Rozdział VI
- ... więc tak to wygląda, no nie? - skończył Raijin. Chłopcy stali za nim, patrząc i słuchając, jak zdaje relacje z ich wycieczki po mieście, Instruktor Trepe. Kobieta w trakcie monologu przechodziła się po pokoju, klucząc powoli między stolikiem i obszernym łóżkiem, co chwilę odwracając swój wzrok do okna. Kiedy Raijin skończył mówić spoglądała na ulicę przed rezydencją, na której zebrał się jeszcze większy niż dotąd tłum. Ludzie, którzy manifestowali przeciw przyjazdowi SeeD'ów wymieszali się teraz z oczekującymi na wystąpienie prezydenta Caraway'a. Jak zawsze miało się ono odbyć z obszernego balkonu na pierwszym piętrze, przygotowanego właśnie do publicznych wystąpień. Słońce chyliło się już ku zachodowi i za godzinę miało nastąpić przemówienie.
- Dziękuje Raijin - powiedziała Quistis, ciągle zamyślona i nieobecna, nie patrząc nawet w stronę mulata. - Możecie odejść.
- Zbieramy się chłopaki - powiedział Raijin, kierując swe kroki do wyjścia. Ren i Dunkan zasalutowali przed Quistis, po czym ruszyli za dowódcą.
Szli przez korytarz na drugim piętrze. Rezydencja, kontrastując zupełnie z rzeczywistością na zewnątrz, pełna była luksusowych sprzętów i utrzymywano ją w doskonałym porządku. Pozłacane klamki pokoi, które mijali, kryształowe żyrandole nad ich głowami i zdobione poręcze z wysokogatunkowego drewna - wszystko to sprawiało wrażenie, jakby wyrwano ten budynek z innego świata, zupełnie nie pasującego do widzianych za oknem obrazów. Skręcili w korytarz, prowadzący do schodów na niższe piętra, kiedy Raijin w końcu odezwał się do przyjaciół.
- Za godzinę będzie przemówienie Caraway'a, co nie? - powiedział o nich - Słyszeliście co wcześniej mówiła instruktor Trepe. Macie bronić prezydenta własnym życiem, bo jak mu się coś stanie, to będzie wszystko na nas, co nie?
- Ale... - zaczął mówić Dunkan, lekko speszony - nas tu nie powinno być. My nie mamy bronić prezydenta, to jest zadanie dla SeeD'ów i kadetów.
Raijin przystanął nagle i obrócił się do przyjaciół. Założył rękę na rękę i pochylił się do przodu, przybliżając swoją twarz, do twarzy przyjaciół.
- Ale to ja jestem dowódcą, no nie? - odpowiedział uśmiechając się - Ja mam zamiar chronić prezydenta u boku Seifera i Fujin. Jeśli nie chcecie, żebyśmy was wydali, to będziecie się mnie słuchać, co nie?
Przyjaciele spojrzeli po sobie, nie wiedząc za bardzo co powiedzieć. Raijin uniósł głowę w kierunku Seifera, który właśnie wyszedł w towarzystwie Fujin z sąsiedniego korytarza. Blondyn miał przełożony przez ramię swój czarny gunblade, zaś przy pasie kobiety znajdował się groźnie wyglądający metalowy dysk. Spojrzał na trójkę i nie zwalniając kroku ruszył do nich, z lekkim uśmiechem na twarzy
- O co chodzi Raijin - zapytał blondyn - Mali się stawiają?
- Mówią, że nie chcą bronić prezydenta razem z nami - odrzekł mulat. Cała trójka patrzyła się teraz na Rena i Dunkana. Odniosło to tym większy efekt, że chłopcy byli od nich dużo niżsi.
- Ale my wcale... - zaczął Ren, nie wiedząc dokładnie jakich argumentów użyć.
- Myślę, że nasi mali przyjaciele nie są aż tak głupi, żeby nie stosować się do poleceń bezpośredniego zwierzchnika - powiedział wolnym i równym głosem Seifer, nie szczędząc na ironii i spoglądaniu na nich spod oka.
- Co nie? - zakończył wypowiedź przyjaciela Raijin.
Ren przyzwyczaił się już do bezwyrazowych spojrzeń mulata. Wytrzymywał nawet jakoś pełen ironii i wyższości wzrok Seifera. Jednak kiedy spojrzał w zimne oczy Fujin, ciarki przeszły mu po plecach, a w ustach zrobiło się sucho. ''W życiu nie widziałem kogoś tak... nieludzkiego' powiedział w duszy Ren, starając się patrzeć w każde inne miejsce tylko nie w te dwa punkty na twarzy srebrnowłosej 'Czy ona nigdy nie mruga?!'.
- Ale my nic nie mówiliśmy - powiedział Dunkan, kiedy jego przyjaciel pobladł nagle po spojrzeniu w stronę przyjaciółki Seifera
- No ja myślę - powiedział blondyn, akcentując każdy wyraz z osobna uśmiechając się ironicznie.
Przyjaciele zdali sobie sprawę, że już się nie wykaraskają z ochrony prezydenta. Wymienili spojrzenia.... w każdym razie Dunkan uczynił swoją działkę w tym zagraniu, ponieważ Ren wlepił oczy w czerwony dywan pod swoimi nogami, wyglądając jakby ostatnią rzeczą, na którą ma teraz ochotę jest spoglądanie komuś w oczy.
- Seifer! - rozległo się nagle wołanie Quistis, która wyłoniła się z korytarza i powoli podeszła po grupki - Najwyższy czas, żebyś zebrał swoją drużynę i przygotował się do obrony prezydenta. Wy macie się zająć samym balkonem.
- Nie martw się - powiedział pełnym swobody głosem - Mając tam mnie, moich przyjaciół i sławnego Kumeri'ego nie ma mowy, żeby coś się prezydentowi stało w naszej obecności.
- To twoja wielka szansa, żeby odzyskać dobre imię w Ogrodzie - rzekła instruktor również się uśmiechając i poprawiając okulary - Mam nadzieję, że zaproszenie cię do współpracy było dobrym pomysłem.
- Nie mogliście dokonać lepszego wyboru - odrzekł blondyn - Może kiedyś nie byłem dobrym dowódcą, ale umiem uczyć się na własnych błędach pani instruktor.
Quistis nie odpowiedziała, tylko minęła stojących i, schodami, udała się na niższe piętro. Grupa odprowadziła ją wzrokiem. 'Quistis zdaje się dobrze znać tego całego Sefera' pomyślał Ren 'Instruktor Tilmett też... kim on jest do cholery?'.
- Quistis jest tak samo piękna jak przed laty, co nie? - powiedział Raijin do Seifera, ciągle patrząc na schody, na których znikła kobieta.
Rozległ się jeżący włosy na głowie odgłos, charakterystyczny dla kontaktu nogi z szybko nadlatującym, ciężkim obuwiem. Raijin jęknął cicho zaciskając zęby, po czym ukląkł, masując miejsce uderzenia.
- O co ci znowu chodzi Fujin? - zapytał się z wyrzutem w głosie.
Srebrnowłosa nie odpowiedziała, odwracając głowę. Seifer uśmiechnął się do nich. Powoli powrócił wzrokiem do chłopców.
- Dobra - zaczął blondyn, a uśmiech na jego twarzy lekko się rozwiał - Chyba powinniście już pobrać waszą broń z magazynu... wszystkie inne drużyny już swoją mają. Jak tylko ją weźmiecie macie się stawić w balkonie i dołączyć do innych obrońców.
Seifer odwrócił się i wolnym krokiem ruszył korytarzem prowadzącym na balkon. Fujin ruszyła za nim, z rękoma założonymi za plecami. Raijin wstał i, lekko kulejąc, zszedł po schodach wraz z Renem i Dunkanem, idąc do niewielkiego pokoju na parterze, w którym złożono cały sprzęt wszystkich czterech drużyn.
Tłum zagęścił się do maksimum. Na całej szerokiej ulicy, aż po udekorowany w barwy narodowe Łuk, gęsto stali ludzi. Z ogólnego szumu i zgiełku nie dało się wychwycić ani jednego słowa, jednak widać było, że zebrali się tu zarówno opozycjoniści, jak i ci, którzy zaufali prezydentowi Carawayowi. Na tej szerokości geograficznej, noc zapadała bardzo szybko. Zanim prezydent pojawił się na balkonie, na zewnątrz panowały już ciemności, a gęste chmury odcinały wszystkich od światła gwiazd i księżyca.
- Ile jeszcze mamy na niego czekać? - powiedział Seifer do nikogo konkretnego, po piętnastu minutach siedzenia na zimnym balkonie. Wstał z krzesełka po lewej stronie balkonu i zaczął się przechadzać po nim wzdłuż.
Cała ósemka siedziała na otwartej przestrzeni, przy wiejącym ciągle lodowatym wietrze. Z ulicy dochodziły ich odgłosy tłumu, sprawiające, że musieli do siebie niemal krzyczeć, żeby cokolwiek zrozumieć. Ren i Dunkan, siedzący na ostatnich krzesłach po prawej stronie balkonu, rozcierali swoje ręce i ramiona. Ciągle byli ubrani w krótkie spodenki i lekkie koszule, odpowiednie do tropikalnego klimatu Balamb, jednak nijak nie pasujące do zimnego Deling City.
- Jak ja nienawidzę takiej pogody - powiedział Ren do przyjaciela, pociągając głośno nosem i rozcierając ręce, skostniałe od trzymania rączki gunblade'a - Gdybym wiedział, że mnie coś takiego czeka, to bym wziął chociaż jakiś sweter.
Raijin, siedzący obok, drżał jeszcze bardziej niż oni, ściskając kurczowo w obu dłoniach, swój kij. Siedzący na przeciwko nich trzej kadeci, pomimo posiadania nieco cieplejszej odzieży, również rozcierali sobie kolana i chuchali na ręce białawymi obłokami pary. Jedyną osobą, która najwyraźniej nie doskwierało zimno, była Fujin, stojąca jak posąg po prawej stronie miejsca, zajmowanego do niedawna przez Seifera.
- Może wejdziemy na chwilę do środka, sir? - powiedział szczękając zębami Dunkan - Póki nie ma prezydenta.
Widać było, że Raijin zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią, co byłoby dobrą wróżbą, gdyby nie fakt, że dwuskrzydłowe drzwi na taras otwarły się i do środka weszli Quistis, trójka jej kadetów oraz prezydent Caraway, z twarzą jak z kamienia. Seifer przystanął w pół balkonu, patrząc na grupkę. Wszyscy wstali.
- Chyba on też nie chce mieć tu SeeD - szepnął Dunkan do wstającego Rena, mając na myśli prezydenta Carawaya. Spojrzał wtedy na twarz Fujin. - Facet nie ma na twarzy żadnych emocji.
Spojrzał wtedy na twarz Fujin i chwilkę się zastanowił nad swoimi słowami.
- No dobra, prawie żadnych - zreflektował się szybko odwracając wzrok - Ale i tak czuję w powietrzu aurę niechęci.
- Sam nas zaprosił, więc to jego problem - odrzekł Ren, któremu niska temperatura odebrała chęć do nawiązania dłuższego dialogu.
Caraway przeszedł wolnym krokiem i stanął na podeście na końcu balkonu. Idący tuż za nim SeeD'owie rozstawili się, osłaniając go ze wszystkich stron. Seifer i Quistis stanęli po jego lewej i prawej stronie, wpatrując się w tłum na zewnątrz. Ludzie bardzo szybko ucichli, utrzymując jedynie naturalny dla tej ilości ludzi cichszy szum. Prezydent wyjął z kieszeni kartkę papieru i rozłożył ją na blacie przed sobą. Odgiął mikrofon przystawiając go do ust i puknął w niego palcem, sprawdzając czy działa. Tłum wyciszył się jeszcze bardziej, wyczekując pierwszych słów prezydenta.
- Narodzie Galbadii - zaczął rzeczowym i poważnym tonem Caraway - Stoję tu dziś przed wami, jako ten, któremu tysiące zaufały i powierzyły swoją przyszłość w mych rękach. Nasz kraj wchodzi w nową erę. W erę, w której każdy jego obywatel, będzie się czuł bezpiecznie i pewnie. W erę, w której nasi sąsiedzi i kraje odległe, przestaną widzieć w nas zagrożenie, a zaczną dostrzegać przyjaciół. Koszmar, który przeżyliśmy przez wojnę domową i panowanie czarownicy, nareszcie zbliża się ku końcowi i w bliskiej przyszłości, widać dla naszego narodu wielkie zmiany na lepsze...
Wszyscy słuchali prezydenta w skupieniu, kiedy nagle drzwi na balkon cicho się otworzyły, i wszedł przez nie czarnoskóry kadet, będący podopiecznym instruktora Clausa. Przecisnął się przez zwarty krąg SeeDów i dotarł do Quistis, której wyszeptał parę słów. Prezydent nie przerywał swojej przemowy, nie zauważając nawet wejścia nowej osoby. Quistis odpowiedziała mu, po czym zwróciła się do stojącego obok Raijina. Ten pochylił się do niej i po wymienieniu kilku słów skinął na Rena i Dunkana. Mulat przecisnął się do chłopców.
- Quistis mówi, żebyśmy sprawdzili coś na dole - powiedział cicho do nich - Podobno przeszedł jakiś SeeD i chce się dostać do prezydenta. Trzeba wybadać o co mu chodzi. Jak będzie coś ważnego, to go mamy przyprowadzić.
- Czemu my? - odpowiedział zdziwiony nieco Ren - Przecież na dole są jeszcze dwie drużyny.
- Dwie drużyny na całą rezydencję, to nie tak dużo, co nie? - odrzekł im - Zresztą i tak nie mamy nic lepszego do roboty. Tu jest nas za dużo, co nie?
Prowadzeni przez murzyna, Raijin, Ren i Dunkan wyszli z balkonu, odczuwając rozchodzące się po całym ciele ciepło. Roztarli dłonie przywracając im czucie i zeszli po schodach na dół, do wielkiego holu. Przy drzwiach frontowych stało dwóch innych kadetów starających się wydobyć informacje z przybysza. Ten spojrzał się na nich chłodno, po czym zaczął wodzić oczyma po holu. Jego wzrok zogniskował się na nadchodzącej trójce. Ren i Dunkan stanęli w zdziwieniu. To był Kemuri.
Rozdział VII
Kemuri spojrzał na Rena i Dunkana wzrokiem wyzutym z emocji. Trójka, prowadzona przez Raijin'a podeszła bliżej do dwóch egzaminowanych i przybysza.
- Dobra chłopaki - rzucił mulat do dwójki kadetów, którzy zaczęli się powoli odsuwać do gościa - Teraz my go przejmiemy, co nie?.. O rzesz ty!
Raijin spojrzał na gościa i zamarł. Wszyscy pozostali zrobili to samo, wbijając wzrok w tą samą osobę. On sam nic nie odpowiedział, a jedynie dokładnie rozglądał się po całym holu, wzrokiem, którego temperaturę można by porównywać tylko ze spojrzeniem Fujin. Blada twarz i sine wargi chłopca nie byłyby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie kontrastujące z nimi, nieregularne plamki krwi na policzkach i czole. Niebieski mundur Kemuri'ego był miejscami nadpalony i podarty, a na prawym ramieniu prześwitywała długa rana cięta, na samym środku bicepsa. W prawej dłoni trzymał gunblade, jakiego zwykł używać - długi i szeroki, z dziwnie zbudowanym ostrzem, nadającym mu bardziej wygląd haku, niż miecza. Całe ostrze pokryto było krwią, która teraz z wolna kapała na marmurową podłogę holu. Nagle najbliższe drzwi z prawego korytarza otworzyły się i wyszedł w nich wysoki mężczyzna koło trzydziestki, ubrany w zielony mundur SeeD'a, w dłoni trzymając dziwny rodzaj pistoletu, o krótkiej lufie. Dwaj kadeci, którzy otworzyli drzwi gościowi, zasalutowali nerwowo, nie wiedząc co powiedzieć. Mężczyzna podszedł bliżej do Kemuri'ego, który ciągle stał w bezruchu patrząc po ścianach.
- Cel wizyty i imię dowódcy polowego - powiedział poważnym i niskim głosem mężczyzna, który nie mógł być nikim innym jak instruktorem Claus'em.
- Chcę się widzieć z prezydentem George'em Carawayem - odpowiedział chłopak, powoli odwracając głowę w jego stronę - Nie będę rozmawiał z nikim innym.
- Z jakiego jesteś oddziału? - krzyknął na niego Claus głosem, którym wysoki rangą oficer zwraca się do szeregowego - Dlaczego tak wyglądasz? Odpowiadaj!
Przez kilka sekund panowała cisza. W jej trakcie twarz Claus'a jeszcze bardziej spoważniała, twarze jego kadetów spowił strach, zaś drużyna Raijina patrzyła się na całą sytuację z odległości 10 metrów z mieszanką ciekawości i niepewności. Kemuri wolnym krokiem zaczął iść w kierunku schodów. Mulat mocniej chwycił swój kij i ustawił się w pozycji bojowej, Dunkan odczepił z pleców topór, którego głownie z hukiem postawił na podłodze, zaś Ren złapał gunblade w obie dłonie również szykując się do walki. 'Co tu się dzieje do diabła' powiedział Ren, czując przypływ adrenaliny i strach 'Kemuri to jeden z naszych... dlaczego więc patrzy się w ten sposób i po prostu nie odpowie'. Gość nie zrobił trzech kroków, kiedy Claus wystrzelił w sufit pocisk ze swej broni, kierując ją od razu w jego głowę.
- Ani kroku dalej! Nick, La Pas, rozbroić go - krzyknął wpierw na przybysza, potem na swoich dwóch ludzi.
Dwa mężczyźni powolnym krokiem podeszli do Kemuri'ego. Bliższy niego Nick, sięgnął do kieszeni po jakiś przedmiot, jednak już nigdy, nie było mu dane go wykorzystać. Kemuri odwrócił się przez lewe ramię i wykonał leniwy niemal zamach prawą ręką, przecinając klatkę piersiową i gardło kadeta. Nick opadł na stojącą za nim ścianę, patrząc się na wiszący jeszcze przez chwilę w powietrzu gunblade i osunął się na ziemię. W powietrzu przez ułamek sekundy dało się usłyszeć dziwny szum i niezdefiniowany odgłos, które towarzyszyły rzuceniu gunbladem na odległość kilku metrów. Broń wbiła się w środek czoła instruktora Claus'a, który zamarł z pistoletem wyciągniętym przed siebie, gotowym do strzału. Błyskawiczne ruchy chłopaka nie dały szansy trzeciemu kadetowi, który dostał pięścią w brzuch. Kemuri minął go lewą stroną, prawą ręką złapał go za szyję i szybkim ruchem skręcił kark, oznaczonego głośnym trzaskiem wyłamywanych z kręgosłupa kości i upadkiem sztywnego ciała na marmurową posadzkę. Wszystko stało się w przeciągu trzech sekund.
- Biegnijcie po resztę!!! - krzyknął Raijin do chłopców, po czym ruszył biegiem na wroga.
Kemuri uchylił się przed lecącym na głowę ciosem, lewą ręką wyjmując gunblade z głowy instruktora Clausa. Raijin odskoczył do tyłu cudem ratując się przed rozpłataniem brzucha, okręcił broń nad głową i z potężnym impetem zaatakował od boku. Bronie obu walczących starły się, a Raijin, wykorzystując przewagę masy, zaczął napierać na młodzieńca, spychając go na ścianę.
- Nawet on... - wyszeptał pobladły Ren - Nawet Kemuri tak nie walczy! To jakiś demon!!
- Na górę - szturchnął kolegę Dunkan, wbiegając na pierwszy stopień.
Kemuri złapał Gunblade lewą rękę, opierając ścierające się bronie na łokciu. Otwartą dłonią prawej ręki wycelował w chłopców i nim Raijin zdążył go powstrzymać, wokół jego palców zgromadziły się czerwone iskry.
- Firaga! - krzyknął, a z jego dłoni wystrzelił oślepiający strumień magicznych płomieni.
Eksplozja wyrzuciła Dunkana w powietrze na kilka metrów, drugiego chłopaka zaś odrzut posłał na boczną ścianę. Ren podniósł się z ziemi i zobaczył, że Dunkan leży obok całkowicie zniszczonych schodów. Podbiegł do niego starając się sprawdzić jego stan. Raijin, wykorzystując chwilową dezorientację Kemuriego, kopnął go w kolano, sprowadzając niżej. Odskoczył do tyłu i zaatakował z obrotu z prawej strony. Chłopak błyskawicznie opadł do parteru i wyskoczył do przodu, ostrzem kierując w pierś mulata. Ten odbił gunblade drugim końcem i uderzył we wroga barkiem. Kemuri został odrzucony do tyłu i kiedy próbował odzyskać równowagę, Raijin wyskoczył do przodu, obracając kijem nad głową.
- Raijin Special!!! - ryknął mulat i spuścił broń na głowę Kemuri'ego. Przeciwnik w ostatniej chwili zasłonił się przed uderzeniem za pomocą własnej broni, ledwo opierając się wielkiej sile Raijina. Mężczyzna wykorzystał to i wyprowadził błyskawiczne kopnięcie lewą nogą, które bezbłędnie trafiło w podbródek Kemuri'ego. Chłopak poleciał znów poleciał na do tyłu, zatrzymując się dopiero uderzając plecami w ścianę. Raijin obrócił się w kierunku zawalonych schodów i zobaczył przed nimi klęczącego nad Dunkanem Rena. Szybko podbiegł do dwójki patrząc na opierającego się o ścianę Kemuri'ego. Kopnięcie definitywnie odniosło zamierzony efekt, ale chłopak już zaczynał się podnosić z ziemi.
- Zabieraj go stąd Ren, ja go zatrzymam - powiedział Raijin do skamieniałego ze strachu Rena.
Chłopak już miał podnosić nieprzytomnego przyjaciela, kiedy kątem oka zobaczył światło. Kula czerwonego ognia ugodziła prosto w plecy stojącego nad nim Raijina, który przeleciał przez plecy i uderzył mocno w gruzowisko ze schodów. Kemuri stał już w pełnej gotowości, w lewej ręce trzymając gunblade, prawą ciągle mając wyprostowaną w kierunku mulata. Raijin leżał rozłożony na gruzach, nie wykazując znaków życia, a z jego pleców unosiła się niewielka smuga dymu. Ren podniósł swój gunblade, leżący obok i z całej siły zacisnął na nim palce, wstając powoli, nie spuszczając przeciwnika z oczu.
- Nie chcę z tobą walczyć Ren - powiedział spokojnie Kemuri, opuszczając rękę i patrząc na kolegę z klasy bez wyrazu.
- Dlaczego to robisz?! - krzyknął do niego dając upust swojemu przerażeniu i frustracji - Przecież jesteś jednym z nas!!
- Nie chcę być SeeD'em - odpowiedział równie spokojnym tonem - SeeD są słabi. Nie można niczego osiągnąć całe życie spełniając rozkazy.
- Nigdy cię nie lubiłem - odrzekł drżącym głosem Ren - Zawsze ci zazdrościłem umiejętności i wiedzy. Ale za to co zrobiłeś tym niewinnym ludziom, za to zrobiłeś Dunkanowi i za to co zrobiłeś mojemu dowódcy, przysięgam, że cię zabiję.
Słowa same zaczęły napływać do głowy Rena. Miliony myśli, które przed chwilą zaprzątały mu głowę i nie pozwalały się skupić na czymkolwiek znikły bezpowrotnie, zastąpione przez determinację i gniew. 'Nie ważne, że nie ma szans w walce z nim' powiedział sobie w myślach Ren 'Nie będę uciekał, kiedy Raijin walczył w naszej obronie'. Poczuł dziwne ciepło napływające do całego ciała. Adrenalina już na dobre zadomowiła się w jego żyłach, serce zaczęło bić szybciej, drżące przed chwilą mięśnie zamarły, gotowe do większego niż dotąd wysiłku.
- Kim chcesz być w życiu? - zapytał się nagle Kemuri, ciągle nie zmieniając postawy ani wyrazu twarzy - Co chcesz osiągnąć?
- Zamknij się! - wrzasnął Ren, splatając obie ręce przed sobą - Fira!
Nieforemny płomień wyleciał z rąk chłopca, szybko lecąc w stronę przeciwnika. Z szumem doleciał do Kemuri'ego i natychmiast rozwiał się po uderzeniu gunblade'a. Ren wyjął znowu swoją broń, starając się skupić na sylwetce wroga, przysłoniętej częściowo przez fioletowe plamki powidoku. 'Nie dam rady go pokonać zaklęciami tej klasy' pomyślał Ren 'Jest za dobry'.
- Każdy człowiek ma jakiś cel w życiu - znów zaczął mówić Kemuri, opuszczając broń, jakby nic się nie stało - Myślałem, że będąc SeeD'em będę silny. Myliłem się. Wybrałem własną drogę. Drogę w której odnajdę chwałę...
- Przestań pieprzyć od rzeczy śmieciu! - wrzasnął Ren, podchodząc bliżej leżących Dunkana i Raijina - Jesteś zwykłym zdrajcą i niczym więcej.
- Chcesz umierać za kraj, którego nie znasz - uśmiechnął się ironicznie Kemuri wolnym krokiem zbliżając się do chłopaka - Za ludzi, którzy cię nienawidzą. Za sprawę, o której nie masz zielonego pojęcia.
Ren nie odpowiedział. Ścisnął palce na rękojeści z całej sił, w każdej chwili gotowy wyrwać do przodu i zaatakować.
- Ty naprawdę nic nie wiesz - powiedział Kemuri, a uśmiech bardziej ironiczny od Seiferowego nie ustępował z jego twarzy - O tym dlaczego Squall was tu wysłał? Dlaczego kazał chronić Carawaya? Dlaczego kazał udać się do Ogrodu Galbadia?
- FLOAT - zabrzmiał w powietrzu głos o bardzo dziwnej barwie. Po chwili jeżący włosy świst doszedł do uszu Rena. Zdążył zobaczyć, że Kemuri odgiął się w prawo, unikając nadlatującego w jego stronę dysku, który wbił się w drzwi frontowe za jego plecami, wydając harmoniczny dźwięk.
Ren spojrzał do góry i zobaczył spadającą z pierwszego piętra Fujin, w rękach trzymającą drugi dysk. Po chwili stanęła koło niego, wyprostowana i poważna jak zawsze, a tuż koło niej wylądował Seifer.
- Zostawić ich samych na pięć minut - powiedział Seifer z uśmiechem na twarzy. Ten, który widniał na twarzy Kemuriego zniknął od razu.
- Ładny burdel tu zrobiłeś chłopcze - krzyknął do niego blondyn - Wybaczyłbym ci to... ale za skrzywdzenie moich ludzi, odpłacę ci z nawiązką
Rozdział VIII
Przez chwilę zapanowała cisza. Seifer ciągle patrzył na Kemuriego, tylko na kilka sekund odrywając wzrok od jego sylwetki, spoglądając na zwłoki kadetów i instruktora oraz na stojącego obok Rena.
- Fujin, Ren - powiedział spokojnie, jednak bez uśmiechu na twarzy - zajmijcie się Dunkaem i Raijinem. Ja dopilnuję, żeby ten chłopak wam nie przeszkadzał.
Kemuri nie odwracał wzroku od swojego nowego przeciwnika. Krew ciekła mu z górnej wargi, po kopnięciu w szczękę i widać było po nim, że zmęczenie daje mu się we znaki. Fujin wskoczyła na rumowisko i złapała Raijina pod ramiona. Uniosła go z wyraźnym wysiłkiem i położyła obok Dunkana, którego Ren traktował właśnie prostymi zaklęciami medycznymi. Znaczną część pleców mulata zajmowała czarna skorupa spalonej skóry, wydającej przyprawiający o skurcze żołądka zapach. Jego twarz nie zmieniła się wcale, za wyjątkiem rozciętego łuku brwiowego, prawdopodobnie wyniku uderzenia o zniszczone schody. Dunkan natomiast wyraźnie pobladł. Na jego ciele nie widać było żadnych ran, ale Ren wiedział, że musiał solidnie uderzyć o ziemię, kiedy tuż zanim eksplodowała Firaga.
- No dobra mały - powiedział Seifer poważnie i wyniośle, swojego Hiperiona trzymając przed sobą - Odłóż gunblade na ziemię i ustaw się twarzą do ściany.
Kemuri stał dalej w miejscu, patrząc się w oczy blondyna. Krew kapała mu z przeciętych warg i z wcześniejszych ran.
- Wiedziałem, że tego nie zrobisz - Seifer przechylił gunblade na prawą stronę, trzymając go w wyprostowanej ręce. Lewą wyrzucił przed siebie, celując dłonią w przeciwnika - Będę więc musiał sam cię zmusić do poddania się. Lubisz ogień, tak?
Kemuri nie drgnął nawet, gdy palce Seifera zajarzyły się czerwonym światłem. Ze środka dłoni wystrzeliła czerwona kula płomieni, która ze świstem rakiety pomknęła w stronę Kemuriego. Ten uskoczył przed płomieniem w ostatniej chwili, wolną ręką wspierając się o ścianę. Seifer w tej samej chwili wykonał zamach swoją bronią, z której wystrzelił snop ognia, formujący się w dwie, krzyżujące się fale. Ren nie zdążył nawet zobaczyć, kiedy utworzony przez Seifera ognisty krzyż uderzył. Gdy otworzył oczy, oślepiony nagłą iluminacją czerwonego światła Kemuri leżał oparty o biała, marmurową ścianę boczną. Górna część jego munduru zastała całkowicie spalona, odsłaniając osmolony tors, na który opadały jego długie czarne włosy, zwisające z bezwładnej głowy. Ściana za nim została udekorowana wielkim czarnym znakiem X, parujący i dopalający się, nienaturalnie kontrastujący z białym marmurem. Kemuri zgiął nagle nogę w kolanie i rękami znajdując oparcie podniósł się, przyparty do ściany plecami. Osmolone i spalone włosy kleiły mu się teraz do zakrwawionego, spoconego i czarnego od sadzy czoła. Drżącymi rękoma ujął swoją broń w obie dłonie, wyglądając teraz podobnie bezradnie, jak Ren jeszcze kilka chwil temu.
- No no no - powiedział Seifer, z bardziej typowym dla niego lekkim uśmiechem - Nie wielu wstało po moim Fire Cross'ie. Musisz być niezły. Ciekawe jak sobie poradzisz z następnym.
Blodyn ustawił się w identycznej pozycji, co przed chwilą. Kemuri zacisnął zęby przygotowując się do obrony, gdy nagle ziemia zatrzęsła się jakby tuż obok nastąpiła jakaś wielka eksplozja. Po niecałej sekundzie doszedł do nich wielki huk i szyby, znajdujące się nad drzwiami i u wylotu korytarzy pękły i drobne szkło posypało się na dywan. Rena napadło złe przeczucie. Kemuri uśmiechnął się i wyciągnął coś z kieszeni. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, chłopak cisnął w Seifera okrągłym przedmiotem, który wybuchł cicho wyrzucając wielką chmurę szarego dymu. Wszyscy zaczęli kaszleć nerwowo, padając na kolana. Duszący, wypalający nozdrza, ostry gaz bezlitośnie przenikał do płuc, pozbawiając ich jakiejkolwiek woli walki. Ren opadł na kolana, starając się przez załzawione oczy rozeznać w sytuacji.
- AERO! - zabrzmiał metaliczny głos Fujin i w środku sali pojawiło się miniaturowe tornado, skutecznie wentylujące salę i dostarczające im przyjemnej fali powietrza, którym można oddychać. Kemuriego już nie było, a pozostawione przez niego ślady krwi wskazywały na to, że uciekł frontowymi drzwiami, teraz otwartymi szeroko.
- Nie pozwólmy mu uciec!! - krzyknął Ren, wstając z kolan.
- Nie! - wrzasnął jeszcze głośniej Seifer. Ren nie widział go jeszcze tak wściekłego - Zajmij się rannymi Fujin! Ty, idziesz ze mną.
Ren nie pomyślał nawet o sprzeciwie. Chwycił swój gunblade i szybko pobiegł za mężczyzną, który zniknął już w bocznym korytarzu, pozostawiając Dunkana i Raijina pod opieką srebrnowłosej. Gdy dopadł do schodów bocznych, Seifer był już na ich szczycie. Wbiegł na pierwsze piętro i, wciąż ciężko oddychając, wpadł do pokrytego czerwonym dywanem korytarza, pędząc co sił w nogach na balkon. Dopadł blondyna dopiero przy drzwiach frontowych, pochylając się do przodu i łapiąc za żebra, nie mogą złapać oddechu. Krew pulsowała mu w skroniach, a myśli przelatywały przez jego głowę jak wichura. Nagle wyczuł, że w powietrzu dziwną woń. Nie potrafił tego określić.... rodzaj zapachu, który lepiej czuję się językiem, niż nosem, nie mogąc ciągle ustalić jego barwy, ani tego, czy jest on przyjemny czy nie. Pomimo faktu, że nie potrafił tego zapachu nazwać, znał go bardzo dobrze. Seifer też to wyczuł, ponieważ zawahał się chwilę przed otworzeniem drzwi. Z kamienną miną, przy której mimikę Fujin, można by nazwać bogatą, blondyn chwycił za pozłacane klamki drzwi i nacisnął je. Zapach rozładowywanej w powietrzu energii magicznej, uderzył w nich z jeszcze większą siłą, tak samo jak obrazy, które stanęły przed ich oczyma. Ren poczuł silne szarpnięcie, jakby obwinięto go setkami lin i przyczepiło, do jadącego pociągu. Nim zdążył zareagować, poleciał do przodu i upadł na kolana i otwarte dłonie. Seifer zrobił dokładnie to samo. Dziwne zimno ogarnęło Rena. Zimno, przeszywające mięśnie, stawy i kości aż do szpiku. Zimno odbierające siły i unieruchamiające ciało. Zimno, któremu nie można się było przeciwstawić. Leżał na klęczkach, a mięśnie nawet nie drgnęły, magicznie sparaliżowane, a jedyną częścią ciała, którą mógł jeszcze swobodnie władać, były oczy. Wodził nimi szaleńczo, między Seiferem, a wszystkimi SeeD i kadetami zatrzymanymi w równie dziwnych pozycjach i widniejącą nad nimi wszystkimi sylwetką. Nawet stojąc twarzą w twarz z Kemurim, nie czuł takiego strachu. Przednia część tarasu była częściowo zniszczona. Barierki zostały wyrwane wraz z częścią podłogi, pozostawiając jedynie trybunę. Przed nią stała młoda kobieta w czarnej sukni, o równie czarnych włosach, sięgających pasa. Nie mogła mieć więcej niż 18 lat. Słychać było, że ludzie ciągle są przed rezydencją, nie zdając sobie sprawy z zaistniałem sytuacji lub czekając, aż wyjaśni się o co chodzi. Kobieta odwrócona była do Rena i Kemuriego bokiem, ciągle mając wyciągniętą w ich stronę rękę. 'W Paramagii nie ma takich zaklęć' pomyślał Ren, starając się coś zrozumieć z tej sytuacji 'To niemożliwe...". Spojrzała przez chwilę na nowoprzybyłych i lekkim ruchem nadgarstka zamknęła drzwi. Powietrze zagęściło się od magii. Wszyscy SeeD i wszyscy kadeci, rozsypani po całej powierzchni tarasu, zdawali się patrzeć na czarnowłosą kobietę. Ta opuściła dłoń i odwróciła swoją twarz do mikrofonu.
- Czas wyzysku i nierówności... - zaczęła mówić równo, spokojnie, jakby leniwie, a jej głos rozszedł się wśród cichnącego tłumu - Czas powszechnej nienawiści i oszustwa... czas walk, zlany krwią niewinnych i niedocenionych, to czas, w którym dane zostało wam żyć i umierać. Ludzie, dumni władcy planety Gaia, stali się swoimi własnymi wrogami i walcząc w swych stadach zaczęli dewastować to, co nie należy wyłącznie do nich. Wasz czas... zbliża się ku końcowi.
Tłum zamarł we względnej ciszy, w której dziewczyna zawarła pauzę. Ren z całej siły zaczął walczyć z mocą, która uniemożliwiła mu ruch. Udało mu się przesunąć kciuk o parę centymetrów. Poczuł przy tym niesamowity ból, jak gdyby mięśnie odrywały się od kości, a żyły zwężały się i cięły je na plasterki. Zobaczył, że Seifer również stara się z tym walczyć.
- Nie martwcie się jednak, słabi ludzie - zaczęła znów kobieta - Osoba, która może was uratować od losu ginącego gatunku stoi przed wami. Osoba, która zniesie wszystkie dzielące was bariery i różnice, która zamieni Gaię w miejsce kwitnącego ładu i pokoju. Osoba, która uratuje was przed tymi, którzy nie mają wystarczająco dużo wiary i siły, by być częścią Nowego Świata... najeźdźcami, nękających niewinnych...
- Nie bądź taka pewna - rozległ się nagle głos Quistis po lewej stronie Rena.
Promień różowawego światła wystrzelił z oczu blondynki, trafiając w sam środek głowy czarnowłosej. Ren poczuł, że siła, która go trzymała ulatnia się. Wstał, tak jak wszyscy wokół i chwycił swoją broń. Seifer już biegł w stronę kobiety, z wyciągnięty przed siebie gunbladem. Kiedy już miał zadać cios, oślepiło ich niesamowite światło. Wszystko jakby ucichło, utonęło w tej oślepiającej bieli. Przez łzawiące oczy Ren dojrzał prawie niewidoczny profil kobiety. Stała przodem do nich, z rękoma wyprostowanymi przy biodrach, z szyją wyciągniętą ku górze. Nie nosiła na sobie żadnych śladów trafienia promieniem, którym została zaatakowana. Przysiągłby, że z jej pleców wyrastają przepiękne w tej chwili, jeszcze bielsze niż wszystko wokół skrzydła. Nagle cała rzeczywistość wróciła na swoje miejsce, a światło rozwiało się, pokazując gwieździste niebo. Ren nie zdążył nawet zauważyć, kiedy przeleciał przez całą długość tarasu uderzając plecami o ścianę obok drzwi frontowych. Wszyscy inni również zostali odrzuceni, przez tą niezwykłą energię. 'Co za siła?!' pomyślał Ren 'To nie może.. być... człowiek'. Plecy bolały okrutnie. Ludzie przywarli do ścian przyciskani do niej niewidzialną mocą tak, że ich nogi nie mogły sięgnąć ziemi. Ren nigdy nie czuł energii magicznej o takim natężeniu. Czarnowłosa stała z wyprostowanymi oboma rękoma w ich stronę. Oczy wiszącej koło Rena instruktor Trepe, zaświeciły się różowo, lecz zgasły po chwili, a szyja Quistis opadła bezwładnie na ramiona. Strużka krwi, ciekła z jej łuku brwiowego. Seifer zaciskał zęby i pięści, starając się wyzwolić spod działania czaru. Bezskutecznie. 'A więc taka...' szepnął Ren, czując jak zaczyna się dusić ' taka jest moc czarownicy...'.
Rozdział IX
Mężczyzna stał przed staruszką, z twarzą zamarłą w nienaturalnym zdziwieniu. Kwiaciarka odwróciła głowę, mimowolnie spoglądając w kierunku białych kwiatów, wystawionych przed sklepem. Świecące słońce i czyste niebo drastycznie kontrastowało z zapadłą atmosferą. Karabin wypadł z dłoni Laguny.
- Wójku! Wójku! - zakrzyczała nagle dziewczynka podbiegając do niego, maleńkimi rączkami obejmując bok nogi - Kupmy te białe kwiatki! To są ulubione cioci Raine. Kupmy je dla niej!
- Chodź Ellone - powiedział Kiros odwracając się do małej i niemal na siłę odciągając ją od Laguny - pobawimy się z wujkiem Wardem.
- Ja chcę już wracać do domu! - odrzekła dziewczynka idąc szybkim krokiem za Kirosem - Chcę zobaczyć ciocię Raine! Ona pewnie straaaasznie tęskni!
Oboje podeszli do wielkiego Warda, która objął dziewczynkę jedną ręką i posadził ją na ramieniu. Wargi Laguny zaczęły mimowolnie drgać, kiedy usłyszał jej radosny śmiech i krzyki. Staruszka patrzyła na niego z politowaniem, nie wiedząc co ma powiedzieć.
- To niemożliwe - Laguna uśmiechnął się lekko, ciągle patrząc z przerażeniem w oblicze kobiety - To jakiś żart.
Nie usłyszał odpowiedzi. Odwrócił się w stronę Kirosa, stojącego kilka metrów dalej i Warda, znikającego za wzgórzem ze śmiejącą się Ellone na ramionach. Długowłosy zachwiał się i oparł plecami o drzewo, spoglądając na zmianę na staruszkę i na ciemnoskórego.
- TO NIEMOŻLIWE! - wrzasnął na całe gardło w kierunku kwiaciarki - Obiecała mi, że będzie czekać! OBIECAŁA!
Osunął się na kolana, płaczącymi oczyma patrząc na kobietę, czekając na odpowiedź. 'Niech ona powie, że to żart' powtarzał w duchu 'To musi być żart'. I znowu milczenie. Wargi kobiety zadrżały, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wypowiedziała żadnego zdania, żadnego wyrazu. Znowu odwróciła głowę w kierunku białych kwiatów, z rękami założonymi za plecami. Jej lekko zgarbiona postura, drżące ręce i ta straszna cisza, były bardziej wymowne, niż tysiące słów i myśli. Laguna opuścił głowę, a jego długie włosy spłynęły na porośniętą niewielkimi kępkami trawy ulicę. Kiros powoli podszedł do przyjaciela i stanął nad nim. Mężczyzna, który całe życie traktował jako wielką przygodę i cudem wychodził z najtrudniejszych sytuacji. Wiecznie uśmiechnięty, pogodny i zdecydowany. Lekkoduch, o wielkim sercu, przy którym zawsze wiele się działo. Ten sam Laguna Loire klęczał teraz przy jego kolanach i łkał. Kiros nigdy nie słyszał, jak jego przyjaciel płacze. Nigdy nie słyszał takiego płaczu. Duszonego i urywanego, wydobywanego się ze ściśniętego gardła, wyschniętych ust i drżących warg. Czarnoskóry nie potrafił sobie wyobraził odgłosu napawającego go większym przerażeniem.
- Kiedy to się stało? - zapytał widząc, że jego przyjaciel nie jest w stanie
- Niecały tydzień po waszym odjeździe - powiedział kwiaciarka, ciągle patrząc na białe kwiaty. W oddali słychać było śmiech dziewczynki. - Nagle dostała gorączki i duszności. Wszyscy się nią zajęli, podawali lekarstwa i zioła. Sprowadziliśmy nawet lekarza z Timber. Nie potrafił jej jednak pomóc.
Zapadła cisza, przerywana jedynie tłumionym płaczem czarnowłosego, sporadycznymi krzykami Ellone i śpiewem ptaków na zielonych drzewach i nad ich głowami. Staruszka podeszła powoli do klęczącego mężczyzny. Sięgnęła do kieszeni kamizelki i wyjęła z niego białą kopertę.
- Panie Laguna - powiedziała patrząc na niego - Raine chciała... napisała dla pana list. Kazała go wręczyć panu, kiedy pan wróci.
- Zajmę się resztą, proszę pani - powiedział Kiros, biorąc list od kobiety i klękając przy przyjaciela - Proszę nas teraz zostawić.
- O... oczywiście - odrzekła kwiaciarka odchodząc szybkim krokiem i wchodząc do swojego sklepu przymykając drzwi.
Laguna, wciąż wpatrzony w ziemię, klęczący, w drżących dłoniach ściskający wyrastające z drogi pęki trawy, przestał płakać. Odkaszlnął i przetarł twarz rękawem. Kiros obserwował go spokojnie z założonymi na piersi rękami, czekając aż wstanie. On również nie wiedział co powiedzieć, od czego zacząć. Przez wszystkie te lata, nie widział go w takim stanie. Nigdy. Mężczyzna powoli oparł się na jednym kolanie, głowę wciąż trzymając nisko opuszczoną. Wstał i zatoczył się, opierając się plecami o drzewo. Znów przetarł oczy i odrzucił włosy z twarzy, czerwonymi oczyma patrząc na ciemnoskórego. Kiros wolałby nigdy nie zobaczyć tych drżących nóg, bladej twarzy, rozedrganych warg i wypłakanych oczu. Nie chciał zaczynać tej rozmowy, bo wiedział, że Laguna może jej psychicznie nie wytrzymać. Nie chciał dawać mu listu, w którym Raine żegnała się z ukochanym. Kiros nie chciał tego robić, ale wiedział, że musi, że pomimo swej wielkiej siły, odwagi i dobra, Laguna jest teraz słaby i bezbronny jak dziecko. Wiedział, że w takich momentach, przyjaciele są mu najbardziej potrzebni.
Ren otworzył oczy i przysłonił je prawą ręką, oślepiony słońcem i wszechogarniającą bielą. Zamazane kontury stawały się coraz wyraźniejsze, w miarę jak źrenice zwężały się coraz bardziej. Chłopak przetarł oczy prawą dłonią, ścierając ostatnią łzę, płynącą po jego policzku. 'Skrzydło medyczne?' pomyślał, leniwie wodząc wzrokiem po sali 'Co ja tu robię? Co się stało?'. Pytania napływały do bolącej czaszki, że aż zakręciło mu się w głowie. W nagłym olśnieniu, Ren przypomniał sobie ostatnie wydarzenia, siadając nagle na łóżku, z rękami opartymi o materac. Jęknął głucho, gdy straszny ból przeszył jego plecy, odbierając siły w rękami i momentalnie zwalając z powrotem na posłanie. Coraz więcej pytań bez odpowiedzi wybudziło go całkowicie z sennego otępienia. Leżał na jednym z łóżek skrzydła szpitalnego w Ogrodzie, umyty i ubrany w białą, lnianą piżamę. Obandażowano go pieczołowicie wokół klatki piersiowej i brzucha. Przypomniał sobie teraz, że uderzył z dużą prędkością w ścianę. Napłynęło do niego jednak przyjemne uczucie, że tamten ból i strach, to teraz tylko wspomnienie. Na stoliku obok niego stał wazonik ze świeżymi żółtymi kwiatami. Ren nie znał się na roślinach, ale te wydały mu się jednym z najpiękniejszych widoków, jakie w życiu widział. Uśmiechnął się wiedząc, że jest w domu, u siebie, bezpieczny. W zasięgu wzroku nie było żadnych spontanicznych wybuchów ognia, ani galbadiańskich żołnierzy, ani tym bardziej żadnej czarownicy. Założył ręce za głowę, patrząc przez okno na słońce, powoli chylące się ku zachodowi. Drzwi do sali otworzyły się nagle. Ren opuścił wzrok, patrząc na chłopaka zbliżającego się do jego łóżka.
- Dunkan! - krzyknął do przyjaciela, podnosząc się do pozycji siedzącej - Ty żyjesz!
- Ren! - blondyn podbiegł szybko i usiadł na krześle przy łóżku. - W końcu się obudziłeś! Stary.. przespałeś najlepsze akcje!
- Co? - Ren opadł z powrotem na poduszkę, nie chcąc nadwerężyć kręgosłup.
- Śpisz od dwóch dni. - odrzekł - Myśleliśmy, że wpadłeś w śpiączkę, czy coś, ale Kadowaki mówi, że nic ci nie będzie. Coś ci przeskoczyło w kręgosłupie, jak walnąłeś o drzwi, ale podobno z tego wyjdziesz. Teraz lepiej leż i odpoczywaj, a ja zawołam doktora.
- Nie - spróbował się zerwać Ren, łapiąc podnoszącego się przyjaciela za rękę - powiedz mi, co się działo, jak spałem.
- A... dobra - blondyn usiadł z powrotem - skoro nalegasz. Ale powiedz mi jedno. Czy... nie byłeś może... no wiesz.
- Tak - Ren od razu zrozumiał o co mogło chodzić - A ty znowu byłeś tym murzynem?
- Taa - Dunkan odpowiedział, po czym zniżył głos - chyba... ta dziewczyna w swetrze nie żyje...
- Wiem - odrzekł poważnie - Obudziłem się zlany łzami... ten gościu strasznie cierpiał.
- Widziałem - przyjaciel pokiwał głową - Nie zazdroszczę ci... masz jakiś pomysł co to może być?
- Skąd niby mam wiedzieć - powiedział - Może powiemy to doktorowi Kadowaki, albo pani Instruktor? Ale to później.. teraz gadaj co się działo...
- Dobra - Dunkan klasnął w dłonie i oparł się o krzesło - Zacznijmy od początku...
"CURAGA", zabrzmiał metaliczny głos. Po chwili przez zamknięte powieki zobaczył rażące światło, rozlewające się przyjemnym, dodającym sił ciepłem po całym ciele. Setki myśli napłynęły do głowy chłopaka, pytając go o Rena, Kemuri'ego, zabitych SeeDów. Dunkan zerwał się do pozycji siedzącej, dysząc ciężko i ze strachem patrząc na obie strony. Przy nim klęczała Fujin, a jej wzrok był z bliska nieco cieplejszy, niż mu się wcześniej zdawało. Srebrnowłosa podniosła się i otrzepała czarne spodnie z kurzu.
- SZYBCIEJ - krzyknęła na Dunkana, szybko chwytając topór i biegnąc w kierunku korytarza. Zobaczył, że na zakręcie stoi już Raijin.
- Już - nie rozważając nawet sprzeciwu chłopak wstał i ruszył za biegnącą przed nim dwójką.
Skręcił ostro w prawo i wbiegł w długi, pokryty czerwonym dywanem korytarz, na którego końcu Raijin i Fujin wbiegali na schody. Wbiegł na nie kilka sekund później przeskakując po trzy schody naraz, ledwo już dysząc. W głowie ciągle szumiało, jakby miał w środku gniazdo szerszeni, a ręce i nogi były jak z waty. Na szczycie schodów potknął się o próg i przewrócił na kolano. Wstał szybko i trzymając się za bolącą od kolki klatkę piersiową ruszył dalej w pogoni za znikającą w oddali dwójką. Zakręt w prawo, zakręt w lewo, zakręt w lewo i długi korytarz, w którego połowie, po lewej stronie widniały drzwi na balkon. Dwójka stała już przy nich, w dłoniach ściskając swoją broń. Raijin, nie czekając na przybycie młodzieńca, otworzył drzwi. Magiczny podmuch wiatru zmiótł go nagle, przyklejając do ściany na przeciw. Fujin zdążyła schować się, za otwartymi na oścież drzwiami, na piersi ściskając czerwony dysk. Dunkan podbiegł do niej, klękając, starając się złapać oddech. Widział jak mulat blednie, walcząc z niewidzialną siłą, przyciskającą go do muru, nie pozwalającą nawet ruszyć palcem.
- SHELL! - wrzasnęła dziewczyna, kierując otwartymi dłońmi w kompana, wokół którego pojawiać zaczęły się przezroczyste, różowe nici, kręcące się i owijające wokół jego ciała. Raijin krzyknął napinając wszystkie mięśnie i odrywając dłonie od ściany. Opadł jednak nisko, starając się walczyć z napierającą siłą, ciągle potężną, pomimo ochronnego zaklęcia. Nagle moc ustąpiła tak nagle, że mulat upadł na brzuch, nie mając nawet szans na asekurację. Srebrnowłosa wyskoczyła z za drzwi i rzuciła czerwonym dyskiem z długiego zamachu, celując przez ułamek sekundy. Raijin podniósł się, złapał za broń i wydając z siebie kolejny okrzyk ruszył w stronę drzwi. Dunkan w końcu wstał i, ściskając swoją broń z całej siły, stanął przy Fujin, odpinającej z pasa drugi dysk. Chłopak nie mógł uwierzyć własnym oczom. Kobieta w czerni stała na środku balkonu, a w jej kierunku biegł właśnie Raijin. Tuż przy drzwiach zobaczył leżącego bez ruchu Rena, a obok niego nieprzytomną instruktor Quistis i leżącego na brzuchu Seifera. Adrenalina, uderzyła w niego z podwójną mocą, niwelując skutki zmęczenia, napinając mięśnie i wysuszając usta. Chwycił topór i trzymając go przed sobą ruszył w ślad za Raijinem, nie starając się rozeznać w sytuacji. Wiedział dobrze, że teraz trzeba walczyć, a ubrana na czarno kobieta, pomimo względnie niewinnego wyglądu, wydawała się być przeciwnikiem. Ruszył w bieg, a tuż obok jego lewego ucha śmignęło coś czerwonego, wydającego w powietrzu przeszywającej świst. Dysk lecąc po płaskiej paraboli uderzył z brzękiem o zaklęcie ochronne, roztaczające się wokół kobiety, padając na ziemię kilka metrów dalej. Raijin wykorzystał moment nieuwagi i wyprowadził swój kij z morderczego obrotu nad głową, z całym impetem uderzając w niewiastę. Cios nie zdążył jednak osiągnąć celu. Czarownica niedbałym, ruchem wyprostowanej ręki uderzyła w mężczyznę niewidzialnym pociskiem, który wysłał mulata na pięć metrów do tyłu, zwalając go na plecy. Dunkan był już kilkanaście metrów od niej. Wiedział, że nie zdąży podbiec bliżej. Pierwsza myśl, pierwszy pomysł, jaki wpadł do jego głowy natychmiast został wcielony w życie. Chłopak złapał za koniec rękojeści i obrócił się w lewo. Napiął muskuły i z wyuczonego do perfekcji skrętu, wyrzucił broń przed siebie. Olbrzymi topór nie wydał świstu jak dysk Fujin, ale prostym lotem skierowała się ku ubranej na czarno czarownicy, zamieniając się w metaliczną smugę.
Rozdział X
- O rzesz ty! - twarz chłopaka wykrzywił grymas bólu.
- Co jest Ren? - podniósł się lekko poruszony Dunkan, przerywając swoją opowieść - Zawołać kogoś?
- Nie - odrzekł lewą rękę masując się po plecach - Strasznie mnie kręgosłup boli. Musiałem mocno przewalić wtedy.
- Ja nie widziałem, wiec nie wiem. - odpowiedział przyjaciel z powrotem siadając na krzesło - My przybiegliśmy później i ty, jak i wszyscy inni leżałeś już na ziemi.
- Dobra - Ren opadł powoli na poduszki - Gadaj dalej co się działo. A właśnie... po jaką cholerę robiłeś manewr "A-Z". Przecież to wychodzi tylko jak cię ktoś ubezpiecza, a przeciwnik jest zajęty lub unieruchomiony. Ostatnio jak go wykonywałeś, to cię prawie T-Rexaur zżarł w Centrum Treningowym.
- Wiem, cholera - odrzekł, drapiąc się po głowie - Ale co miałem zrobić? Podłubać se toporem w zębach? Mówiłem ci, ze byłem za daleko, żeby cokolwiek innego zrobić, a okolica nie nadawała się na robienie ataków z kombinacją paramagiczną....
- Dobra dobra... - przerwał mu Ren, lekko się uśmiechając - Nie tłumacz się, tylko gadaj co było dalej.
Powietrze znowu przeszył metaliczny zapach kumulującej się w przestrzeni energii. Dunkan przykucnął na jednym kolanie, z lewą rękę ciągle ostro wyciągniętą na bok, nieruchomą od momentu rzutu. Dyszał ciężko, lecz nie ze zmęczenia, tylko ze strachu. Na jego oczach wielki topór, który w swym locie mógł przebijać metrowy blok granitu, zatrzymał się nagle, kręcąc się coraz wolniej i wolniej. Zawisł w końcu w powietrzu niepokojąco nieruchomy, kilka centymetrów od wyciągniętej ręki czarownicy. Czarnowłosa opuściła na metalowe ostrze swój obojętny wzrok, po czym zogniskowała go na chłopcu. Dunkan po stokroć wolał spojrzenie Fujin. Topór wystrzelił tak nagle, że blondyn uniknął ścięcia wyłącznie przez przypadek. Czuł jak jego krótkie włosy zahaczają o metalową powierzchnię broni. Czarownica wyprostowanym palcem wskazującym, pokierowała lecącym w powietrzu ostrzem nad dachem domu, po czym topór skręcił w niskiej paraboli, kierując się na leżącego na plecach Dunkana, zbyt szybko by go uniknąć, zbyt szybko by zareagować. Chłopaka odruchowo zasłonił się ręką. Jeżący włosy dźwięk uderzanego metalu przeszedł po balkonie. Topór, niestabilnym lotem odleciał kilka metrów do tyłu, po czym opadł z brzękiem na marmurową posadzkę, tuż przy leżącej nieprzytomnie Quistis. Raijin stał nad chłopakiem, w obu rękach ściskając kij u jego podstawy, patrząc na ślady, które zostawił kontakt jego drewnianej broni z nadlatującym metalowym ostrzem. Upadł w końcu na kolano, trzymając się za drżącą nogę, dysząc ciężko. Pot strumieniami lał się z ramion i czoła mężczyzny, a rana na plecach chyba się otworzyła po wcześniejszym kontakcie ze ścianą. Widać, że jego ciało było na granicy wytrzymałości. Klęczał jednak dalej, ze wzrokiem utkwionym w ubranej na czarno dziewczynie, kij ściskając w lewej ręce przed sobą. Metaliczny głos Fujin zabrzmiał przez moment i z drzwi wystrzelił snop niebieskawego światła. Dunkan wyskoczył nagle i pochwycił swoją broń, leżącą kilka metrów dalej, patrząc na sytuację z lewej strony balkonu. Jasnoniebieska chmura owionęła ubraną na czarno dziewczynę, której jedyną odpowiedzią na ten atak, było odwrócenie głowy w kierunku srebrnowłosej, tkwiącej ciągle w środku budynku. Dunkan poczuł jak powietrze wokół się wysusza... wiedział co to znaczy. Niebieska chmura z cichym chrzęstem zmaterializowała się tak nagle, że chłopak aż zasłonił się przed reflektującym w przejrzystej bryle lodu świetle lamp i reflektorów. Sfera zamknęła się, zatrzymując czarownicę w środku, wypełniając suche powietrze zimnem. Raijin wstał na nogi, pochylając się lekko do przodu i wspierając na kiju, Fujin zaś stała w drzwiach, z wyciągniętymi do przodu rękoma. Nie minęła sekunda, gdy Dunkan dojrzał ruch w środku magicznie utworzonej sfery. Nie usłyszeli odgłosu pękającej skorupy, ani nie zauważyli, żeby zaczęła się topić. Po prostu to, co w jednej sekundzie było więzieniem, w drugiej eksplodowało rozsyłając wielkie bryły lodu we wszystkie strony. Dunkan poczuł jak powietrze ucieka mu z płuc, gdy wielki jak szafa blok ugodził go w podbrzusze, posyłając na balustradę po lewej stronie tarasu. Odbił się od niej i upadł na twarz, nie mogąc złapać oddechu. Raijin dostał w twarz i poturlał się bokiem, przez popękaną podłogę, pokrytą gruzem i roztapiającymi się kawałkami lodu. Dunkan, ledwo widząc na oczy nie mógł uwierzyć, że w tym mężczyźnie jest jeszcze na tyle dużo siły by wstać. Trzęsące kolana uniosły poraniony tors, siną twarz i drżące ramiona. Padł jednak po chwili, ledwo asekurując się rękoma. Widać było po nim, że już nie wstanie. Dunkan nie widział Fujin, ukrytej wewnątrz budynku. Wiedział jednak, że i ona nie uniknęła obrażeń. Patrzył przed siebie, na rozmazujący się obraz czarownicy, ze wzniesionymi do góry rękoma. W głowie mu szumiało, a na twarzy zaczął czuć gorąco. Czarownica odwróciła się od przeciwników, jak gdyby nigdy nic i podeszła do przewróconego podium.
- Wasz strach, wasza duma, wasza nienawiść. - powiedział jej głos, który rozszedł się po ciągle wielkim tłumie ludzi, którzy najpewniej nie zdawali sobie sprawy z tego, co miało tu miejsce. - Sprawia, że jesteście słabi, że jesteście zamknięci na zmiany. Na zmiany, które są wam potrzebne. Ci, którzy nie chcąc ich zaakceptować wystąpią przeciw mnie, skazani są na śmierć.
Tłum przycichł. Dunkan otworzył oczy szerzej, patrząc na wpatrzoną w publikę kobietę. Tłum przycichł jeszcze bardziej. Chłopak nie czuł już strachu, czy nienawiści. Cała adrenalina, która przed kilkoma chwilami buzowała w jego krwi, zwężała źrenice i napinała mięśnie, znikła bezpowrotnie, zostawiając po sobie jedynie ból, bezsilność i zmęczenie. Dunkanowi wydało się, że słyszy jakiś szum, cichy, jakby z oddali. Światło zapłonęło nad nim, a on patrzył w nie, nie przymrużając oczu. 'A więc tak to jest' pomyślał, unosząc zmęczone powieki w jego stronę 'Tak to jest, jak się umiera?'. Nagle, białe światło znikło, pozostawiając fioletowe plamki powidoku, pokrywające granatowe niebo. Młodzieniec zmusił oczy do zogniskowania wzroku na oświetlającym czarownicę reflektorze, przytwierdzonym do dziwnej konstrukcji unoszącej się w powietrzu. Szum silników turbinowych, napędzających jednoosobową maszynę, dotarł do mózgu Dunkana po dłuższej chwili, rozbudzając go z majaków i rozszerzając usta w zdumieniu. Dźwięk wystrzelonego pocisku z broni palnej oraz brzęk uderzającej o pole siłowe kuli, zlał się w jedno, dziwaczną kakofonią rozchodząc się po zgromadzonym tłumie ludzi. Kolejny błysk z maszyny i kolejny strzał odbił się od niewidzialnej tarczy. Jeszcze trzy szybkie wystrzały i maszyna obniżyła lot, zbliżając się jednocześnie do czarnowłosej, która z wyciągniętą ręką patrzyła się w uderzające w nią światło reflektora i strzelającego do niej człowieka. Tłum na zewnątrz zaczął krzyczeć i uciekać, zagłuszając szum jeszcze kilku latających maszyn, które wyłoniły się niewiadomo skąd. Ktoś krzyczał przez megafon, ale słowa ginęły w tłumię, nie niosąc już żadnej treści. Dwie kolejne maszyny zbliżyły się do kobiety, zwiększając siłę skierowanego na nią ognia. Czarnowłosa zaczęła cofać się w kierunku balustrady. Stanęła przy niej, wyglądając na niezdecydowaną. Wyciągnęła nagle drugą rękę do przodu, pierwszą ciągle utrzymując roztaczające się wokół niej pole siłowe. Niezauważone dotąd ciało mężczyzny, leżące przy podium, poderwało się nagle do góry i poszybowało do niej. Ostrzał ustał w jednej chwili, kiedy piloci rozpoznali sylwetkę prezydenta Caraway'a, wiszącą sztywno obok czarownicy. Ta odwróciła się od latających maszyn i podeszła do ściany, dzielącej balkon od wnętrza budynku, wciąż unosząc ciało mężczyzny tak, aby być przez nie osłoniętą. Gdy tylko zbliżyła się do ściany przeszła przez nią, jak gdyby była ona zwykłą iluzją. Chwilę później i Caraway zniknął, wlatując do magicznego tunelu stworzonego przez czarownicę. Dunkan z otwartymi ustami patrzył na całą akcję, gdy kolejna z dziwnych maszyn przeleciała nisko nad jego głową, zatrzymując na nim i na Raijinie światło reflektora. Jakaś osoba trzymała się zwisającej z maszyny liny, rozglądając się na boki. Kiedy wehikuł robił ostry nawrót, człowiek skoczył, miękko ląduję tuż obok Dunkana. Chłopak nie miał siły, by podnieść głowę do jego twarzy. Widział tylko buty - jasnożółte adidasy, wystające z nogawki munduru SeeD.
- Ej mały! - powiedział mężczyzna przekrzykując silniki innych maszyn, krążących wokół i spuszczających kolejnych ludzi. Przyklęknął przy nieruchomym Dunkanie i sprawdził mu puls. Chłopak na tle światła reflektorów mógł dostrzec jasne, krótkie, postawione na żel włosy, oraz dwa czarne tatuaże, biegnące po obu stronach twarzy.
- To chyba jeden z tych dwóch twoich, Selphie! - wrzasnął oficer Dincht w kierunku kobiety, która wylądowała kawałek dalej. To nie mógł być nikt inny, jak instruktor Tilmett. Dunkan chciał coś powiedzieć do stojącego obok mężczyzny, ale żaden wyraz nie mógł wyjść z jego gardła. Mgła znowu przesłoniła oczy, a dźwięki wokół stały się dziwne, jakby słyszane pod wodą. Wtedy wszystko znikło.
- No i się obudziłem tutaj - skończył Dunkan i pokazał na łóżko po drugiej stronie sali - Tam leżałem. Obudziłem się po kilku godzinach. Podobno straciłem dużo krwi, ale nie zauważyłem żebym krwawił, szczerze mówiąc.
- I nie wiesz, co się działo później? - zapytał zainteresowany Ren.
- A co się niby miało dziać? - odrzekł chłopak - Czarownica znikła wraz z Caraway'em, a wszystkich SeeD'ów i kadetów przywieziono z powrotem. Ale żebyś ty widział ilu tu było ludzi dwa dni temu. Ze czterdzieści osób z różnymi ranami. Seifer miał złamane dwa żebra i zwichniętą rękę, Fujin miała przetrącone biodro, a Raijin... uu... ten to dopiero oberwał. Odszedł stąd dopiero dzisiaj rano, ale Kadowaki i tak nalegał, żeby został jeszcze kilka dni. Chyba wszystko miał połamane koleś...
- A wiadomo coś o Kemuri'm? - spytał po chwili milczenia Ren.
- Nic - Dunkan spoważniał wyraźnie - Instruktor Tilmett jest w szoku. On był w jej oddziale, ale podobno pozabijał wszystkich kompanów na jej oczach. Nikt nie wie, czemu jej wtedy nie załatwił, bo mógł podobno. Instruktor mówi, że to wszystko jej wina, że powinna wiedzieć co robić w takiej sytuacji. Nie widziałem jej jeszcze od czasu powrotu z Deling.
- Myślisz, że on był razem z tą czarownicą? - zapytał leżący znów przerywając chwilę milczenia.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział blondyn patrząc w okno - To ty powinieneś wiedzieć, bo podobno z nim walczyłeś nawet. Ja byłem nieprzytomny, jak wiesz.
Ren milczał, kładąc głowę na założonych z tyłu rękach, wpatrując się w sufit.
- Sześciu zabitych, siedemnastu rannych.. - powiedział cicho Dunkan - Ładnie nas załatwili, co? A my wyszliśmy z tego cało. Wciąż nie mogę uwierzyć.
Ren milczał, patrząc się w biały sufit. Nie chciał zamykać oczu, ponieważ od razu wracały do niego obrazy z minionych wydarzeń. Nie chciał pamiętać tego strachu na widok umierających z ręki Kemuri'ego SeeD'ów. Chciał zapomnieć o drżeniu rąk, gdy chłopak zbliżał się do niego. Chciał wszystko to wymazać ze swej pamięci... wiedział, że mu się nie uda.
Dodaj komentarz
Wpisz treść komentarza w opowiednim polu. Pamiętaj, że HTML jest niedozwolony.
Niezarejestrowani użytkownicy uzupełniają również pole autora.
Konieczna jest również weryfikacja niezalogowanych użytkowników.
Wypowiedzi obraźliwe, infantylne oraz nie na temat będą moderowane - pisząc postaraj się zwiększyć wartość dyskusji.