Informacja
Ten artykuł wymaga edycji, aby być zgodnym z nowymi zasadami SquareZone. Obecna wersja zostanie wkrótce dostosowana do standardów.
Rozdział XIX
- Wiesz Dunkan, to mi się przestaje podobać - powiedział Ren, do siedzącego obok kolegi. Blondyn obejrzał się za dwiema starszymi studentkami, idącymi w stronę dormitoriów.
- Mnie też, ale nic na to nie poradzimy - odrzekł, kończąc odprowadzanie dziewczyn wzrokiem i skupiając uwagę na Ren'ie - Ale może chcą teraz czegoś normalnego? Może chcą nas odznaczyć za odwagę podczas obrony dormitoriów albo coś w tym stylu.
- Taa... odwagę - uśmiechnął się chłopak - Wszyscy walczyli w całym Ogrodzie, nie sądzę, żeby mieli nas specjalnie gratyfikować za to, że udało nam się nie zginąć.
- No ale jest to jakiś sukces... lepiej zbierajmy się już i jedźmy na drugie piętro. Bezpieczniej będzie się nie spóźnić, a tak szybciej dowiemy się o co chodzi.
- Czuję, że to nie będzie nic dobrego, wiesz... - zmartwił się nieco Ren, wstając jednak i idąc wraz z kolegą w stronę windy - Nasza rola w tym całym burdelu nie jest przypadkowa, a oficerowie to wiedzą. Pomyśl chociażby o tych snach...
- Nawet jeżeli masz racje, w niczym nam to raczej nie pomaga - przyznał blondyn - Nie wiem jak ty, ale ja się specjalnie nie palę do tego, by być bohaterem.
Ren nie odpowiedział. Przy drzwiach do windy stała Alice, już nie w brązowej sukni, a w klasycznym, granatowym mundurku kadetki, ze spódniczką do kolan. Miała zabandażowane lewe przedramie, lecz poza tym wyglądała, jakby również wyszła z walki w dormitorium bez większych urazów. Widząc Rena i Dunkana, uśmiechnęła się tajemniczo.
- Czułam, że to będziecie wy - powiedziała, gdy obaj stanęli koło niej, czekając na windę - Tylko nasza trójka straciła wtedy na balu przytomność.
Chłopcy spojrzeli po sobie. Nie zastanawiali się dotąd, kim może być trzecia wyczytana osoba. Teraz jednak zaczynało to być dla nich jasne.
- Więc ty też? - spytał Ren starajac się odwzajemnić uśmiech.
- Mam sny? - drzwi do windy otworzyły się i cała trójka weszła do środka. Alice nacisnęła guzik na pulpicie po lewej i po chwili, drzwi zaczęły się zamykać.
- Chyba nie sądzicie, że poprostu wtedy zasłabłam? - dokończyła Alice i zmrużyła oczy, patrząc na obu kolegów - Niech zgadnę... w tym drugim świecie, ty jesteś Laguna, a ty Kiros, tak? - Dokładnie - potwierdził Dunkan - Zgaduję więc, że ty stajesz się wtedy Ellone, tak?
Drzwi windy otworzyły się i cała trójka wyszła na korytarz. Kilkunastu oficerów przemierzało go, w sobie tylko znanych sprawach. Szkolny nastrój kończył się w windzie, tutaj nie było już uczelni. Tutał znajdowała się cała administracyjna część Ogrodu Balamb, a część ta była większa, niż możnaby przypuszczać.
- Niestety nie - uśmiechnęła się Alice, kiwając głowę - Mi przypadł w udziale ten wielkolud Ward. Miły facet, ale samo postrzeganie świata z pozycji dwumetrowego drągala, to było conajmniej dziwne przeżycie.
- Hmm... nie pomyślałem, że ktoś może wcielać się w niego - powiedział Ren, drapiąc się po brodzie. Cała trójka weszła właśnie na schody, prowadzące dalej w górę - Czyli gdzieś jeszcze może być ktoś, kto wciela się w Ellone.
- No nie wiem - odrzekł Dunkan - Pamiętasz, co nam mówił ten cały Kinneas podczas przesłuchania? Mówił, że to właśnie przez nią tracimy przytomność i przenosimy się... tam.
- Czyli myślisz, że tylko nasza trójka ma te wizje? - spytała Alice.
- Tego nie wiem - odpowiedział Dunkan - Ale może tu znajdziemy odpowiedź.
Trójka kadetów stanęła w środku chudego korytarza. Tutaj mieściły się gabinety niektórych oficerów, wchodzących w skład zarządów i rad Ogrodu. Pokój 413 był biórem oficera Peter'a McNash'a, instruktora starszych roczników. Chłopcy znali go z przesłuchania, lecz poza tym nie mieli z nim zbyt wielu kontaktów. Zresztą wcale nie chcieli mieć. McNash słynął z burzliwej natury, a jego reakcja w audytorium na panikującego studenta, mogła być tego najlepszym dowodem. Ren nie miał ochoty go widzieć, ale było już za późno na odwrót. Alice zapukała w drzwi trzy razy.
- Wejść - usłyszeli głos, niezawodnie należący do instruktora.
Ren otworzył drzwi i cała trójka weszła do środka. McNash siedział przy biurku pod oknem i właśnie przeglądał jakieś papiery. Nie był jednak sam. Oprócz niego, w pokoju siedziały dwie osoby. Pierwszą z nich była instruktor Tilmitt, która, siedząc dotąd tyłem, odwróciła się do trójki i uśmiechnęła się lekko. Jej obecność dodała Ren'owi troche otuchy. Jednakże obecność drugiej osoby, napełniła go lekką niepewnością.
- Siadać - powiedział krótko McNash, odkładając papiery na bok biurka i podpierając podbródek na splecionych dłoniach.
- Znowu się spotykamy chłopaki - uśmiechnął się Seifer, odprowadzając całą trójkę wzrokiem.
Ren, Dunkan i Alice zajęli miejsca, po prawej stronie instruktor Tilmitt, przed siedzącym na wprost McNash'em. Widać, że nie był w najlepszym humorze.
- Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie zgadzam się z decyzją, która ma być tu ogłoszona. - powiedział długowłosy, przeszywając chłopców i Alice wzrokiem - Jednakże dyrektor Trepe wydaje się pokładać w was, kadetach, nadzieję, której, moim skromnym zdaniem, nie są godne ani wasze umiejętności, ani osiągnięcia. Nie mniej jednak...
- Do rzeczy - przerwał Seifer, zakładając nogę na nogę - Nie mam całego dnia, a dzieci pewnie chcą wiedzieć o co chodzi.
Oficer uśmiechnął się dziwnie i kątem oka spojrzał na blondyna. Widać było, że obceność Almasy'iego, nie jest dla niego powodem do wielkiego szczęścia.
- Dobrze więc - McNash wrócił wzrokiem do kadetów - Na wniosek zarządu Ogrodu Balamb, wasza trójka zostaje wydelegowana na specjalną misję.
- Misję? - Ren spytał, zdziwiony i zaniepokojony.
- Na ten czas zostajecie zwolnieni ze wszystkich zajęć ze swoimi instruktorami - kontynuował oficer - Instruktor Tilmitt, jako wasz bezpośredni opiekun, dopilnuje, żebyście nadrobili zaległości po wykonaniu misji.
- Ale sir - przerwała Alice - My nie jesteśmy jeszcze SeeD. Mamy dopiero 13 lat.
- Chociażby z tego względu byłem przeciwny decyzji dyrektor Trepe - McNash dalej mówił spokojnie, w jego głosie dało się nawet wyczuć lekkie znudzenie - Mimo to musi pani pamiętać, że Ogród Balamb to nie tylko szkoła. SeeD są najemnikami, a wy, chociaż jeszcze nie zdaliście testu kwalifikującego, w pewnych okolicznościach również możecie być traktowani jak najemnicy. Regulamin dopuszcza taką możliwość w stanach wyjątkowych.
- Zgadnijcie dzieciak, jaki to jest stan? - Seifer, siedzący dwa krzesła dalej uśmiechnął się szeroko
Ren milczał i czuł narastające napięcie gdzieś w okolicach żołądka. Dunkan znowu pobladł, a Alice oparła się na krześle, z lekki wyrazem zdziwienia na twarzy.
- W szczegóły misji wprowadzi was instruktor Tilmitt - powiedział McNash, uśmiechając się do Selphie, jednakże bez specjalnego entuzjazmu - Ona zdaje się wiedzieć o niej więcej niż ja, czy ktokolwiek inny.
- Chcemy, żebyście znaleźli Ellone - powiedziała Selphie, wstając.
- Ellone? - zmarszczył czoło Dunkan - Czyli to ona wywołuje te sny? Czego od nas chce?
- Chcemy, żebyście to ustalili - odrzekła instruktor - Z jakichś powodów, to właśnie wy jesteście nawiedzani przez wizje senne, które ona na was zsyła. Wiem o nich, ponieważ kiedyś, dawno temu, ja również ich doświadczyłam. Jedyne co wiem to to, że ona nie robi tego bez przyczyny. Musi mieć jakiś powód, a fakt, że mieliście już tyle wizji w tak krótkim czasie dowodzi, że to coś bardzo ważnego.
- Ale czemu pokazuj nam te wszystkie obrazy? - zapytała Alice - Po co nam one i co mogą nas obchodzić?
- Chciałabym to wiedzieć - Selphie odpowiedziała bez uśmiechu - Jutro rano pojedziecie pociągiem do Timber, a stamtąd udacie się do niewielkiej wioski na południu, zwanej Winhill. Tam powinniście ją znaleźć.
- Nie mamy w tej sprawie nic do powiedzenia? - zapytał Dunkan z lekki przestrachem - Przecież nie mamy odpowiednich kwalifikacji.
- Dyrektor Trepe wierzy, że nie odmówicie - odpowiedział McNash - Jednakże zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że w trakcie misji możecie napotkać pewne problemy, z którymi normalni kadeci mogą sobie nie poradzić. Dlatego też nie pojedziecie tam sami.
- Czyli będą nas eskortować SeeD? - uśmiechnął się dziwnie Dunkan - Super...
Seifer również się uśmiechnął i zdjął nogę z kolana. Spojrzał w stronę chłopców, a uśmiech prysnął od razu z ust Dunkana, kiedy dotarła do niego prawda.
- Nie jest to oficjalna akcja i ponadto będziecie podróżować in cognito - powiedziała Selphie - Ogród nie może sobie pozwolić na wydelegowanie jakichkolwiek oficerów SeeD z wami. Jednak Seifer Almasy i jego przyjaciele zgodzili się was przypilnować.
Ren i Dunkan zbledli lekko i spojrzeli po sobie. Alice spojrzała na nowego opiekuna i po czym zwróciła wzrok na Selphie.
- A dlaczego mamy podróżować in cognito? - spytała.
- Timber to drugie największe miasto Galbadii - wyjaśniła Selphie - Mieszkańcy tego państwa nie mają ostatnio powodów, żeby cieszyć się z wizyty SeeD. Konserwatyści i ci, którzy sympatyzują z ruchem antydemokratycznym nigdy nas nie lubili. Pozostali przestali nas lubić, kiedy czarownica porwała prezydenta Caraway'a, którego mieliśmy chronić. Niektórzy nawet sądzą, że to właśnie Ogród Balamb stoi za tym porwaniem. Noszenie mundurów mogłoby przysporzyć wam więcej problemów, niż myślicie.
Cała trójka kadetów zamilkła. Ren sam dokładnie nie wiedział co czuł. Był niepewien i miał wrażenie, że ostatnio zbyt wiele rzeczy dzieje się wokół niego. Jednakże rozmowa z Ellone mogłaby dostarczyć odpowiedzi na kilka pytań, które nie dawały mu spać po nocach.
- Jeszcze jedno - powiedział McNash - Misja jest tajna, więc nalegam, abyście absolutnie nikomu nie mówili gdzie jedziecie. Mamy powody podejrzewać, że wśród naszych własnych ludzi są osoby współpracujące z terrorystami, którzy uprowadzili dyrektora Leonhart'a. Czas i zgranie ataku świadczyłoby o tym. Nie jest dla mnie ważne komu ufacie, a komu nie. Jeżeli dane na temat misji wyjdą poza ten pokój, gwarantuję wam, że staniecie przed Komisją Dyscyplinarną. Zrozumieliśmy się?
- Tak jest, sir - powiedzieli chłopcy i Alice. Ani Ren, ani Dunkan nie chcieli znowu przechodzić przez stres, który towarzyszył im podczas przesłuchania.
- Nie martwcie się - powiedziała Selphie - Jak dobrze pójdzie, za tydzień będziecie spowrotem. Teraz proponuję, żebyście poszli się spakować. Nie zapomnijcie o swojej broni i paramagii. Pamiętajcie też, że podróżujecie w strojach dziennych, a nie w mundurach. Jutro o 7:00 macie być w Yard'zie. Teraz jesteście wolni.
Cała trójka wstała powoli i z mieszanymi uczuciami ruszyła do wyjścia. Ren jeszcze raz obrócił się przy drzwiach, patrząc na zimne spojrzenie McNash'a, na pogodną Selphie i lekko uśmiechniętego Seifer'a. "Tyle zachodu z powodu naszych snów..." pomyślał, poczym wraz z przyjaciółmi, wyszedł z sali.
- Ren! Alice! - Nicole krzyknęła do brata i koleżanki, którzy wraz z Dunkanem szli właśnie w stronę dormitoriów - Szukałam was... coś się stało Ren?
Nicole spojrzała na minę brata, poważniejszą niż normalnie. Cała trójka nie była w tej chwili specjalnie wesoła.
- Nie możemy o tym mówić - powiedział Dunkan.
- Nic, czym powinnaś się przejmować Nicole - dodał Ren.
- Chwila.. - bliźniaczka zmarszczyła czoło - To wasze numery wyczytano na końcu tego spotkania w Yard'zie? Więc to was wezwano? W co znowu się wplątaliście
- Musimy coś zrobić - powiedział Ren - Jutro rano wyjeżdżamy.
- Gdzie znowu wyjeżdżacie? - Nicole podniosła głos. Kilku studentów obróciło się za nimi, słysząc głośniejszą rozmowę.
- Ciszej, dobra - uciszył ją brat - Dunkan, Alice, może idźcie do dormitoriów, ja z nią pogadam.
Dunkan przytaknał i wraz z blondynką poszli łukowym korytarzem, mijając centrum treningowe. Ren i Nicole odeszli na bok.
- Instruktor... znaczy się dyrektor Trepe chce, żebyśmy coś sprawdzili - powiedział ciszej brunet - Z pewnych przeczyn to właśnie nasza trójka jest potrzebna i to my musimy pojechać. Nie mogę ci powiedzieć więcej, więc nie pytaj, proszę cię.
- Dobrze, nie będę - powiedziała Nicole - Ale czy nie mogliście odmówić? Przecież jesteście tylko kadetami, nie możecie jechać na oficjalne misje SeeD.
- To nie jest oficjalna misja SeeD - odrzekł. Przez chwilę zamilkł, kiedy jakiś starszy student przechodził w zasięgu jego głosu. - Będziemy podróżować in cognito. Ale nie martw się, będzie z nami jechał taki jeden typ, który był naszym bezpośrednim przełożonym w Deling. - Seifer Almasy? - zgadła Nicole - Nie możesz mu ufać Ren, słyszałam o nim wiele złego. - Co niby? - zdziwił się Ren - Seifer uratował mi życie w Deling.. troche jest nerwowy, ale poza tym..
- Słuchaj Ren - przerwała mu - Seifer był kadetem w Ogrodzie 8 lat temu, ale wywalono go po egzaminie, za narażanie zespołu. Później, kiedy Ogród walczył z Ultimecią, najpotężniejszą czarownicą w historii, zgadnij kto był jej rycerzem? Kto walczył przeciwko SeeD w jej obronie?
- Chyba żartujesz - zdziwił się Ren
- Seifer był zdrajcą Ogrodu! - podniosła głos - Był wierny czarownicy i nie wiadomo, czy teraz też nie jest.
- Proszę cię Nicole - uspokoił ją - Quistis zna Seifera, nie posyłałaby nas z nim, gdyby mu nie ufała. Ludzie się zmieniają, nie wierzę, żeby Seifer był złym człowiekiem.
- Ale nie możesz wykluczyć, że poprostu udaje, co nie? - zapytała retorycznie siostra - Seifer ma powody, żeby nienawidzić SeeD. Mógł znowu stać się sługą czarownicy, tak jak kiedyś.
- Nawet jeżeli, ja nie mam wyjścia - powiedział Ren - Jutro muszą z nim pojechać, to odgórny rozkaz. McNash powoływał się na jakieś paragrafy z regulaminu.
Nicole zamilkła. Była bardzo zmartwiona i bała się o brata. Ren to czuł i było mu z tym dziwnie. Nie zdażało się często, żeby jego starsza siostra traktowała go w ten sposób. Nagle podeszła bliżej i obięła go rękoma.
- Proszę cię Ren, uważaj na siebie - powiedziała mu, kiedy ten, nie mając wyjścia, odwzajemnił uścisk - Nie chcę, żeby ci się coś stało.
- Będę uważał Nicole, obiecuję - odrzekł chłopak - Nie zostawię cię przecież.
Ren czuł się głupio, widząc, że siostra martwi się o niego. On również bał się o to, co byłoby z nią, gdyby on nie wrócił. Oboje byli sierotami, nie rozstawali się nigdy. Nie wiele pamiętał z okresu wczesnego dzieciństwa, kiedy wychowywał się w sierocińcu, zanim wysłano go do Ogrodu Balamb. Jednak w każdym jego wspomnieniu, Nicole była gdzieś blisko. Pamiętał jak pomagali sobie w trudnych chwilach, jak razem ćwiczyli w centrum treningowym. Pomimo tego, że oboje mieli różnych przyjaciół i spędzali ze sobą mniej czasu niż wcześniej, dalej byli rodzeństwem i tak naprawdę, nie mieli nikogo oprócz siebie.
Nicole póściła w końcu i uśmiechnęła się.
- Załatwiaj swoje sprawy i wracaj szybko - powiedziała - Bo jak się gdzieś będziesz szwędał niepotrzebnie i zwlekał z powrotem, to cię skopie cztery litery.
- Taa - uśmiechnął się - Już się boję. Wrócę niedługo i nic mi nie będzie. Obiecuję.
Ren odwrócił się i ruszył w stronę dormitoriów. Po chwili zniknął z pola widzenia Nicole, która nie wiedziała do końca co ma myśleć.
- Huu... - odetchnął głęboko Kilroy i przetarł łysą głowę ręcznikiem - Ale się spociłem... wracam do dormów i biorę prysznic, nie wiem jak ty.
- No chyba zasłużyliśmy po tym wszystkim - odpowiedział Haji, kiedy oboję stanęli za wyjściem z centrum treningowego. Poczekali cierpliwie, aż drzwi się zamkną, po czym Kilroy wyjął swą karte identyfikacyjną z czytnika - Następnym razem może pójdziemy poza Ogród i spróbujemy się z czymś innym niż te głupie Grat'y?
Obaj kumple wyszli z centrum treningowego, powoli wchodząc do wielkiego holu głównego. Wśród wielu ławek, umieszczonych po obu stronach dużego ronda, zawsze przechadzały się duże grupy studentów, śpieszących do dormitoriów, kafejki, czy biblioteki. Wilgotne powietrze, zapewniane przez wodę w zbiorniku, na którym cały główny korytarz właściwie dryfował, miło odświeżyło obu chłopców, ochładzając ich twarze. Wielu ludzi zastanawiało się, dlaczego twórcy Ogrodu włożyli tyle trudnu, w konstrukcje filtrów, fontann i kanałów w tym właśnie miejscu. Tak naprawde zbiornik z wodą służyć miał do chłodzenia paramagicznych silników, które zapewniały Ogrodowi możliwość poruszania się nad ziemią. Dziś jednak, po zamknięciu poziomu MD, cała woda pełniła wyłącznie funkcję ozdobną. Nikt nie przeczył jednak, że dzięki niej, hol uznawany był za jedno z najpiękniejszych miejsc na wyspie Balamb. Chłopcy nie byli jednak zajęci podziwianiem jego walorów. Obaj zatrzymali się i patrzyli w lewo, na wyjście z Yard'u, przy którym stała dyrektor Trepe i rozmawiała z dwoma wysokimi mężczyznami, ubranymi w stroje nie często widywane w murach Ogrodu. Kilku innych kadetów również obracało wzrok mijając Yard, wymieniając szybko jakieś uwagi.
- Widzisz ich? - zapytał retorycznie Haji - Przecież to White SeeD. Co oni tu mogą robić?
Kilroy nie miał pojęcia. Patrzył jednak na dwóch gości z szarymi przepaskami na czołach, noszących biało-szare mundury, znacznie różniące się od ciemnozielonych strojów SeeD, czy niebieskich mundurków kadetów.
- Może chcą zbadać o co chodziło w tym ataku na Ogród - spróbował zgadnąć Kilroy.
- Nie jestem pewna - odpowiedział głos za nimi.
Nicole zbliżyła się, również patrząc na rozmawiającą Quistis i dwóch oficerów White SeeD. Dyrektor mówiła spokojnie i dużo gestykulowała. Nie wiedzieli jednak o czym mogą rozmawiać. Chłopcy odwrócili się i spojrzeli na siostrę Rena, nie kryjącej zmartwienia.
- Hej Nicole - Kilroy lekko zmarszczył czoło - Co się stało?
- Ren znowu gdzieś jedzie - powiedziała mu - Ma jakąś misję do wykonania.
- I sądzisz, że ci White SeeD mają z tym coś wspólnego? - zapytał Haji.
- Nie wiem... - pokręciła głową dziewczyna, podchodząc bliżej i zniżając głos - Wiem tylko, że to rozkaz od Quistis Trepe. Jego wyjazd i pojawienie się białych... to nie może być zbieg okoliczności.
- Ten Ren.... - zaśmiał się Haji - Zawsze się musi wpakować w jakieś kłopoty. Ale jeżeli biali z nim będą, to raczej nic mu nie będzie.
- Nie jestem pewna - Nicole zagryzła wargi - Czuję.... czuję, że coś złego mu się stanie.
- Heh... parapsychiczne zdolności bliźniaków, co? - spytał się łysy, z uśmiechem na ustach - Zawsze byłem ciekaw jak to działa
- To nie jest śmieszne Kilroy - ucięła dziewczyna patrząc na obu kolegów z klasy.
Zapadła chwila niezręcznego milczenia, w której cała trójka patrzyła na Quistis i dwóch White SeeD, znikających w korytarzu prowadzącym do Yard'u.
- Słuchaj... - powiedział Haji - Jeżeli możemy ci jakoś pomóc, to mów. Nie chcemy, żebyś się martwiła przez tego debila.
- Dzięki - uśmiechnęła się Nicole i po czym odwróciła się plecami. Chyba nad czymś myślała. Kilroy i Haji wymienili spojrzenia, czekając aż dziewczyna coś powie. Po dłuższej chwili odwróciła się w końcu i spojrzała na nich.
- Myślę, że możecie mi w czymś pomóc - uśmiechnęła się lekko i zaczęła wyjaśniać chłopcom co postanowiła. Nie byli z tego powodu zadowoleni.
Rozdział XX
Ren ziewnął i przetarł oczy. Znowu nie spał najlepiej w nocy, pomimo tego, że wczoraj wcześniej się położył. Po powrocie do dormitoriów nie rozmawiał prawię wogóle z Dunkan'em, który, tak samo jak on, wydawał się być zmęczony tą całą sprawą. Zbyt dużo niezrozumiałych rzeczy zdarzyło się ostatnio, żeby mieli je poprostu zignorować. Od ataku na Ogród, Ren bił się z myślami każdej nocy, nie dochodząc do żadnych wniosków. Wierzył, że ich nowa wyprawa może przynieść jakieś wyjaśnienia, ale bał się również, że poraz kolejny zostaną wplątani w coś, w co nie powinni. 'I tak siedzimy już w tym głęboko' myślał Ren 'W Ogrodzie nie dowiemy się niczego, więc może i lepiej, że wyjeżdżamy na kontynent'.
Dunkan, siedzący na przeciwko, ziewnął zaraz po ciemnowłosym koledze, drapiąc się po głowie. Podniósł się lekko na siedzeniu, aby wyjrzeć przez okno jadącej półciężarówki. Chociaż byli w drodze już dobrych kilka minut, żadne z trójki studentów, nie odezwało się jeszcze słowem. Chłopcy nie mieli specjalnej ochoty rozmawiać, znudzeni ciągłym zadawaniem pytań, bez poznania odpowiedzi. Tylko Alice wydawała się być wypoczęta, nie dawając po sobie poznać, aby cała ta historia miała na nią jakikolwiek wpływ.
- Wyglądacie na niewyspanych - powiedziała z uśmiechem, patrząc na chłopców.
- Nie tylko wyglądamy - odpowiedział Ren, jeszcze raz przecierająć oczy - Nie spałem dobrze od kilku dni.
- Hmm... - zamilkła na moment dziewczyna, wpatrując się przez chwilę w okno za plecami Ren'a, splatając dłonie między kolanami.
- Zaraz powinniśmy dojeżdżać - powiedział Dunkan, widząc za oknem pierwsze budynki przedmieść Balamb - Seifer i jego koledzy pewnie już czekają.
- Jaki jest ten cały Almasy? - zapytała blondynka - Mieliście okazje go poznać w Deling.
- Nie można powiedzieć, żeby był pobłażliwy - powiedział Ren po chwili namysłu - Wydaje się, że nie ma szacunku do nikogo i niczego, a w szczególności do SeeD.
- Jest bezwględny, ale nie wydaje się być złym człowiekiem - dodał Dunkan lekko się uśmiechając - Nie mieliśmy jednak okazji dłużej z nim pogadać. To raczej on mówił nam, co mamy robić.
- Słyszałam wczoraj, że uczył się w Ogrodzie Balamb, ale nie zdał egzaminu końcowego.
Ren zamyślił się na chwilę, kiedy Dunkan kontynuował rozmowę. Przypomniał sobie, co wczoraj usłyszał od siostry, przypomniał sobie jej niepokój. 'Seifer jest dziwny, ale uratował nas Deling, więc nie może być zły' pomyślał. Jednak słowa mówiące o tym, że Seifer walczył kiedyś u boku czarownicy, aby zniszczyć Ogród Balamb, ciągle nie dawały mu spokoju. Nicole czasami przesadzała, ale nie dawała zbyt łatwo wiary plotkom. 'Czyżby więc to była prawda? Ale Quistis i inni mu ufają...'. Nagłe zatrzymanie się samochodu wyrwało Rena z zamyślenia i przerwało rozmowe dwójce przyjaciół. Dunkan wstał i otworzył drzwi z tyłu samochodu, za którymi widniał plac parkingowy przed stacją kolejową. Na niedawno odrestaurowanym niebieskim dachu, pod którym znajdowały się perony, widniało biało- czarne godło Balamb. Kadeci wyszli z półciężarówki zamykając za sobą drzwi i ruszyli ku głównemu wejściu. Z racji na geograficzne położenie wyspy Balamb, przeprowadzony po dnie oceanu tunel kolejowy był błogosławieństwem dla spragnionych słońca turystów. To dzięki niemu, miasto znane jest jako wakacyjna stolica świata. W okresie letnim, ponad połowa wyruszających z Timber pociągów, pędzi właśnie do podmorskiego tunelu, prowadzącego do Balamb. Pomimo tego, że sezon dobiegał już końca, przed stacją zawsze spotkać można było duże ilości zwiedzających oraz sklepikarzy, oferujących pamiątki, napoje i zakąski wszystkim strudzonym podróżnikom, którzy mieli tak wielki wkład w gospodarkę wyspy. Kadeci minęli pare grupek turystów i wspieli się po kamiennych schodach, wchodząc przez główne wejście na pierwszy z czterech peronów. Ich "opiekunowie" czekali już tam na nich. Fujin wpatrywała się w nich swym zimnym wzrokiem, obrana tak jak wtedy, kiedy byli w Deling - w niebieską marynarkę i czarne długie spodnie, pomimo wysokiej jak na tak wczesną porę temperatury, nawet jak na standardy Balamb. Raijin stał obok w krótkich kolorowych spodenkach i słomkowym kapeluszu na głowie. Obok leżał jego bagaż dużych rozmiarów, najwyraźniej wspólny dla całej trójki.
- W końcu jesteście - powiedział Seifer, kiedy kadeci zbliżyli się do ławki, na której siedział. Zamiast swojego białego płaszcza, nosił niebieski bezrękawnik.
- Więc to jest ta wasza koleżanka, co nie? - powiedział Raijin, nie dając poznać, czy stwierdza fakt, czy zadaje pytanie - Będziemy razem podróżować, no nie? Ja jestem Raijin, a to jest Fujin. Seifera chyba już znasz, co nie?
Srebrnowłosa spojrzała na dziewczynę, lecz nie powiedziała żadnego słowa. Ciężko było uwierzyć, że pomimo życia na Balamb, Fujin była biała jak duch. "Musi być albinoską" pomyślał Ren, dziwiąc się, że wcześniej nie zwrócił na ten fakt uwagi.
- Miło mi, jestem Alice - przedstawiła się blondynka i położyła swój bagaż koło ławki. Pozostali zrobili to samo. Seifer wyciągnął coś z kieszeni i zwrócił się do Ren'a.
- Tu są wasze bilety - powiedział, podając bilety chłopcu - Nie zgubcie ich, bo są w obie strony, a nie mamy tyle gotówki, żeby dokupić wam bilety w Timber.
- Usiądźcie w cieniu - powiedział Raijin - Pociąg zaraz przyjedzie, no nie?
Kadeci usiedli na sąsiedniej ławce, kryjąc się w chłodnym cieniu i wyczekując pociągu. Ren kątem oka spoglądał na Seifer'a, dalej bijąc się z myślami.
Niecały kilometr od stacji kolejowej, trzy sylwetki minęły bramę główną Balamb. Trzy spocone i mocno zdyszane sylwetki. Kilkadziesiąt minut wcześniej, sylwetki te bacznie obserwowały, jak Ren, Dunkan i Alice wsiadają samochodu na parkingu w Ogrodzie, dobrze ukrywając się za stojącym nieopodal jeep'em. Niestety jedna z nich nie przewidziała faktu, że automobil trudno jest śledzić na piechotę. Kilkadziesiąt minut później udało im się w rekordowym tempie pokonać 9cio kilometrowy odcinek, łączący Ogród z miastem.
- Nie wiem, czy to dzisiaj mówiłem Nicole - powiedział Kilroy, ciągle oddychając ciężko i przecierając czoło i łysą głowę w swój niebieski T-shirt - Ale nie uważam, żeby to był dobry pomysł.
- Nie żebyśmy ci nie chcieli pomóc - dodał pośpiesznie Haji. Lepiej od kolegi znosił biegi przełajowe, ale i on był bardzo zmęczony - Poprostu uważamy, że nie podchodzisz do tej sprawy racjonalnie.
- Jesteśmy w mieście, więc już troche za późno na marudzenie - powiedziała dziewczyna z determinacją prowadząc pozostałą trójkę. Kosmyk jej kasztanowych włosów przykleił się do spoconego czoła. Idąc, wspierała się na swojej włóczni jak na lasce - Zresztą, jeżeli nie chcecie ze mną iść, to możecie wracać do Ogrodu.
Chłopcom przeszła ochota na dyskusje, czując, że niewiele mogą poradzić. Obaj wiedzieli, a raczej czuli, że Nicole przyszłaby tu nawet bez nich. Czuli również, że siostra Rena naprawde potrzebuje ich pomocy.... w końcu SeeD zawsze działają drużynowo. Do tego mieli przeczucie, że kiedy w końcu wygaśnie jej zapał, dziewczyna wróci do Ogrodu i ochłonie.
Kilka chwil później, trójka kadetów kluczyła już wąskimi uliczkami między domami, wychodząc w końcu do doków. Pomimo tego, że Balamb jest jednym z największych portów na świecie, nie często przypływają do niego statki kupieckie. Wyspiarze nie mieli za bardzo głowy do handlu - do życia od pokoleń wystarczyło im to, co udało im się wyrwać od morza i ziemi. Jednak, jak każdy port, także Balamb miało swoje doki - miejsce, w którym statki mogły zacumować i wyładować swoje dobra do jednego z kilkunastu magazynów. Nicole i chłopcy zeszli po stromych schodach prowadzących do tej części nabrzeża. Stanęli przy jednym z magazynów i rozejrzeli się czujnie. To, czego szukali, rzucało się w oczy na tle kilku rybackich kutrów tak bardzo, że wydawało się być z zupełnie innego świata.
O White SeeD krążyły w Ogrodzie Balamb różne plotki. Wszyscy wiedzieli, że zostali oni powołani przez Edea'ę Kramer, jako oddzielna organizacja, dopełniająca w działaniu SeeD'ów. Wiadomo było również, że do białych SeeD dołączali najlepsi studenci z Ogrodów Balamb i Trabia, jeżeli zdali oni końcowy egzamin i spełnili dodatkowe wymagania, niezbędne przyszłemu członkowi "białych". Mimo to, rzadko utrzymywano z nimi kontakt, a ich pojawienie się w Ogrodzie zawsze oznaczało, że coś się święci. Ludzie mówili, że chociaż White SeeD byli w stanie bronić się przed ewentualnym zagrożeniem, prawie nigdy nie posuwali się do walki. Nigdy też nie widziano, żeby którykolwiek z nich miał przy sobie jakąś broń, choćby nóż. Plotki głosiły, że wielu z nich posiada zdolności podobne do tych, którymi władają czarownice. Inny mówili, że są ekspertami paramagii. Jednakże bez względu na to, ile mówiło się o "białych", najwięcej emocji wzbudzało to, czym się poruszali po świecie.
S.S. Orchidea, statek White SeeD, został skonstruowany w Esthar wiele lat temu, podobno zanim jeszcze Ogród Balamb stał się uczelnią. Kadeci wiele razy widzieli zdjęcia tego statku na pulpitach w trakcie zajęć, jednak nie zdawali sobie wczesniej sprawy, że jest on taki wielki. Długi i smukły kadłub, wysoki na 10 metrów, skrywal w cieniu stojące w sąsiednich dokach łódki i kutry. Kilka lat temu, okręt został przebudowany w FH, gdzie zwiększono jego wyporność i dostosowano do większej ilości personelu. Sprawiło to, że dzisiaj służyć mógł niemalże, jako pływający Ogród. Chociaż cały statek prezentował się majestatycznie, to widok jego słynnych żagli robił największe wrażenie. Pokryte tysiącami małych słonecznych ogniw, trzy żagle umieszczone były prostopadle do osi statku. Przypominały bardziej skrzydła, a w pełnej rozpiętości, były wysokie na 30 metrów i szerokie na przeszło 60. Mieniły się błękitnie w promieniach rannego słońca, nawet teraz, kiedy żłożone czekały, aż kapitan postanowi odpłynąć. Orchidea potrafiła korzystać z energii słońca, wiatru, a także z dwóch wodnych turbin, umieszczonych po obu burtach, które napędzane były dzięki przepływającej przez nie wodzie. Całość sprawiała niesamowite wrażenie - jakby okręt chciał powiedzieć: "Patrzcie na mnie, jestem władcą oceanów". Nicole rozejrzała się dookoła i zobaczyła przerdzewiało drabinę, prowadzącą na na płaski dach magazynu. Czując, że stamtąd będzie miała dobry widok, zaczęła się wspinać. Kilroy i Haji uznali, że narazie nie powinni się spierać. Kiedy cała trójka znalazła się na dachu, wiatr zawiał im w oczy od zachodu, orzeźwiając przyjemnie. Trójka położyła się płasko na dachu i jeszcze raz spojrzałą na statek. Był jakieś 50 metrów od nich.
Na pokładzie widać było sporo osób, ubranych w białe uniformy, a także kilku oficerów SeeD stojących na pomoście przy trapie.
- Całe szczęście - powiedziała Nicole - Bałam się, że odpłyną zanim dobiegniemy.
- Dobrze... czyli widzimy statek White SeeD - powiedział powoli Kilroy, jakby starając poukładać wszystko jeszcze raz - A czy masz jakiś pomysł co zrobić dalej?
- Wpierw się rozejrzymy - skwitowała, po czym odwróciła się do leżącego po lewej ciemnoskórego - Podaj mi lornetke, Haji.
Chłopak odpiął boczną kieszeń swoich spodni i wyciągnął z niej przyrząd, po czym podał go Nicole. Dziewczyna przyłożyła lornetke do oczu.
- Przy trapie stoją Jellis i Trepe - powiedziała, nie odrywając oczu - Rozmawiają z jakimiś dwoma oficerami White SeeD i jednym starszym cywilem. Jacyś kolesie pakują na pokład jakieś skrzynki.
- Świetnie, czyli już się rozejrzeliśmy - powiedział Kilroy, lekko tylko zniecierpliwiony - Nie sądzę jednak, żeby nas tak poprostu wpuścili na okręt. Bo widze, że do tego chcesz doprowadzić.
- Poza tym nie mamy żadnej pewności, że Ren jest na pokładzie - zauważył Haji.
- Obok doku stoi kilka samochodów, takich jak ten, którym przyjechał Ren - powiedziała, odkładając w końcu lornetkę, ale dalej patrząc na statek i zebranych w jego pobliżu ludzi - On jest na pokładzie. Czuję to. - dodała z przekonaniem.
- Możemy przecież się zawsze upewnić - powiedział Kilroy - Tam jest Trepe, można się jej zapytać, czy Ren jest na pokładzie.
- Mówił, że to nie jest oficjalna misja SeeD, i że ma podróżowa in cognito - powiedziała - Więc napewno nam nic nie powiedzą.
- A czy naprawde sądzisz, że można podróżować in cognito na pokłądzie TAKIEGO statku? - zapytał się Haji.
- Ja mam zamiar dostać się na pokład zanim odpłynie - powiedziała kończąc dyskusję - Możecie wracać do Ogrodu jak wam się nie podoba.
- No dobrze - kontynuował Kilroy - A jak niby masz zamiar dostać się na statek? Wspiąć się po kotwicy?
Nicole rozejrzała się dookoła, przechodząc po dachu magazynu. Mówi się, że jeżeli człowiek jest dostatecznie zdeterminowany, szczęście będzie mu sprzyjało. Nicole nie była do końca pewna tego wszystkiego, miała też świadomość, że powinna pare spraw lepiej przemyśleć i przygotować. Jednak jedną z głównych cech jej charakteru było to, że kiedy coś sobie postanowiła, nie dopuszczała do siebie żadnych wątpliwości, skupiając się w pełni na celu. Ren wiele razy narzekał na to, że jest uparta ja osioł. On jednak nie różnił się od niej za bardzo pod tym względem i czuła, że teraz jej brat robiłby na jej miejscu to samo. Spojrzała w dół i położyła się płasko, widząc dwóch White SeeD'ów, wynoszących podłużną drewnianą skrzynię z magazynu na którym byli. Nicole nie miała nigdy głowy do bardzo skomplikowanych planów, jednak proste i oczywiste zawsze znajdowała z łatwością. Uśmiechnęła się w duchu i wróciła do leżących obok drabiny kolegów.
- Plus i Combo - powiedział Dunkan, przewracając do góry 3 karty przeciwnika - wygrałem 6:3.
- No nie! - powiedział Raijin, w sposób inny niż zwykle. Złapał się za głowę parząc, jak blondyn zabiera jedną z jego najlepszych kart i dodaje do swojej talii - Musisz w to często grać, no nie? Ale teraz się tak łatwo nie dam. Gramy rewanż, co nie?
Dunkan uśmiechnął się i przetasował talię, po czym wybrał z niej pięć kart. To samo zrobił przeciwnik. Alice siedziała na kanapie i patrzyła na partie Triple Triad'a. Fujin stała kawałek obok Raijin'a, rzucąjąc niechętne spojrzenie na jego grę. Od razu po wejściu do przedziału Ren położył się na kanapie, kontemplując sufit. Seifer został na korytarzu, przez okno patrząc na nieruchomy narazie dworzec Balamb. Pociąg miał ruszać w ciągu kilku minut.
- Coś nie tak Ren? - zapytała Alice przysuwając się do leżącego chłopaka.
- Nie nie.. - wstał pośpiesznie i siadając normalnie. Uśmiechnął się i podrapał po głowie - Tylko ciągle zastanawiam się nad tym wszystkim... no wiesz... nad atakiem na Ogród i tym wszystkim.
- Chyba za bardzo się przejmujesz - uśmiechnęła się dziewczyna - Przecież jedziemy po to, żeby wszystko wyjaśnić. Ja też nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale nie powinniśmy się przejmować tym, co od nas nie zależy.
'Trafiła w sedno' pomyślał Ren 'Wszystko się dzieje wokół nas, a nic nie zależy od nas'. Wydawało mu się, że to był jeden z powodów jego wewnętrznej irytacji. - Może zagrasz z nimi w karty? - zaproponowała - Pewnie nieźle grasz.
- Nie mam ochoty - uśmiechnął się - Zresztą i tak nie mam kart przy sobie. Szkoda mi tylko Raijin'a, że zgodził się grać z Dunkanem.
- Dunkan jest taki dobry? - spytała unosząc brwi.
- NO NIE! - Raijin wstał, patrząc jak chłopak przewraca kolejne karty na stole - Skąd wiedziałeś, że mam tą kartę?!
- Używasz jej od pierwszej partii - powiedział spokojnie Dunkan, uśmiechając się szeroko. Widać było, że ma niezły ubaw - 8:1 dla mnie. Może chcesz rewanżu? - Oszukujesz, no nie? - mulat założył ręce na biodra i zmarszczył czoło.
- ŻAŁOSNE - Fujin uśmiechnęła się lekko, kątem oka patrząc na Raijin'a.
- Taak? - odwrócił się do niej Raijin - Chciałbym zobaczyć jak ty z nim wygrywasz, skoro jesteś taka cwana.
Srebrnowłosa przestała opierać się o ścianę. Spojrzała na mulata i zanim ten zdążył coś dodać, wyprowadziła solidne kopnięcie, które trafiło w piszczel lewej nogi. Raijin jęknął i upadł na kolano, oboma dłońmi masujac bolącą nogę. Cios wyglądał i brzmiał bardzo boleśnie.
- Ona mogła mu złamać nogę - powiedziała Alice.
- Nie przejmuj się nimi - uśmiechnął się Ren - Raijin jest chyba przyzwyczajony.
Dopiero teraz chłopiec zwrócił uwagę na to, że poniżej kolana mulat ma przynajmniej kilka dosyć sporych siniaków. Nie było wątpliwości w jakich okolicznościach ich nabył. Przeciągający gwizdek nadał sygnał maszyniście i pociag ruszył z peronu.
Alice wróciła do Dunkan'a, który zaczął tłumaczyć dziewczynie zasady Triple Triad. Raijin też słuchał uważnie, mając najwyraźniej nadzieję, że czegoś się nauczy. Ren leżał na kanapie i dalej wpatrywał się w sufit. 'Nie mam na nic wpływu i przez to nikt się ze mną nie liczy' pomyślał 'Dlatego nikt mi nic nie mówi... bo to w końcu nie moja sprawa'. Wciąż gryzło go to, co Nicole powiedziała o Seifer'ze. 'Nie mówił wiele o sobie i faktycznie wydaje się bezwzględny. Ale czy mógł zdradzić własnych przyjaciół? Walczyć przeciwko Ogrodowi Balamb?'. Ren myślał jeszcze przez kilka chwil, po czym wstał i popatrzył chwilę na przyjaciół i opiekunów. Odwrócił się do drzwi, za którymi widział Seifer'a, wyglądającego przez okno pociągu. Wstał i ruszył do drzwi, wiedząc, że jest jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć napewno.
- Gdzie idziesz Ren? - rzucił Dunkan, kiedy chłopak łapał już za klamkę.
- Do toalety - skłamał, po czym wyszedł na korytarz.
Na korytarzu nie było nikogo, oprócz Seifer'a. Kiedy chłopak wyszedł, mężczyzna spojrzł na niego krótko, po czym wrócił do wpatrywania się w okno.
- Kibel jest na prawo - powiedział. en już miał iść w tym kierunku, ale zatrzymał się, patrząc na Seifer'a.
- Chcesz czegoś? - zapytał się blondyn, odwracając się do chłopca bez uśmiechu. Ren zawachał się znowu.
- Ja... - powiedział w końcu - Chciałem się z tobą... znaczy z panem porozmawiać.
- Porozmawiać ze mną? - Seifer uniósł jedną brew, lekko zbity z tropu - O czym niby?
Ren nie do końca wiedział jak ująć to wszystko słowami. Nie wiedział też, jak zareaguje Almasy. Patrząc na niego pomyślał, że wybuch gniewu i grożenie mu śmiercią to opcja, której nie może z całą pewnością wykluczyć.
- Ja... wczoraj słyszałem... - powiedział w końcu - Ktoś mi mówił, że... dawno temu... był pan... znaczy się... nie lubił pan SeeD.
Ren zdawał sobie sprawę, że brzmiało to dziwnie. Nie wydawało mu się jednak, żeby spytanie wprost, czy Seifer chciał zniszczyć SeeD i bratał się z czarownicą, było dobrym pomysł. Seifer spojrzał na niego i zmrużył oczy. Przez chwilę nic nie mówił, po czym odwrócił się do okna.
- Do dziś za nimi specjalnie nie przepadam - powiedział w końcu - Ale przypuszczam, że chodzi ci o to, że byłem rycerzem czarownicy i chciałem zniszczyć Ogród Balamb, co?
- Eee... - Ren zawahał się po raz kolejny. Jego słowa zbiły go z tropu. Jednak nim zdążył powiedzieć coś konkretnego, Seifer kontynuował, nie odwracając wzroku od okna.
- Może wtedy dałem się troche porwać marzeniom - powiedział, po cześci sam do siebie - Życie składa się z wyborów. Dla tych, którzy chcą być silni i chcą realizować swoje marzenia, wybory są zawsze trudniejsze i częstsze. Ja wtedy wybrałem taką drogę i dzisiaj nie żałuję. Dało mi to wtedy do myślenia. Rozumiesz o co mi chodzi?
- Nie do końca - powiedział szczerze. Nigdy nie był dobry w takich filozoficznych rozmowach. Seifer uśmiechnął się w duchu.
- Możliwe, że ty też byś tak postąpił na moim miejscu - powiedział po chwili. Ren zmieszał się przez moment.
- Pociąg hamuje, czy tylko mi się zdaje? - spróbował zmienić temat.
- Nie wydaje mi się. Jeszcze nie dojeżdżamy do tunelu.
- Chyba słyszę gwizdek....
- Ja nic nie słyszę - powiedział Seifer, patrząc na chłopca - Dobrze się czujesz?
Ren złapał się za głowę i zachwiał się na nogach. Oparł się plecam o drzwi, które po chwili otworzył Raijin i złapał go za ramiona.
- Hej Seifer! - powiedział mulat - Dzieciakom chyba coś jest!
Ren poczuł, jak Raijin przenosi go do przedziału i kładzie na sofie. Kątem oka widział Alice i Dunkan'a, również leżących. Słyszał jakieś rozmowy, ale po chwili przestało to być istotne. Jednolity dźwięk wypełnił jego głowę, blokując zmysły i myśli, pozwalając mu odpłynąć do świata snów.
- No, to chyba ostatnia - powiedział jeden z White SeeD'ów, wraz z kolegą kładąc skrzynię w ładowni i otrzepując ręcę - Mamy jeszcze troche czasu do odpłynięcia. Idziemy na piwo?
- Idziemy idziemy! - zgodził się z entuzjazmem drugi kolega. Kiedy obaj wychodzili przez luk na pokład. Minęli kapitana rozmawiąjącego z oficerami SeeD, po czym ruszyli wzdłuż doku.
- Słyszałem, że niedaleko hotelu jest świetna knajpa z rybami - powiedział pierwszy z "białych".
- No to prowadź - odrzekł kolega, lecz zatrzymał się po chwili - Ej... a to skąd się wzięło?
Obaj mężczyźni podeszli do skrzynki, stojącej przy wyjściu z magazynu. Wyglądała tak samo jak wszystkie te, które załadowali.
- Wydawało mi się, że wzięliśmy wszystkie.... - powiedział jeden z żeglarzy.
- Może Jason i Warren zostawili jedną skrzynkę zamiast zanieść do ładowni?
- Głupie nieroby - odrzekł kumpel - A oczywiście to nam się dostanie potem...
- Lepiej to weźmy - powiedział - Z nimi rozprawimy się jak to zaniesiemy.
- I skoczymy na piwo.
- Tak.. - przyznał ochoczo - Jak to zaniesiemy i skoczymy na piwo. I zjemy tej twojej ryby. Wtedy się z nimi rozprawimy.
Nie licytując się dłużej, White SeeD unieśli skrzynkę z obu stron i ruszyli z nią w kierunku S.S. Orchidea.
Rozdział XXI
Laguna oparł ręcę na barierce i odetchnął głęboko morskim powietrzem. Dziesiątki chmur przesuwało się po nieboskłonie, wraz z latarnią, klifem i plażą tworząc pejzaż, niczym z obrazu. Kilkoro dzieci biegało po plaży, goniąc się i przewracając na piasku. Mężczyzna uśmiechnął się widząc to wszystko.
- Zastanów się, czy napewno chcesz to zrobić - powiedziała czarnowłosa kobieta, podchodząc do niego, również patrząc się na plaże - Wiem jak bardzo kochasz Ellone. To nie jest odpowienie miejsce dla niej.
- Nie mogę jej zabrać do Esthar - powiedział odwaracając się do niej - Adel już raz znalazła ją w Winhill, więc tam też nie będzie bezpieczna. Tylko tutaj mogę ją zostawić.
- Warto tak ryzykować? Nie masz żadnego powodu, żeby jechać do Esthar - pokiwała głową.
- Póki ta czarownica jest na świecie, Ellone nigdy nie będzie bezpieczna. Muszę coś zrobić - odrzekł Laguna - Jak tylko uda mi się pokonać Adel, od razu wrócę po nią... ale narazie musi zostać tutaj.
Laguna spojrzał na plaże, kilkanaście metrów dalej. Ellone właśnie budowała zamek z piasku, w towarzystwie małego chłopca o szaro-brązowych włosach. Dziewczynka pomachała ręką w stronę wójka.
- Wiesz, że możesz nie wrócić? - powiedziała w końcu Edea.
- Wiem - powiedział cicho, machając do małej.
Zapadła chwila milczenia. Laguna dalej wpatrywał się w plaże, jakby chciał dobrze zapamiętać to, co widzi. Uśmiechnął się lekko.
- Nie masz nawet pojęcia jak bardzo się boję - powiedział po chwili - Jak bardzo przeraża mnie myśl, że muszę zostawić Ellone. Kiedy myślę o tym, że w Esthar mogę zginąć, a ona tu zostanie...
Zawachał się. Ręce mocniej zacisnęły mu się na metalowej barierce.
- Jeżeli nie wrócę, obiecaj mi, że...
- Nie musisz o nic prosić - odrzekła Edea, uśmiechając się przyjaźnie - Zostanie tutaj dopóki po nią nie przyjedziesz, a ja będę się nią opiekować najlepiej, jak umiem.
- Dziękuje - odpowiedział po chwili, półszeptem. Spróbował się uśmiechnąć i odwrócił się po raz kolejny w stronę plaży. Ellone właśnie biegła do niego, skacząc po schodach, pełna wesołości.
- No co jest, mała? - powiedział Laguna, uśmiechając się i klękając przy niej.
- Chodź, wujku, zobacz jaki zamek zbudowaliśmy! - powiedziała szczęślwa.
- Widziałem go stąd Ellone - odrzekł mężczyzna - Pewnie jesteś jego księżniczką co?
- Mhm.. - pokiwała dziewczynka.
- Słuchaj Ellone - powiedział w końcu Laguna - Wujek musi pojechać gdzieś razem z wujkiem Kirosem i wujkiem Wardem.
- Gdzie pojechać? - zdziwiła się dziewczynka
- Bardzo daleko - odpowiedział - Zostaniesz tutaj z ciocią Edeą, Squall'em i innymi przyjaciółmi dopóki nie wrócimi, dobrze?
- Nie mogę jechać z tobą, wujku? - zapytała się.
- Niestety - pokiwał głową - Tam gdzie jedziemy żyją lwy i tygrysy, które czekają tylko by zjeść małą dziewczynkę na obiad.
- Obroniłbyś mnie wujku - powiedziała uśmiechając się.
- Nie możemy ryzykować, że jakiś tygrys dostałby cię w swoje łapy - odrzekł - A ja nie wiem, czy dałbym tym wszystkim bestiom rade. Jak wrócę, to przywiozę ci górę prezentów. Co ty na to?
Ellone posmutniała przez chwilę.
- A kiedy wrócisz? - zapytała.
- Jak najszybciej będę mógł - pokiwał głową - Zanim się obejrzysz, będę spowrotem. Obiecuję.
Dziewczynka wyglądała przez moment, jakby biła się z myślami. Po chwili jednak znowu się uśmiechnęła.
- Ale wróć szybko, wujku - poprosiła.
- Jasne, mała - pogłaskał ją i przytulił. Trwali tak przez chwile, po czym Laguna wstał i spojrzał na plaże - Leć do reszty Ellone. Musicie jeszcze zbudować fose wokół zamku.
- Dobrze.. - uśmiechnęła się dziewczynka - Papa wujku! Wracaj szybko!
- Papa Ellone - pomachał dziewczynce, patrząc jak zbiega ze schodów i leci na plaże do przyjaciół. Patrzył tak jeszcze przez dłuższą chwilę.
- Przyjęła to lepiej niż się spodziewałam - uśmiechnęła się Edea - Myślałam, że będzie płakać.
- Obiecałem jej, że wrócę, a ona mi wierzy - odpowiedział Laguna - Zawsze dotrzymuję słowa. I teraz też dotrzymam.
- Ja też ci wierzę Laguna... - powiedziała czarnowłosa - Wierze, że wrócisz.
Mężczyzna jeszcze raz spojrzał na Ellone, machającą mu z plaży. Razem z nią zaczęło machać jeszcze pare dzieci. Odmachał im.
- No dobra - odetchnął - Zasiedziałem się, a Kiros i Ward na mnie czekają. Muszę ruszać.
- Uważaj na siebie - powiedziała, kiedy ten zaczął iść w kierunku korytarza, prowadzącego na zewnątrz sierocińca.
- Będę - uśmiechnął się - Opiekuj się nią Edea. Wiem, że przy tobie będzie bezpieczna.
Laguna nie obracał się już za siebie. Nim dłużej patrzył na plaże i bawiące się na niej dzieci, tym bardziej chciał zostać i nigdzie nie jechać. Wiedział jednak, że musi to zrobić, aby pomóc ludziom w Esthar i zniszczyć zło, które zagrażało Ellone. Miał już pewien plan.. wiedział jednak, że pomyłka może go kosztować życie. Zszedł po schodach i jeszcze raz obrócił się w stronę sierocińca. Szum fal w oddali i śmiech dzieci sprawił, że uśmiechnął się ponownie. Nagle źrenice zwężyły mu się, po przerażająco jasnym błysku.
- Co? Co się.... - powiedział brunet, łapiąc się za głowę. Zachwiał się i oparł o murek z tyłu. Śmiech dzieci rozległ sie echem w jego głowie, karykaturalnie zniekształcony. Jakiś obraz pojawił się przed jego oczami na ułamek sekundy. Głowa pękała, a zmysły szalały, bombardując go impulsami ze wszystkich stron. Dźwięki, obrazy, ludzie, których nigdy nie widział, migali mu przed oczami szybciej, niż mógł zauważyć. Głos jak z pod wody, jak stłumiony bulgot, jednak noszący w sobie ślady artykułowanej mowy.
- Sybciej wy głupcy! - powiedział jakiś paranoicznie zniekształcony głos, dziwnie znajomy, dochodzący ze wszystkich kierunków jednocześnie. Laguna padł na ziemie, resztkami sił wydał z siebie jęk.
- Odłącyć to! Natychmiast! - dziwaczny głos krzyknął ponownie. Laguna leżał na ziemi i nie mógł zobaczyć, jak sierociniec drga i wygina się, jak obraz w krzywym zwierciadle - Odłą....
- AAAAA! - krzyknął Ren, łapiąc się za głowe i podnosząc się do pozycji siedzącej. Dunkan i Alice również krzyczeli, zanim wszyscy uświadomili sobie, że potworny ból, jakiego doświadczali minął. Cichy, jednolity głos dalej odbijał się gdzieś w głowie Ren'a.
- Chyba nie powinni tak robić, no nie? - powiedział Raijin, pierwsza osoba, jaką Ren zobaczył po otwarciu oczu, siedzący obok jego nóg. Cała trójka kadetów leżała na długiej, zaokrąglonej sofie w przedziale pociągu, zajmująć całą jej powierzchnie. Fujin stała przy Alice po drugiej stronie. Seifer podszedł do niego.
- Czyżby mieli koszmar? - uniósł brew blondyn - Słyszałem, że te wasze sny nie kończą się zazwyczaj wspólnym krzykiem.
Ren nie miał siły opowiedzieć. Dyszał ciężko, a po bladym czole spłynęła kropla potu. Kręciło mu się w głowie, oczy bolały, a w uszach dalej słyszał ten jednolity dźwięk, chociaż powoli cichnący.
- Spójrz na nich - uśmiechnął się lekko Raijin - Cokolwiek widzieli, to musiało być coś strasznego, no nie?
Mulat zaczął grzebać w bocznej kieszeni czarnej torby, która stanowiła bagaż trójki opiekunów. Po chwili wyciągnął z niej plastikową butelke z wodą.
- Lepiej się napij mały - powiedział, podając ją Renowi - Nie wyglądasz najlepiej.
Ren sięgnął po nią. Ręka drżała mu konwulsyjnie, a on uświadomił sobie z przerażeniem, że nie może tego powstrzymać. Przesunął się na sofie, opierając się o jej oparcie i wypił łyk, wylewając troche na koszule. Dunkan właśnie zaczął się podnosić, dysząc ciężko. Był chyba jeszcze bledszy, niż kiedy odpowiadał przed komisją dyscyplinarną. Alice siedziała obok Fujin, trzymając się mocno za kolana. Starała się oddychać w unormowanym tempie, oczy jednak miała zaciśnięte kurczowo. Raijin odebrał butelke od Ren'a i podał ją Dunkanowi.
- Jesteś w stanie wstać? - zapytał się Seifer z poważną miną. Ren spojrzał na niego, powoli normując oddech. Oparł się prawą dłonią o sofe i spróbował podnieść się na nogi. Podłoga zafalowała, Ren czuł się, jakby był na pokładzie statku. Opierał ciężar ciała na sofie, widząc, że jego nogi drżą ciągle, podobnie jak i wolna ręka.
- Dobra, lepiej usiądź - Seifer położył mu ręke na ramieniu, zmuszając chłopca, żeby usiadł na sofie - Za 4 godziny dojeżdżamy do Timber, więc postarajcie się uspokoić i oddychać regularnie. Jak będziemy na miejscu, to znajdziemy jakiegoś lekarza.
- Ten sen..... - wysapał Dunkan, teraz już oparty o sofe - Coś się.... nie udało...
- Ale komu? - zapytał Ren - Wszystko było dobrze, dopóki...
Zacisnął zęby odruchowo, kiedy wróciły wspomnienia tego, co się stało. Czuł, jakby świat zaczął pękać... miliony głosów przedzierało się przez jego uszy, a obrazy przewijały się przed nim. Czuł, jakby był częścią każdej obejrzanej sceny, jakby każdy z tych dźwięków wychodził z jego gardła. W końcu, ból zaczął narastać w głowie, jakby ktoś wbijał mu w czaszkie rozgrzane do czerwoności igły. Ren nie miał dotąd pojęcia, że cierpienie może być tak intensywne. Odczuwane każdym nerwem i każdą cząstką świadomości, wprowadzające w obłęd, jakby sama jego dusza była rozrywana na kawałki.
- Ktoś przerwał ten sen - powiedziała Alice. Oczy miała otwarte, ale ręcę ciągle jej drżały - Ktoś krzyczał....
- Będę mu musiał podziękować - uśmiechnął się lekko Dunkan - Gdyby nie on, to eksplodowałaby mi głowa. Zresztą nie wiem, czy zaraz mi nie ekploduje.
Ren uśmiechnął się. Poczuł, że rzeczywistość powoli wraca do normy. Przypomniał sobie, że zawsze, kiedy budził się z sennego koszmaru, jeszcze przez parenaście minut bał się tego, co mu się śniło. Dopiero po kilku chwilach wszystko zaczyna się układać, a sen stawał się tylko snem, a nie realnym zagrożeniem. Ren nie mógł nawet powiedzieć, że coś go teraz przeraziło. To uczucie było kilka skali wielkości potężniejsze od jakiegokolwiek strachu.
- Nie wiem jak wy - powiedział Ren - Ale ja dzisiaj w nocy nie zasnę. Mam nadzieję, że już nigdy nie zasnę.
- Cokolwiek wam się śniło, to jedziemy na tą wycieczke, żeby poznać winowajce - odrzekł Seifer - Więc jak macie jakieś skargi to będziecie mogli dostarczyć je osobiście.
- Jeżeli to wszystko działo się naprawde - zaczął Dunkan, z rękoma za głową - To ciekawe co czuli oni... Kiros, Laguna i Ward...
- Ja nie jestem ciekawa - powiedziała Alice - Mi wystarczy to, co czułam przez te kilka sekund.
- Sekund? - zdziwił się Raijin - Wy się telepaliście na tej sofie dobrą godzinę, co nie Fujin? Srerbnowłosa skinęła głową.
- Zaciskaliście zęby i pięści, ręcę wam drżały i rzucaliście się na wszystkie strony - mówił dalej Raijin - Musieliśmy was przytrzymywać, żebyście sobie krzywdy nie zrobili.
Kadeci milczeli przez chwile, patrząc po sobie.
- Czyli coś się poważnie nie udało - pokiwał głową Dunkan.
- Zawsze budziliśmy się po kilku lub kilkunastu minutach - powiedział Ren - A teraz spaliśmy ponad godzinę?
- To mamy kolejne pytanie, które zadamy, jak już będziemy na miejscu - uśmiechnęła się Alice - Teraz nawet cieszę się, że instruktor Trepe wysłała nas z tą misją. Zasłużyliśmy na to, nie dostając wcześniej żadnych wyjaśnień.
- Prawda... - przyznał Ren - Zasłużyliśmy...
- Teraz to wy musicie odpoczać - powiedział Raijin - Jak dojedziemy, to ma po nas wyjechać ktoś z Ogrodu Galbadia. Mają nam załatwić jakiś transport do tej wsi, no nie?
Ren oparł się ponownie na sofie i wstał. Przeszedł pare kroków na próbe, lekko zachwiał się przy ostatnim.
- Już chyba wszystko wraca do normy - powiedział - Troche mi jeszcze drżą nogi i ręcę, ale nie jest tragicznie.
- Dobrze - odrzekł Seifer, siedzący na fotelu po drugiej stronie przedziału - Ale lepiej jeszcze odpocznij.
Ren usiadł znowu i założył nogę na nogę. Alice przetarła oczy i wyciągnęła się na sofie, Dunkan natomiast poklepał się po swoich spodniach. Odpiął rzep z bocznej kieszeni i wyciągnął z niej prostokątne pudełko z drewna, które zawsze ze sobą nosił.
- Hej Raijin! - uśmiechnął się do mulata - Pewnie chciałbyś się odegrać.
- Nie myśl, że będę miał dla ciebie litość dlatego, że miałeś koszmarny sen - Raijin podszedł do torby i zaczął przeszukiwać boczne kieszenie w poszukiwaniu kart.
Ren wymienił z Dunkanem porozumiewawcze spojrzenia. Alice podsunęła się bliżej, żeby obserwować grę. Po kilku chwilach, cała szóstka pasażerów przestała myśleć o całym incydencie. A nawet, jeżeli dalej myślała, to nie dawali tego po sobie poznać.
Komentarze (2)
Dodaj komentarz
Wpisz treść komentarza w opowiednim polu. Pamiętaj, że HTML jest niedozwolony.
Niezarejestrowani użytkownicy uzupełniają również pole autora.
Konieczna jest również weryfikacja niezalogowanych użytkowników.
Wypowiedzi obraźliwe, infantylne oraz nie na temat będą moderowane - pisząc postaraj się zwiększyć wartość dyskusji.