraniać go mają wszystkie cztery drużyny. W końcu na korytarzu zostali tylko dwaj przyjaciele, Quistis i Raijin.
- Cóż - powiedziała do nich kobieta - Nie mam żadnych odgórnych rozkazów, co do waszej trójki. Ale myślę, że każda pomoc się przyda. Może skoczycie na miasto? Zapoznajcie się z sytuacją na ulicach, a potem zdajcie mi raport. Macie być tutaj o 17:00. O osiemnastej prezydent będzie przemawiał, więc przyda nam się każda pomoc.
Odwróciła się do nich plecami i zaczęła wspinać się po marmurowych schodach w kierunku jej drużyny.
- Odmaszerować - rzuciła do nich
- Tak jest! - odrzekli niepewnie chłopcy. Raijin ograniczył się do niedbałego zasalutowania.
- No to idziemy na miasto, co nie? - zagaił do nich mulat - może skoczymy na jakieś zakupy. Muszą mieć tu fajne ciuchy i w ogóle, no nie? Koledzy wymienili pełne zmieszanie spojrzenia i ruszyli za dowódcą.
- Dużo się tu zmieniło, co nie? - powiedział Raijin, kiedy przechodzili jedną z szerokich ulic, w kierunku industrialnej dzielnicy miasta.
Miasto Deling - perła północy. Jedno z najpiękniejszych dotąd miast świata, nie wyglądało już tak jak kiedyś. Na ulicach panował zgiełk. Jeździły samochody, handlarze sprzedawali swoje dobra, ludzie śmiali się i rozmawiali. Ale to wszystko jakoś dziwnie kontrastowało, z rzeczywistością. Jakby wszystkie zachowania ludzi, ich gesty i słowa, były udawane i wypowiadane na przekór prawdzie. O tym, że w mieście jest coś nie tak, mogła świadczyć chociażby droga, po której szła trójka. Asfalt, niegdyś czarny, przybrał kolor wytartej, ciemnej szarości. Co kawałek widać było dziury i wygięcia, jakby po wybuchu bomby, czy granatu. Co niektóre latarnie były połamane, w większości domów jakie mijali nie miały już okien. Wszystko wyglądało jak cisza przed burzą. Mieszkańcy miasta zerkali gniewnie na przyjaciół i mulata. W ich oczach widać było mieszankę nienawiści i strachu. W końcu terroryści, którzy tego dokonali, ubierali się w niebieskie kombinezony, typowe dla dawnej armii galbadiańskiej. Już zbyt dużo wycierpieli z rąk wojska. Minęli "Hotel Galbadia", największy hotel na świecie i jednocześnie znane miejsce spotkań artystów i piosenkarzy. To tutaj zasłynęli chociażby Bruce Viceroy, czy Julia Heartilly. Dziś, nie było to już to samo miejsce. Drzwi budynku zabito deskami. W wielkim, wyłączonym neonie brakowało kilku liter, których resztki leżały na popękanej ulicy. Widać, że niedawno przeprowadzono tu zamach. Starając się ignorować zdewastowane budynki, przechodzących tu i ówdzie bezdomnych, czy nienawistne spojrzenia przechodniów, trójka przyjezdnych trafiła w końcu na długą ulicę. Po obu jej stronach stały budynki sklepowe, ze zniszczonymi i wiszącymi posępnie znakami reklam i nazw kolejnych przybytków. To miejsce również nosiło znamiona niedawnych walk i zamachów. Na chodniku leżała przewrócona bokiem ciężarówka, teraz będąca miejscem zabawy kilku dzieci. Nie licząc napotykanych co krok śladów zniszczeń, ulica wygląda jak jej odpowiedniki w innych miastach globu. Ludzie przemierzali ją ubrani normalnie, nie zważając pozornie na dziury w chodnikach i odpadający ze ścian budynków tynk. Niektóre sklepy zostały zamknięte i zabite deskami, tak samo jak hotel. Inne natomiast prosperowały jak gdyby nigdy nic.
- Dzień dobry - powiedział Raijin wchodząc do sklepu, i uruchamiając wiszący u szczytu framugi dzwonek. Ren i Dunkan weszli za nim i rozejrzeli się po niewielkim pomieszczeniu. Był to jeden z wielu sklepów, oferujących artykuły spożywcze wszelkiego rodzaju.
- Słucham, w czym mogę pomóc - zza lady odrzekł młody mężczyzna, spokojnym głosem.
- Hmm - zastanowił się przez chwilę mulat, rozglądając się po pomieszczeniu, lustrując rozłożone na półkach towary - Może jabłka, co nie? Hej, chłopaki. Chcecie jabłek? Dawno nie jadłem, a te z Balamb są obrzydliwe, co nie?
Chłopcy uśmiechnęli się, zastanawiając się jednocześnie, czy gdzieś w wypowiedzi mężczyzny było ukryte pytanie, na które powinni odpowiedzieć.
- Dobra - odrzekł odwracając się z powrotem do sprzedawcy - Daj pan kilo.
- Proszę - powiedział mężczyzna, podając Raijinowi siatkę z odważonymi owocami - 5500 gil.
Raijin wyglądał, jakby się zakrztusił. Cała trójka spojrzała na sprzedawcę dziwnym wzrokiem.
- Ile? 5500 gil? - mulat zadał sprzedawcy pytania retoryczne - Troszkę wygórowana cena, co nie? W Balamb chodzą, po 1000 najwyżej, a u nas nie rosną jabłka, no nie?
- Mamy wojnę, sir - odpowiedział spokojnie mężczyzna - Nie stać mnie, żeby sprzedawać taniej.
- W takim razie podziękujemy, co nie? - odwrócił się do chłopców i skierował swe kroki do wyjścia - Aż tacy głodni nie jesteśmy, co nie?
Cała trójka wyszła na ulicę, nie czekając reakcji sprzedawcy. 'Nie pamiętam, żebyśmy my chcieli kupić te jabłka' pomyślał Ren patrząc na idącego przed nimi Raijina 'no ale 5500 to faktycznie koszmarnie drogo. Wojna to jednak straszna rzecz'.
Komentarze (5)
Dodaj komentarz
Wpisz treść komentarza w opowiednim polu. Pamiętaj, że HTML jest niedozwolony.
Niezarejestrowani użytkownicy uzupełniają również pole autora.
Konieczna jest również weryfikacja niezalogowanych użytkowników.
Wypowiedzi obraźliwe, infantylne oraz nie na temat będą moderowane - pisząc postaraj się zwiększyć wartość dyskusji.