Informacja
Ten artykuł wymaga edycji, aby być zgodnym z nowymi zasadami SquareZone. Obecna wersja zostanie wkrótce dostosowana do standardów.
Dave wstał z łóżka i wyjrzał przez małe okienko na ulicę. Była noc.... Człowiek żyjąc w Midgar wyrabiał sobie swoiste poczucie czasu i potrafił odróżniać noc od dnia...... nie można było tego wyjaśnić..... po prostu wiedział. Ostrożnym krokiem skierował się do drzwi pokoju. Nie chciał obudzić Tify, bo i tak nadużył już jej gościnności. Zresztą tak czy inaczej nie miał teraz ochoty na rozmowę z kimkolwiek...... za dużo myśli krążyło jednocześnie po głowie.
Chłopak uważając na skrzypiąca podłogę podszedł do drzwi frontowych. Przekręcił klucz i wyszedł na ponurą i wilgotna ulicę sektora 7. Pobliska latarnia uliczna mrugała do niego przerywanym światłem, a jakaś „kobieta pracująca” subtelnym krokiem przeszła obok, uśmiechając się zalotnie. Dave wsadził ręce do kieszeni dosyć mocno zdewastowanych spodni. Szybkim krokiem przeszedł na drugą stronę ulicy i skręcił w prawo. Pokonał kilka metrów i stanął przed drzwiami swojego mieszkania..... były uchylone. „Cholera” – pomyślał – „znowu włamanie.....”. Chłopak otworzył drzwi i pewnym ruchem wsunął się do środka. Uśmiech samozadowolenia przeszedł mu po twarzy, kiedy zobaczył na podłodze martwe zwłoki jakiegoś oprycha, a tuż obok samostrzelny karabin, którego lufa jeszcze trochę się dymiła..... I znowu okazało się, ze złodzieje jednak mogą się na coś przydać..... Dave chwycił trupa za ramiona i z lekkim trudem wyrzucił go na zewnątrz – bo w końcu mało kto przejmował się walającymi się po ulicy zwłokami.....
Dave splótł dłonie i założył je za głowę. Uśmiechnął się – nareszcie był w domu. Przy ścianie znajdowało się ładnie pościelone łóżko, nie używane od kilku dni. Nad nim porozwieszane były plakaty przedstawiające obrazy wszelakiej maści – od najnowszych modeli broni palnej, do skąpo ubranych brunetek. Chłopak podszedł do szafy, podpierającej przeciwległą ścianę i wyjął z niej zapasowy zestaw ubrań – standardowo czarny płaszcz, szarawo-czerwone spodnie i jasną koszulę. Z niejaką ulgą nałożył je na siebie, ale uzmysłowił sobie coś jeszcze. Podwinął lewy rękaw i jeszcze raz przyjrzał się „nowemu nabytkowi”. „No tak...” – pomyślał. Wyjął zwój bandaży z apteczki i szczelnie owinął nim rękę – Nawet w Midgar widok czarnej, pokrytej łuskami kończyny budził kontrowersje wśród mieszkańców..... Mniejszym kawałkiem bandaża owinął sobie głowę, tak, aby zasłonić bliznę na czole. Schylił się i wymacał palcami wyrwę w podłodze. Podniósł luźno umocowaną płytkę i nadusił przycisk znajdujący się pod nią. Przez chwilę dał się słyszeć głos pracującego silnika i jedna ze ścian przesunęła się lekko, odsłaniając ukryte pomieszczenie. Chyba nie trudno się domyślić co mogło się znajdować w ukrytym pokoiku w mieszkaniu chłopaka o ekscentrycznych zainteresowaniach i skłonnościach paranoidalnych – jak to się ładnie mówi: „kilka gnatów na czarną godzinę”.
Blade światło lekko kołyszącej się żarówki oświetlało pomieszczenie. Dave jednak nie potrzebował światła..... znał zawartość swojego „składziku” na pamięć. Z niższej półki wziął dwa półautomatyczne pistolety, a do pasa przyczepił kilka zapasowych magazynków. Do długiej, wewnętrznej kieszeni płaszcza włożył inny model pistoletu z długa lufa i przymocowanym celownikiem optycznym. „Czas ruszać.... „ – pomyślał, prostując się.
Chciał wstąpić jeszcze po Sleeta, ale doszedł do wniosku, że: „są sprawy, które mężczyzna musi załatwić sam”.
Wyszedł na ulicę, zamykając drzwi mieszkania zapasowym kluczem, który znalazł na stoliku. O tej porze ulice Midgar świeciły pustkami. Zresztą trudno się dziwić.... Ci którzy kręcą się po slumsach w nocy najczęściej znikają w niewyjaśnionych okolicznościach. Dave wiedział, ze przynajmniej w sektorze 7 nic mu nie grozi. Miał dwie spluwy przy pasie i reputację świra, który z radością i sadystycznym uśmiechem na ustach pociągnie za spust, gdyby ktoś miał co do niego jakieś wątpliwości.
Chłopak nie miał określonego planu działania.... liczył na swoją wrodzoną zdolność improwizacji, albo po prostu szczęście. Dave kontynuował podróż nie myśląc o niczym. Pozwolił, żeby nogi same go niosły i wyłączył umysł. Zanim się zorientował stał już na skraju Wall Market – miejsca obfitującego w towar wszelkiej maści a także zboczeńców, transwestytów, złodziei i morderców.... czyli ogólnie sama radość.....
Chłopak wziął głęboki oddech i wszedł do środka. Po ulicach Wall Market, w przeciwieństwie do innych części Midgar, nawet w nocy kręciła się spora ilość przechodniów. Światła sklepów rozsianych wszędzie dookoła, eksponowały rozmaite towary i nadawały otoczeniu interesującą aurę..... To miejsce nigdy nie spało.... Z powszechnego gwaru można było wyłowić krzyki pracowników sklepów, zachęcających do kupienia perfum dla ukochanej, czy też skorzystania z rabatu na materie. Pieniądze i towary zmieniały właścicieli z zaskakującą szybkością. Jednak nie da się ukryć, że interesy tutaj nigdy nie były do końca legalne..... Nikt nie zadawał pytań, a tym bardziej nikt nie lubił być pytanym.....
Dave skierował się w stronę baru – tam zawsze można dowiedzieć się czegoś ciekawego. Uchylił ciężkie drzwi lokalu i wsunął się do środka. Przepchnął się do barmana, uważając, żeby nie potrącić po drodze jakiegoś nieprzytomnego pijaka. Usiadł na wysokim barowym krześle i wymownym ruchem ręki zamówił piwo. Dobiegło go tylko stłumione „Się robi!” i po chwili sączył pienistą ciecz z niedomytego kufla. Po chwili odchylił się lekko na krześle i rozejrzał po ludziach siedzących nieopodal. Jego uwagę przykuła dwójka mężczyzn siedzących przy stoliku tuż obok baru. Ciemnofioletowe spodnie, jasna koszula i krótka kurtka, z wyszytym z tyłu numerem i emblematem Neo-Shin-ra mogły znaczyć tylko jedno...... Panowie należeli do pseudo-wojskowej formacji Neo-SOLDIER..... Dave skupił na nich wzrok i starał się wyłowić chociaż strzępki rozmowy.
- ...... Nie gadaj, serio? – dobiegł głos mężczyzny z numerem 57 wyszytym na kurtce.
- Na to wygląda... – odpowiedział młodszy chłopak z liczbą 93 na plecach. – Słyszałeś? Corneo znowu urządził polowanie. Podobno dzisiaj ma sobie wybrać nową narzeczoną....
- Nie mój problem – odrzekł obojętnie 57. – Ma kasę to niech robi co chce..... W sumie jakbym był kobietą, nigdy nie poleciałbym na takiego obleśnego zboka.....
- .... Kasa robi swoje ..... – skomentował czarnowłosy chłopak, oglądając swoje odbicie w jednym z szerokich mieczy opartych o stolik – Jakbyś mieszkał w slumsach i ledwo wiązał koniec z końcem też byś chciał skorzystać z sytuacji......
- Być może.... ale gość całkiem dobrze się trzyma.....
Numer 93 westchnął i wlepił w kolegę parę zielonych oczu:
- Najchętniej poderżnąłbym mu gardło za to kim jest i co robi.....
57 odchylił się na krześle i obojętnie spojrzał na towarzysza:
- Dobrze wiesz że nie możesz go ruszyć... Corneo kręci jakieś interesy z prezydentem i ma immunitet.....
- Ech.... – westchnął 93 – Szczegóły, szczegóły......
Dave wrócił wzrokiem do kufla i dokończył swoje piwo. Rękawem przetarł usta i wyszedł na ulicę Wall Market. Wiedział już co ma zrobić, ale wiedział także że ma cholernie mało czasu.... Lada chwila zaczną się wybory „Miss Corneo”.....
Chłopak szedł szeroką ulicą. Minął sklep „Machine Gun” i skierował swe kroki przed siebie, aż doszedł do bramy posiadłości dona. Ukrył się za niskim murkiem i obserwował sytuacje. „Świetnie” – pomyślał, kiedy zorientował się, ze na straży stoi tylko jeden człowiek – „Reszta pewnie czeka na dostawę świeżego towaru....” Dave sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął pistolet z celownikiem optycznym. Przykręcił do lufy tłumik i oparłszy broń na ramieniu wycelował w głowę. Stłumiony odgłos wystrzału, świst pocisku przeszywającego powietrze i w końcu ciche pstryknięcie przebijanego czoła. Martwe ciało strażnika upadło na wilgotny beton. Dave zdecydowanym krokiem podbiegł do zwłok i odciągnął je we w miarę bezpieczne miejsce. Rozejrzał się jeszcze, czy nikt go nie zobaczył, po czym ostrożnie otworzył drzwi posiadłości Corneo. Jak się spodziewał na korytarzu nie było nikogo – zapewne wszyscy pracownicy czekali w swoim pomieszczeniu na odrzucone przez dona dziewczyny..... Dave wszedł po schodach na pierwsze piętro i otworzył kolejne drzwi, za którymi jak słyszał powinno być biuro dona. Wślizgnął się do środka, ale zamiast dziewczyn i Corneo zastał kilku uzbrojonych strażników. Przeklął w myślach i nie mierząc strzelił w jednego z nich – kolejny headshot. Szybkim ruchem ręki sięgnął po drugi pistolet i zaczął strzelać na ślepo. Musiał załatwić to bardzo sprawnie i szybko bo zaraz będzie miał na głowię masę gangsterów. Jeden z przeciwników odskoczył i zaczął szarżować na Dave’a. Chłopak uniknął cięcia długiego miecza i strzelił – kula trafiła w ostrze. Przeciwnik kontynuował natarcie, spychając Dave’a coraz bardziej do ściany. Czerwono-oki uniknął płaskiego cięcia i odskoczył w bok przed salwą z karabinu maszynowego. Podciął jednego z napastników i strzelił mu dla pewności w serce. Praktycznie przypadkowy przewrót w bok pozwolił uniknąć cięcia mieczem. Dave znowu odskoczył i zanim przeciwnik do niego dobiegł miał już w klatce piersiowej sporą ilość ołowiu. Nagle drzwi pokoju z wielkim hukiem wyleciały z framugi. Najwidoczniej pozostała paczka gangsterów usłyszała odgłosy walki..... Dave wiedział, że jeśli nie zdarzy się jakiś cud, zrobią z niego sito..... Obraz przed oczyma chłopaka zaczął przybierać barwę krwistej czerwieni..... Dave wiedział co to oznacza, ale nie miał wyboru.... zrzucił na ziemię swój czarny płaszcz i pozwolił, aby jego świadomość została wypchnięta z ciała..... Nagły błysk został po chwili zastąpiony wszechogarniającą ciemnością – znów znalazł się w tym mrocznym i pustym miejscu.....
- To znowu ty.... – dwa czerwone punkciki zamigotały
- Też się cieszę, że cię widzę.......
- Rzadko się zdarza, żeby ludzie trafiali tu więcej niż raz..... – powiedział zimno głos – Zwykle goszczą tu tylko dusze umarłych szukające jedności z Planetą.....
- A ty to co? – zapytał lekko poirytowany Dave
- Ja nie jestem do końca człowiekiem.....
- Przestań do mówić zagadkami! Kim ty do cholery jesteś?! – krzyknął chłopak, a jego głos odbił się echem w ciemności....
- Kimś podobnym do ciebie.... Ja szukam czegoś co utraciłem, ty czegoś czego jeszcze nie znalazłeś.....
Dave poczuł jak wzbiera w nim gniew. Gdyby mógł wyciągnąłby pistolet i ostrzelał najbliższe otoczenie, chociażby po to, żeby się wyładować.
- Nie trafiłem to z wyboru, więc przynajmniej nie utrudniaj mi pobytu w tym cholernym miejscu! – zbulwersował się chłopak
Ironiczny śmiech odbił się echem w mrokach nicości. Po chwili głos znów przemówił, tym razem zza pleców Dave’a
- Nikt nie trafia tu z wyboru.... Ale twój pobyt w nicości już się kończy..... Kiedy wrócisz zapewne znajdziesz przy sobie mały drobiazg... Korzystaj z niego mądrze.
Czerwono-oki chciał zapytać o co w tym wszystkim chodzi, ale jego głos został zduszony i brutalnie wciągnięty razem z resztą świadomości w jasny tunel nieregularnie wirujących cząsteczek. Skręt w prawo, prosta, długi łuk i kolejny zakręt poprzedzony kilkoma błyskami..... Jeszcze tylko jedna potężna eksplozja światła przeszytego czarnymi nitkami i tunel rozmył się pozostawiając przed oczyma kontury zdewastowanego pomieszczenia. Chłopak znajdował się w pomieszczeniu niegdyś znanym jako biuro Dona Corneo. Klęczał na podłodze, podpierając się rękoma i oddychając ciężko. Lewa ręka pulsowała bólem.... Reszta ciała go nie bolała, bo po prostu go nie czół ..... Wszystkie mięśnie i każdy z osobna odmawiały posłuszeństwa, jakby przed chwilą zajął pierwsze miejsce w czterdziestokilometrowym maratonie. Ale nie..... nie mógł sobie pozwolić na utratę przytomności.... nie w tej chwili. Wytężył wszystkie siły i spróbował wstać - nadaremnie. Kolana same ugięły się pod ciężarem ciała. Upadając zobaczył obok siebie ciemnozielony kulisty kształt, lekko połyskujący w świetle jedynej niezbitej żarówki. Dave sięgnął po niego lewą dłonią – jedyną kończyną działającą jeszcze w miarę sprawnie. Jak się spodziewał była to materia.... ale jakaś dziwna, nienaturalna..... Wydawała się ciemniejsza od innych magicznych kamieni... pierwszy raz w życiu widział takie coś... i skąd do cholery to się tu wzięło?! Dave skupił umysł na kulce – chciał sprawdzić jakim rodzajem zaklęcia dysponuje. Kamień zaświecił nikłym blaskiem i stało się coś dziwnego.... Cienie rzucane przez różne przedmioty w pokoju oderwały się od nich i przesuwając się szybko po podłodze owinęły ciało Dave’a poświatą czarnego światła. Chłopak poczuł, że powraca mu energia życiowa a nadwyrężone włókna mięśniowe rozluźniają się i przestają boleć. Zaskoczony upuścił kamień na ziemię i cofając się potknął o zakrwawione zwłoki. „Co to ma być?! Materia mrocznej magii?!” – pomyślał. Chłopak wstał z ziemi i obejrzał swoje ubranie – było zdewastowane... tak jak się zresztą spodziewał. Podniósł głowę i rozejrzał się po pokoju..... .dużo z niego nie zostało. Po podłodze w kierunku drzwi płynął strumyczek krzepnącej powoli krwi. Na biurku Corneo leżała górna połowa martwego ciała..... dolnej nie było widać. Na ostrzu miecza wbitym w ścianę kołysała się odcięta głowa, o twarzy zastygłej w wyrazie palącego bólu. Jakaś ręka zwisała luźno z żyrandolu, a ściany były obficie pokryte posoką. Kilka trupów leżało w okolicach drzwi..... najwyraźniej próbowali uciec... no cóż... Dave wziął z podłogi swój płaszcz, nałożył go na postrzępioną koszulę i jeszcze raz rzucił okiem na pokój, a raczej to co z niego zostało. Nie ma co, wesołe stworzonko w nim siedziało.... Chłopak podszedł do pustej framugi, w której jeszcze całkiem niedawno znajdowały się dźwiękoszczelne drzwi do prywatnej „sypialni” Corneo. Jak na ironię Don usłyszał co dzieje się za drzwiami dopiero wtedy, kiedy dostał nimi w twarz.... Aktualnie leżał rozłożony na swoim łóżku z poderżniętym gardłem Z ust wypływała jeszcze niknąca strużka krwi. Przez środek klatki piersiowej i prawdopodobnie przez całą grubość łóżka biegła rana kłuta zadana jakimś bardzo długim mieczem. Jednak po dziewczynie nie było śladu.... Czyżby on sam zabił Corneo i tą której szukał? .... „Nie, to nie może być prawda” – pomyślał – Corneo zginął od miecza, nie od pazurów Mroku.... Ale jednak.... Kto mógł się przemknąć żywy obok „mnie”.......?” Z zamyślenia wyrwało go wołanie o pomoc dochodzące z zewnątrz. Odruchowo i bez myślenia wybiegł z pokoju, podnosząc tylko szybko dziwną materię i wkładając ją w jeden ze slotów na pistolecie. Ześlizgnął się poręczy schodów i po chwili był już na zewnątrz. Kilka metrów od siebie zobaczył dziwną, ubraną na czarno postać, z przerzuconym przez ramię ciałem nieprzytomnej dziewczyny. Nie myśląc zbyt wiele Dave wyciągnął swoją broń i celując w głowę postaci krzyknął:
- Zostaw ją w spokoju, gnojku!
Nieznajomy odwrócił się i wolną ręką odgarnął z twarzy kosmyk srebrzystych włosów, zawiewanych przez wiatr. Z wyższością spojrzał na chłopaka swymi dziwnie połyskującymi zielonkawymi oczyma:
- Odejdź nędzna istoto – powiedział przybysz, po czym odwrócił się do dalszego marszu – odejdź póki możesz.
- Odejdę – Dave wskazał na nieprzytomne ciało przerzucone przez ramię mężczyzny – ale tylko z nią.
- Ludzie.... – powiedziała postać, jakby do siebie – Odebrali mi Planetę i Matkę, a teraz chcą odebrać córkę?! ..... Nie pozwolę na to.....
- Coś ci się chyba gościu poprzestawiało.... – ironicznie rzucił czerwono-oki – Ale albo oddasz mi dziewczynę, albo będziesz miał pocisk w czaszce.....
- Uśmiercić? Mnie? – nieznajomy zaśmiał się złowieszczo – Jam jest prawowity władca Planety, ostatni Starożytny stąpający po ziemi. Żaden nędzny człowiek nie jest godny nawet myśleć o wyrządzeniu mi krzywdy.
„Wesoły koleś, nie ma co...” – pomyślał Dave, po czym nacisnął spust. Ręka odsunęła się trochę, pod wpływem wystrzału, a pocisk, z ciągnącą się za nim smużką dymu, poszybował do celu. Coś błysnęło i przez ułamek sekundy dał się słyszeć odgłos metalu uderzającego metal. Przecięty na pół nabój upadł głucho na beton tuż przed mężczyzną. Nieznajomy trzymał w wyprostowanej ręce prawie dwa metry stali, osadzone w gustownej rękojeści.
Dave otworzył szerzej oczy ze zdumienia.... nie zauważył nawet jak mężczyzna sięga po broń. „Jak on to do cholery zrobił?!” – pomyślał. Nieznajomy ostrożnie położył dziewczynę na ziemi i mając dwie ręce wolne chwycił miecz w dziwny sposób. Dave przeklął w myślach i wyciągnął drugi pistolet. Palce przesunęły się na spust, ale zanim zdążył wystrzelić stal błysnęła mu tuż przed oczyma. Odcięte lufy pistoletów upadły na chodnik, a chłopak poczuł, że do krtani ma przystawioną końcówkę dwumetrowego ostrza.
- Powinieneś być dumny, że dostąpiłeś zaszczytu śmierci z mojej ręki – rzucił mężczyzna, świdrując go zwężonymi pionowo źrenicami.
Krople potu spłynęły mu po skroni. Nigdy jeszcze nie znalazł się w sytuacji bez wyjścia, a ta niewątpliwie do takich należała.... Dave cofnął się gwałtownie, raczej pod wpływem nagłego impulsu nerwowego, niż głębszych przemyśleń. Nieznajomy bez wahania wyprowadził szybkie, można by rzec nonszalanckie cięcie. Czerwono-oki zdążył tylko zasłonić twarz lewą ręką, zanim ostrze go dosięgło. Kilka kropel krwi upadło na ziemię tworząc kształt czerwonego półksiężyca, a bolesny skowyt wydobył się z gardła Dave’a. Chłopak kurczowo trzymał szramę na pokrytej czarną łuską kończynie. Nieznajomy uniósł swoje ostrze ponad głowę, aby dokończyć dzieła i...... nagle opuścił broń. Skierował wzrok w niebo i wpatrywał się przez chwilę w gwiazdy.
- Matko? Czy to ty? – znów powiedział coś do siebie.
Mężczyzna schylił się i odbił od ziemi, znikając w mrokach nocnego nieba nad Midgar.
Dave wpatrywał się przez chwilę w niebo, a potem spuścił wzrok na zranioną rękę. Oniemiał kiedy zobaczył, że rana w przeciągu kilku sekund zabliźniła się i zagoiła, tak jakby nigdy jej nie było – chłopak stwierdził, że nic już go nie zaskoczy....... I pomyśleć że wszystko to z powodu dziewczyny, której imienia nawet nie zna.... ironia losu.... Uderzyła go pewna myśl – przecież powód całego tego zamieszania leży nieprzytomny kilka metrów od niego...... Dave podniósł wzrok. Dziewczyna najwidoczniej obudziła się i siedziała lekko skulona, z oczyma wbitymi w lewą rękę chłopaka. Czerwono-oki pozbierał się z ziemi i zaczął iść w jej kierunku. Dziewczyna odsunęła się do tyłu.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię. – powiedział najspokojniej jak tylko umiał
- Nie! Zostaw mnie w spokoju! – krzyknęła rozpaczliwie, wciąż odsuwając się w tył.
- Czekaj! Powiedz chociaż jak masz na imię... – nie ustępował Dave
Dziewczyna miotała się przez chwilę, po czym wstała z ziemi i z łzami w oczach zaczęła uciekać. Dave przeklął tylko w myślach i pognał za nią..... Ten dzień stawał się coraz dziwniejszy.....
Dave biegł przed siebie, a jego kroki odbijały się głucho od betonu i ginęły w zatłoczonym Wall Market. Chłopak właśnie wybiegł poza bramę, oznaczającą granice posiadłości Don Corneo i poczuł, że coś twardego uderzyło go w kostkę. Nie mogąc utrzymać równowagi upadł na ziemię, odruchowo wyciągając przed siebie ręce, żeby nie zaryć twarzą w beton.
- Co do kur... – rzucił wściekle, podnosząc wzrok do góry. Za nim stał Sleet, przybrany w uśmiech irytującej ironii
- Jak leci inteligencie? – zapytał błękitno-oki zakładając rękę na rękę
- Dlaczego do cholery mnie podciąłeś?
- Stężenie trupów na metr kwadratowy w Wall Market przekroczyło dzięki tobie normę, a nie chcemy, żeby cała okolica wyglądała jak posiadłość Don zboka, czyż nie? – w powietrzu znówzaskwierczała ironia
Dave spuścił na chwilę głowę.... W tym co mówił Sleet było jednak trochę racji....
- Długo już tu stoisz?
- Wystarczająco długo, żeby stwierdzić, ze powinni cię zamknąć w pokoju bez klamek – odpowiedział spokojnie Sleet, wpatrując się w czerń nieba. – Totalnie ci odbiło z tą dziewczyną.....
- Właśnie, dziewczyna! – Szum myśli uderzył Dave’a w głowę. Chłopak rozejrzał się nerwowo, ale nie zobaczył tej, której szukał – Cholera... Przez ciebie mi uciekła....
- Zaczynasz mówić jak gwałciciel.. – rzucił Sleet, a jego rysy wykrzywił sarkastyczny uśmiech – Zresztą trudno jej się dziwić..... Wyglądasz jak zwłoki wyciągnięte ze śmietnika, a poza tym przed chwilą w nią celowałeś i pieprzyłeś jakieś głupoty.....
- Jak to w nią?! – oburzył się czerwono-oki – Celowałem w tego srebrnowłosego świra, który przystawiał mi do gardła dwa metry stali!
Sleet popatrzył na kolegę nieco zdezorientowany i zniesmaczony
- Jaja sobie robisz, co? Poza tobą i tą dziewczyną nie było tam nikogo
- Chwila.. – zamyślił się Dave – Chcesz mi wmówić, że to co widziałem to tylko iluzja? Przecież ten koleś nawet pistolety mi przeciął.
Chłopak wymacał w kieszeni płaszcza swoją broń i pokazał ją towarzyszowi
- Widzisz? Pistolety z poodcinanymi lufami
- Chyba naprawdę powinieneś się leczyć... – ton głosu Sleeta napełniony był raczej zdziwieniem niż ironią. – Twoja broń wygląda raczej na całą....
Czerwono-oki spojrzał na dwa przedmioty trzymane w rękach. Znowu coś zaszumiało mu w głowie, a wyraz makabrycznego zdezorientowania powoli spływał na twarz... Rzeczywiście jego broń była nienaruszona i połyskiwała w świetle latarni
- Ale.. ale – Dave nie wiedział co powiedzieć – O co w tym wszystkim chodzi?!
Sleet podał mu rękę i pomógł wstać z ziemi.
- Powinieneś się przespać – rzucił białowłosy – rano zastanowimy się co z tym fantem zrobić....
Dave otrzepał płaszcz..... a właściwie to co z niego zostało i zamyślił się. To wszystko było bez sensu... „Przecież nie można sobie przywidzieć, ze ktoś chce cię zabić” – pomyślał. Myśli w głowie tłoczyły się niczym pasażerowie na stacji kolejowej w godzinach szczytu. Myślał równocześnie o wszystkim i niczym... kompletny mętlik. Jeszcze do tego ten irytujący szum w głowie.... Sleet włożył ręce do kieszeni i począł wpatrywać się w czarne niebo. Po krótkiej chwili został wyrwany z letargu. Jakaś długowłosa dziewczyna wpadła na niego, prawie powalając go na ziemię. Nie rzuciwszy ani słowa nieznajoma szybkim krokiem oddaliła się i zniknęła w tłumie. Chłopak rzucił jej jeszcze na pożegnanie „Uważaj jak chodzisz”, po czym włożył ręce z powrotem do kieszeni..... Jednak.... mimo wszystko zdawało mu się, ze czegoś brakuje.... Przeczesał kieszenie i nagle otworzył szeroko oczy osłupiały. „Cholera... tylko nie to” – pomyślał, a na twarzy zagościła wręcz zwierzęca wściekłość. Szybki impuls nerwowy i Sleet pognał za nieznajomą. Dave stał przez chwilę z wyrazem twarzy równie inteligentnym co zdechła ryba i przypatrywał się jak jego kolega z nadzwyczajną sprawnością przedziera się przez tłum. ”Świat oszalał...” – pomyślał i bardziej z ciekawości, niż z poczucia obowiązku pobiegł za przyjacielem. Przedzieranie się przez tłum kupujących i sprzedających nie należał do najprzyjemniejszych doznań. Poruszał się najszybciej jak mógł i starał nie stracić Sleeta z oczu. Ludzie których potrącał i przewracał przeklinali go głośno, chociaż przekleństwa zanikały w ogólnie panującym gwarze. Dave zagapił się i wpadł na starszego jegomościa, który zapraszał ludzi do pobliskiej restauracji. Gestem ręki przeprosił człowieka, a kiedy podniósł się z ziemi zobaczył, że Sleet wbiega właśnie do alejki nieopodal. Czerwono-oki rozejrzał się nerwowo dookoła i żeby zyskać na czasie wskoczył na niski dach jednego ze stoisk gęsto porozstawianych po obu stronach ulicy. Zwinnym przeskokom z jednego miejsca na drugie towarzyszyły okrzyki poirytowanych sprzedawców. W końcu Dave zeskoczył z ostatniego daszku i czym prędzej wszedł do alejki. Kilka metrów dalej uliczka zakręcała. Chłopak szybko, acz ostrożnie wyciągnął broń i kierował się wzdłuż przejścia. W nozdrza zaczął uderzać ciężki zapach stęchlizny, a na ścianach co jakiś czas pojawiały się plamy krwi, czy dziury po kulach – nic specjalnego w Midgar. Dave biegł dalej i przeskoczył dwa martwe ciała, ułożone wzdłuż uliczki. Nie miał zamiaru się przy nich zatrzymywać, bo to kim są i jak zginęli obchodziło go mniej więcej tyle co afera korupcyjna w wytwórni ołówków. Kolejny zakręt i chłopak wbiegł na mały placyk schowany między dwiema równoległymi ścianami bloków mieszkalnych. Po lewej stała dziewczyna, za którą pognał Sleet. Jej długie do kolan włosy falowały na wietrze niczym skrzydła jaskółki... Piękny obrazek.... No, powiedzmy, że byłby piękny, gdyby nie fakt, że dziewczynę przypierał do muru Sleet, jedną ręką przytrzymując jej dłonie, a drugą przystawiając miecz do gardła.
- Może trochę przystopuj, co? – powiedział Dave z lekką nutą irytacji, kiedy podszedł do pary – Rozumiem, że ci coś ukradła, ale bez przesady.....
- Nasza prawie-koleżanka ma niesamowitego pecha, bo dla tego czegoś co mi ukradła zabiłbym nawet ciebie, Dave – Sleet powiedział to w taki sposób, że aż ciarki przeszły po plecach – A teraz moja droga radziłbym oddać mi moją własność, bo w przeciwnym razie twoim następnym adresem zamieszkania będzie kostnica.
Dziewczyna wyglądała na lekko przestraszoną i zakłopotaną... zresztą trudno jej się dziwić. Patrzyła błagalnie na Dave’a który stał obok osłupiały. Jeszcze nigdy nie widział, żeby Sleet się tak zachowywał.....
- Myślę, że mogę wam pomóc w rozwiązaniu tego problemu. – dobiegł głos z drugiej strony placyku.
Dave odwrócił się i zobaczył znanego sobie rudowłosego Turks’a i kilku Neo-SOLDIER. Sleet zlekceważył ich i nadal trzymał swój miecz tuż przy tętnicy szyjnej złodziejki.
- Czego chcecie? – zapytał czerwono-oki bez większej finezji.
- Tak konkretnie.... to chcemy ciebie – odpowiedział rudowłosy, jakkolwiek ortodoksyjnie by to nie brzmiało – Profesor Hans stwierdził, że potrzebuje cię do swoich eksperymentów... A niestety Hans ma dużo do powiedzenia w firmie....
Dave nieco skołowany zwrócił się do Sleeta
- Chwila... mówiłeś przecież, że profesorek sam mnie wypuścił?
- Ale nie mówiłem, że ja i moje ostrze pomogliśmy mu w podjęciu tej decyzji.....
- Genialnie.....
Sleet odsunął broń od szyi dziewczyny i wyszeptawszy jej do ucha jakieś czułe zdanie w stylu „Jeszcze się policzymy” ocenił wzrokiem przeciwników. Przełożył sobie przez głowę łańcuszek z zawieszonym na końcu błyszczącym czerwonym kamieniem – co świadczyło o tym, że dzięki głębokiej perswazji udało mu się odzyskać zgubę bez rozlewu krwi.
- W sumie to co za różnica – rzucił niebiesko-oki powracając do swojego normalnego ironicznego uśmiechu – Ubijemy ich wszystkich i będzie po kłopocie, nie?
- Nie byłbym tego taki pewien. – Reno uśmiechnął się, przełożył swoją laskę przez ramię i wolną ręką pokazał w niebo.
Coraz głośniejszy szum wirnika zaczął rozchodzić się w powietrzu. Wiatr, który zerwał się nagle uniósł w powietrze szczątki papieru i co lżejsze śmieci. Dave zasłonił dłonią oczy, ale mimo wszystko dostrzegł wyłaniające się zza budynku kontury ciężkiej maszyny latającej. Kilka iskier leniwie przemknęło po płozie śmigłowca i słup jaskrawego światła spadł na bohaterów. „Poddajcie się, a nic wam się nie stanie” – dobiegł zniekształcony głos megafonu. Szkoda tylko, że takie oklepane slogany raczej się nie sprawdzają.....
- Mamy dwie możliwości – powiedział Sleet, ze stoickim spokojem i mimo, że zasłaniał twarz dłońmi, można było dostrzec typowy dla niego uśmiech – Jeśli rzucimy się na tych kolesiów to działko śmigłowca zrobi z nas sitka, a jeśli rozwalimy śmigłowiec to będziemy tu mieli kilkadziesiąt kilogramów spalonego mięsa, czyli że tak powiem fajne barbecue..... To co robimy?
- Poproszę inny zestaw pytań.....
Mimo, ze światło reflektora ograniczało pole widzenia do minimum, Dave w mrokach nieba dostrzegł mały punkcik, szybko przybierający na rozmiarach. Po kilku chwilach chłopak zorientował się co to jest, ale było już za późno... Wielki blok lodu uderzył w betonową ulicę, tworząc w niej mały krater. Niewielki wstrząs, poprzedzony przez kilka oślepiających błysków niebieskiego światła i lód rozpadł się, rozrzucając reflektujące odłamki we wszystkie strony. Z mgiełki utworzonej przez drobinki wody w powietrzu wyłoniła się postać kobiety o niebieskiej skórze i bladobłękitnych długich włosach, które falowały mimo braku wiatru. Kobieta wyciągnęła przed siebie rękę z otwartą dłonią i powietrze zaczęło gwałtownie wysychać. Wiejący wiatr znacznie się ochłodził, a wokół dłoni postaci powoli formowała się kula niebieskiego światła. Niespodziewanie Dave poczuł silne szarpnięcie w okolicach przedramienia i soczyste „kó**a mać” tuż obok..... To był chyba sygnał, ze czas się stąd zabierać. Chłopak odwrócił się na pięcie i napinając wszystkie potrzebne mięśnie rzucił się do najbliższego wyjścia z placyku. Słyszał tylko jeszcze przez chwilę stłumiony odgłos wystrzału i dźwięk pocisków rozbijających się o beton tuż za nim. Tuż obok miejsca w którym placyk przechodził w wąską uliczkę stała nieznajoma dziewczyna, trzymając w ręku jaśniejący czerwony kamień.... najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z tego co tu się będzie działo. Sleet przeklął jeszcze raz i mocno chwycił ją za rękę, wciągając w wąską uliczkę. Zanim wybiegli na główną ulicę Dave dostrzegł bryłę lodu spowijającą powoli kontury śmigłowca.... Resztę zrobiła grawitacja i łatwopalność benzyny.... Maszyna, niczym wielki kawał złomu uderzyła o podłoże , powodując tym samym rozkruszenie lodu. Mały wyciek paliwa, drobna iskierka naelektryzowanego powietrza i wszystko pojaśniało w wielkiej eksplozji. Siła wybuchu powaliła naszą trójkę na ziemię i wyrzuciła ich na główną ulicę. Spektakularny taniec płomieni i kakafonia dźwięków odbijających się złowieszczo po całej okolicy zwróciły uwagę przechodniów.... Cud, że wszystkie budynki jeszcze stały....
Sleet podniósł się z ziemi, pomasował obolałą głowę i spojrzał na dziewczynę leżącą nieopodal - Zapowiada się na początek bardzo interesującej znajomości.....
Szary dym unoszący się z miejsca niedawnej eksplozji powoli ginął w czerni nieba nad Midgar. Niektórzy z przechodniów porzucali swoje obowiązki i najpewniej z czystej ciekawości przyglądali się z bliska wrakowi dymiącej się jeszcze maszyny. Szepty spekulujące przyczynę katastrofy niechybnie zaczęły roznosić się po okolicy.... Jednak mimo całego zamieszania nikt nie zwracał uwagi na trójkę młodych ludzi, którzy przy ścianie jednego z niedalekich bloków prowadzili ożywioną rozmowę....
- Co to było do jasnej cholery?! – rzucił Dave, kierując pytanie raczej do siebie, niż do konkretnej osoby
- Shiva – odpowiedział oparty o ścianę Sleet, po czym skrzyżował ręce na piersi – Summon klasy b, w dodatku na pierwszym poziomie zaawansowania.... – chłopak, napotkawszy zabójcze spojrzenie dziewczyny uśmiechnął się i spokojnie kontynuował – Ale jednak... dawno nie spotkałem w Midgar nikogo, kto posiadałby tą materię i do tego potrafił kontrolować Shivę...
- Mam to potraktować jako komplement? – dziewczyna posłała mu spojrzenie, zdolne zamienić w kamień
- Nie – oschle odpowiedział Sleet – Na mojej dziesięciostopniowej skali debilizmu twój wyczyn kwalifikuje się na piętnaście punktów.... Nawet ten przygłup co stoi obok mnie nie byłby tak głupi, żeby rozwalać w ten sposób śmigłowiec w takim miejscu....
Nieznajoma otworzyła usta, ale zanim rzuciła jakąś słowną ripostą Sleet zdjął z pleców swój miecz i zbliżył się do niej.
- A teraz droga złodziejko, powiedz mi, dlaczego chciałaś mnie okraść i po co była ci potrzebna moja pamiątka rodzinna? – głos białowłosego był tak spokojny, że aż złowieszczy
- Po pierwsze – dziewczyna odrzekła już mniej pewna siebie – na imię mam Serenity i nie jestem złodziejką. Po drugie ta twoja pamiątka rodzinna to czerwona materia i myślę że dobrze o tym wiesz.
Sleet uśmiechnął się po swojemu i przemówił ironicznie przymilnym głosem
- Bardzo możliwe, ale czy panienka Serenity nie została nauczona, że nie powinna wtykać swojego ślicznego noska w nie swoje sprawy?
Czerwone oczy Dave’a spoglądały z boku na dwójkę ostro wymieniającą poglądy. Nie za bardzo docierało do niego jak można się kłócić o jakiś chory czerwony kamień? Jego spojrzenie przechodziło z jednej postaci na drugą i nagle Dave wybuchnął głośnym śmiechem.
- Co cię tak śmieszy? – zapytali równocześnie Sleet i Serenity
- Jesteście niesamowici – rzucił Dave nie ściągając szerokiego uśmiechu z twarzy – Kłócicie się jak małżeństwo przed rozwodem. Chodźcie do baru, postawię wam kolejkę i sobie wszystko wyjaśnicie.
I nastała chwila nieznośnego milczenia. Dave z nadzieją wyczekiwał na reakcję swojego kolegi i odetchnął z ulgą, kiedy na twarzy Sleeta zagościł charakterystyczny uśmiech.
- Sorry, trochę mnie poniosło... – niebiesko-oki westchnął i wyciągnął otwartą dłoń w stronę dziewczyny – W Midgar to chyba norma społeczna, że przynajmniej raz dziennie ktoś cię okrada.....
Serenity puściła uszczypliwą uwagę mimo uszu i uścisnęła dłoń swojego nowego znajomego. Wymieniła z Dave’em wdzięczne spojrzenie, a chłopak nieznacznie skinął głową i uśmiechnął się.
- Mówią mi Dave i mimo niefajnych okoliczności miło mi cię poznać.
Złodziejka otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale Sleet przerwał jej w pół słowa.
- Postawię sprawę jasno. – przemówił stanowczo – Możesz sobie okradać ludzi, taka praca, ale jeśli spróbujesz okraść któregokolwiek z nas.... zginiesz
Potraktował ją złowieszczym spojrzeniem. Serenity jednak w duchu snuła już swoje plany....
Sleet rozpromienił się równie szybko jak poprzednio i wskazał ręką wyjście z Wall Market.
- No to idziemy. Kierunek: 7th Heaven
Dave popatrzył na towarzysza zdegustowany
- Na mózg ci padło? Taki hektar?
- Przed chwilą rozpieprzyliśmy śmigłowiec Neo-Shin-ra, a jak widać na załączonym obrazku kolesie w garniakach nie odczuwają potrzeby zostawienia cię w spokoju. Czyli zasadniczo powinniśmy się ewakuować, nie?
Na twarz Sleeta znów przywędrował złośliwy uśmiech. Dave tylko westchnął, bo zdał sobie sprawę, ze każdego innego człowieka w tym momencie by zastrzelił....
Niebieko-oki nie przejął się zbytnio wyrazem twarzy towarzysza. Podszedł do swojej nowej znajomej i jakby mimochodem rzucił:
- Uważaj na niego. Czasem potrafi być niewiarygodnie głupi i nachalny... więc jeśli będzie się za bardzo przymilał po prostu daj mu w pysk.
Dziewczyna zaśmiała się i razem ze Sleetem skierowała swe kroki ku bramie Wall Market. Dave stał w bezruchu z miną martwego jelenia. Wyglądało na to, ze znowu zrobili z niego debila... Westchnął i zanim dogonił przyjaciół przez myśl przeszło mu tylko zrezygnowane „ja pi***ole.....”
Bezpański kot płynnie przebiegł szczątki ulicy, tylko gdzieniegdzie przyprószonej jeszcze asfaltem. Wlazł na jedną ze zdewastowanych zabawek na starym placu zabaw i prychnął na trójkę przechodniów, kierujących się ku wejściu do sektora siódmego. Instynkt podpowiadał ymu, że owa trójka jest niebezpiecznie inna od reszty ludzi, codziennie przemierzających ten sam odcinek...
Dave szedł trochę z tyłu, z rękami w kieszeniach czegoś, co jeszcze parę godzin temu śmiało można by nazwać płaszczem. Kilka kroków przed nim Sleet i Serenity prowadzili ożywioną rozmowę. Dave nie słuchał co mówią. Był pogrążony w myślach i sennie przesuwał czerwone oczy z jednej postaci na drugą. Pytania kłębiące się w głowie i odbijały się o każdy skrawek świadomości nie dając mu spokoju.... Dlaczego Sleet był gotów zabić dla tego czerwonego kamienia? Nikt nie lubi złodziei, ale jednak coś tak małego nie jest chyba pretekstem, żeby pozbawić kogoś życia... I jak to możliwe, że Sleet tak nagle zmienił stosunek do osoby, która chciała go okraść? Dave pusto wpatrywał się w przestrzeń i zdawał sobie sprawę, że Sleet i tak nie odpowie mu na żadne z tych pytań.... Jednak nadal w głowie niczym pasożyt pulsowały mu jeszcze inne pytania.
- I co o tym myślisz? – pytanie niebieskookiego niechybnie przerwało rozmyślania.
Dave rzucił mu puste spojrzenie i potrząsną głową, jakby dopiero po chwili dotarło do niego pytanie kolegi.
- Sorry, ale nie słuchałem o czym mowa....
Białowłosy przewrócił oczyma, machnął dłonią i od niechcenia rzucił:
- Nieważne, powiem ci później....
Czerwono-oki spojrzał na niego z ukosa. Odpuścił sobie dociekanie o co chodzi, bo właśnie przeszli przez bramę sektora siódmego. Grupka dzieci goniła bezpańskiego psa wokół jednego z obśrupanych domów, a nieco dalej jakiś człowiek wspierając się o latarnię opróżniał butelkę napitku domowej roboty. Kto by pomyślał, że to miejsce niespełna dziewięć miesięcy temu to miejsce spoczywała pod głęboką warstwą złomu i gruzu. Jednak mimo jako takiej renowacji to wciąż były slumsy.... szare, brudne osiedle dla ludzi z przeszłością i bez przyszłości. Nie było za to wątpliwości, że mieszkańcy nie znosili Neo-Shin-ra, tak samo jak nie znoszą szczurów w mrocznej alejce. Pod tym względem i pewnie tylko pod tym, sektorowi siódmemu można było przypisać przymiotnik „bezpieczny”
W końcu oczom bohaterów ukazał się jasny neon „7th Heaven”, w którym o dziwo wszystkie litery świeciły.
W rogu lokalu spał skulony kot. Podniósł lekko łepek, kiedy podmuch chłodnego powietrza wpadł do środka, zwiastując pojawienie się nowych gości. Zwierzę przyjrzało się od niechcenia trójce nowoprzybyłych. Nagle kot otworzył szeroko oczy, wstał, nastroszył sierść i zaczął prychać, wycofując się jeszcze bardziej w kąt.
- Co jest z tym kotem? Wściekły jest, czy co? – zapytał poirytowany Dave
- Mądre zwierze. Wyczuwa złodziejkę – odrzekł Sleet, nanosząc na twarz ironiczny uśmieszek – Zresztą popatrz na nią. Czy ona nie wygląda jak złodziejka?
Dave po raz pierwszy miał okazję na spokojnie przyjrzeć się dziewczynie, więc nie omieszkał wykonać polecenia. Serenity była smukła i wysportowana. Śliczną twarz okalały jasne blond włosy, spływające poniżej bioder. Jej ładne ciało skryte było pod niepozorną jasną sukienką, kończącą się trochę powyżej linii kolan. Powyżej ud zapięte były dwa pasy, przy czym do każdego przypięte były po trzy sztylety. Dziewcząt nie pyta się o wiek, ale na oko Dave dałby jej jakieś siedemnaście lat.
- Cofam to. Lepiej na nią nie patrz – powiedział Sleet lekko zniesmaczonym tonem, wręczając czerwono-okiemu chusteczkę
- Po co mi to? – zdziwił się Dave
- Zaczynasz się ślinić... – skwitował sarkastycznym tonem Sleet
Dziewczyna zachichotała, ale można było zauważyć, ze na twarzy wykwitł lekki rumieniec.
- Ja pi***olę – nie wytrzymał Dave – Przestań robić ze mnie de**la....
- Nigdy nie robię tego, co już zostało zrobione. – odrzekł białowłosy bardziej obojętnie, niż sarkastycznie, po czym podszedł do baru.
W lokalu jak zawsze o tej porze było dużo ludzi. Niektórzy siedzieli, inni prawie siedzieli.... Ale mimo gwaru i zapachu alkocholu przemieszanego z wonią papierosów atmosferę śmiało można było nazwać swojską. Dave i Serenity usiedli przy stoliku wolnym i w miarę schludnie wyglądającym. Chłopak dostrzegł jak Sleet zamawia coś przy barze. Zamienił kilka słów z Tifą, jednak gwar panujący w lokalu skutecznie uniemożliwiał pochwycenia szczegółów konwersacji. Barmanka nagle spoważniała i po chwili namysłu przytaknęła. Niebiesko-oki uśmiechnął się do niej dosiadł się do swoich znajomych.
- Powiedziałem Tifie, że nie masz się gdzie podziać, więc możesz zatrzymać się u niej na noc. Tylko nie ukradnij niczego, bo będę miał przez ciebie nieprzyjemności – ton głosu Sleeta był dziwny...
Serenity parsknęła i wydawała się strasznie poirytowana.
- Nie jestem twoją własnością! – prawie krzyknęła – I nie potrzebuję twojej pomocy!
- Nie jestem głupi – Sleet przysunął twarz do jej twarzy i teraz patrzył wprost w jej brązowe oczy – Dobrze wiem jakie są twoje zamiary, ale znam także twój mały sekret.
- Nie wiem o czym mówisz – mimo ostrego zaprzeczenia dziewczyna wydawała się zmieszana...
- Widzisz – niebieskooki był nienaturalnie poważny – posiadam pewne umiejętności i tak jak ten kot w kącie wyczuwam to co tak bardzo starasz się ukryć....
Dziewczyna pobladła i szybko odwróciła głowę, chcąc ukryć mieszankę strachu i zmieszania.
Dave patrzył na całe zajście, jakby z boku. Nie miał bladego pojęcia co się dzieje, ale była na tyle rozsądny, żeby ni wtrącać się do dalszej rozmowy. Bez słowa wstał i wyszedł z lokalu. Przeszedł przez opustoszałą ulicę i otworzył drzwi do swojego mieszkania. Kiedy był już w środku odruchowo zamknął wszystkie zamki i zrzucił z siebie pozostałości płaszcza. Nie miał siły ani ochoty się rozbierać..... po prostu upadł na łóżko i zasnął.... Mimowolnie uśmiechnął się cynicznie na myśl, że po raz pierwszy od jakiegoś czasu zasnął, bez bolesnej ingerencji z zewnątrz.
Ze snu wyrwało go głośne walenie do drzwi, któremu towarzyszyło wołanie „Otwieraj, to ja Sleet!”. Dave przeklął w myślach i ziewając otworzył zamki w drzwiach.
- Czego chcesz o tej porze? – zapytał sennie
- Ubieraj się, kó**a! 7th Heaven się pali!
Komentarze (6)
żadki bombel
Dodaj komentarz
Wpisz treść komentarza w opowiednim polu. Pamiętaj, że HTML jest niedozwolony.
Niezarejestrowani użytkownicy uzupełniają również pole autora.
Konieczna jest również weryfikacja niezalogowanych użytkowników.
Wypowiedzi obraźliwe, infantylne oraz nie na temat będą moderowane - pisząc postaraj się zwiększyć wartość dyskusji.