Informacja
Ten artykuł wymaga edycji, aby być zgodnym z nowymi zasadami SquareZone. Obecna wersja zostanie wkrótce dostosowana do standardów.
Tournament of the Titans... chyba nikomu ze stałych użytkowników forum Squarezone.pl nie trzeba wyjaśniać czym był ten turniej. Zapoczątkowana w grudniu 2006 roku zabawa, trwająca przez ponad 8 miesięcy i angażująca do wspólnego pisania 10, mniej lub bardziej utalentowanych pisarzy. Wspólnymi siłami napisali oni 110 różnych tekstów, o łącznej długości ponad 760 tysięcy znaków.
Na czym polegał ten turniej? Na opisywaniu ustalonych wcześniej pojedynków, w których udział brali bohaterowie z gier konsolowych, tacy jak Cloud Strife, Sora, czy Serge. W dokładnie ustalonej kolejności, uczestnicy turnieju walczyli w parach, w których każda strona opisywała alternatywną wersję tego samego pojedynku między dwoma wojownikami. Każda z tych wersji traktowała o zwycięstwie innego z nich. Gdy, dla przykładu, w pojedynku między Seymour’em Guado, a Ansem’em, Yuzuriha opisywała zwycięstwo Ansema, jej przeciwnik, The_Reaver, opisał tryumf Seymour’a. Po każdej walce, każdy zarejestrowany na forum użytkownik, mógł wziąć udział w głosowaniu, którego celem było ustalenie, która z tych dwóch wersji walk została lepiej napisana. Zwycięzca przesuwał się wyżej w klasyfikacji generalnej, zbliżając się o kolejny krok do wygranej w całym turnieju. Wiele się wydarzyło w ciągu tych 8 miesięcy, i choć nie wszystko szło tak, jak bym tego chciał, cały turniej uważam za wielki sukces (bynajmniej nie z powodu tego, że w nim zwyciężyłem). Wysiłek, jaki każdy z uczestników włożył w ten wspólny projekt sprawił, że powstało coś naprawdę wyjątkowego.
Żałuję, że z powodów technicznych, nie możemy zamieścić na łamach serwisu wszystkich walk, jakie złożyły się na cały turniej. W tym artykule ograniczyłem się do zamieszczenia czterech walk napisanych przez cztery osoby, które w turnieju zajęły najwyższe miejsca. Wszystkie pojedynki można jednak przeczytać na forum, gdzie odsyłam wszystkich zainteresowanych, którzy chcieliby poczytać coś więcej. Gwarantuję, że znajdziecie tam wiele wspaniałych tekstów, które czyta się z przyjemnością. Znajdziecie je w podforach „Faza grupowa” i „Faza pucharowa”, w dziale, do którego link zamieszczam poniżej:
Dział „Tournament of the Titans”, na forum SquareZone.plNa zakończenie, chciałbym jeszcze raz podziękować wszystkim współuczestnikom turnieju, których pozwolę sobie wymienić poniżej:
DarkButz
Ignatius Fireblade
Musiolik
Siergiej
Teeno
The Reaver
Vivi The Black Mage
White_wizard
Yuzuriha
Dzięki za to, że zdecydowaliście się pomóc w stworzeniu czegoś fajnego i mam nadzieję, że każdy z nas będzie wspominał ten turniej z uśmiechem na twarzy. A teraz, zapraszam do czytania czterech z pośród 110 walk, które, według tryumfatorów turnieju, zasługują na szczególną uwagę.
Prolog
Dawno temu istniało 10 bogów, czuwających nad całym multiversum. Każdy miał wielką moc kontrolowania rzeczywistości na własne życzenie, a potęga każdego równa była potędze pozostałych. Wszechświat rozwijał się z czasem, a oni spoglądali na niego swoimi wszystkowidzącymi oczyma, pilnując aby stawało się to, co stać się miało. Chcąc udowodnić swą moc, bogowie prześcigali się w tworzeniu coraz wspanialszych kreacji, starając się przyćmić pozostałą dziewiątkę. Bo choć ich moc była równa, każdy z nich miał własną wyobraźnie i własne gusta, odróżniające go od całej reszty. W pewnym momencie na nieskończonej linii czasu, jeden z bogów wstał i rzekł do pozostałych:
- Moc nasza równa, a władza powszechna. Choć znamy odpowiedzi na wszelkie pytania, nikt rzec nie potrafi, kto z nas najlepiej władać może powierzoną mu mocą.
- Eony całe prześcigamy się w tworzeniu najznamienitszych cudów – odrzekł drugi bóg – Nikt z nas jednak nie uzna wyższości innego. Czyżby nie dane nam było poznanie prawdy?
- Może jednak znajdzie się wyjście – odpowiedział trzeci z bogów – Każdy z nas ma wielka moc, lecz każdy też ma własną wolę i podłóg niej ocenia wszystko wokół. Jeszcze raz zmierzmy się w tworzeniu cudów i zagłosujmy kto góruje nad pozostałymi.
- Wszystko już stworzyliśmy, cuda nasze prześcigają się wzajemnie. Aby równość poddać w wątpliwość, zmierzyć się musimy na jednym gruncie – zasugerował bóg czwarty.
- Co proponujesz? – inny z bogów zapytał.
- Przeznaczenie – odrzekł – Mamy moc kreowania rzeczy podłóg naszych myśli oraz przeplatania wszelkich zdarzeń.
- Przeznaczenie nas nie dotyczy – nie zgodziło się inne bóstwo – Tak niczego nie ustalimy.
- Nie dotyczy nas – odpowiedział – Jednak dotyczy istot żywych, tworów naszych rozsianych po wszelkich wymiarach i czasach. Zmieńmy ich przeznaczenie i przezeń oceńmy, kto najlepiej nim pokierował.
Bóstwa zamyśliły się na jedną wieczność.
- Nawet jeżeli postawimy na szali losy naszych tworów, co da im motywacje? – zapytał się inny bóg – Nie możemy ingerować w ich uczucia i myśli, nad nimi one mają władze.
- Urządzimy turniej, w którym najpotężniejsi mieszkańcy wszechświata, staną na przeciw siebie, by udowodnić swoją siłę i determinacje. Ustalimy ich ścieżki przeznaczenia, a ta stworzona lepiej, pokaże kto z nas jest lepszy od reszty. Będą chcieli walczyć, jeżeli nagroda będzie im obiecana.
- Za jaką nagrodę mieszkańcy światów będę chcieli walczyć ze sobą śmierć i życie? – zapytał kolejny z bogów.
- Wszelkie byty marzą o czymś nieosiągalnym, na co nie pozwala im ich własna moc – odrzekł – Spełnimy jedno, dowolne życzenie zwycięzcy. Istoty śmiertelne są w stanie ginąć w imię swoich marzeń.
- Wspaniały pomysł – rzekł głos innego boga – Zatem niech ten turniej zadecyduje wszystkim.
Bogowie zgodzili się. Turniej Tytanów miał się zacząć, w chwili poza czasem i w miejscu poza wszelką przestrzenią.
Walka Tantalusa
Wojownicy: Celes Chere (Final Fantasy VI), Crono (Chrono Trigger)Słońce właśnie zaczęło wschodzić, prawie niewidoczne na szarym niebie, stopniowo rozświetlając wzgórza i doliny, gotowe przywitać nowy dzień. Zimny, mokry wiatr wiał od północy, niosąc ze sobą zapach jeziora, skrytego teraz w mgle, gęstej jak mleko. Rozlewisko otoczone było zielonymi, bezdrzewnymi pagórkami, zabawnie zaznaczającymi linię horyzontu falą. Miejsce to miało w sobie coś pierwotnego.. pomimo tego, że dzień był koszmarnie zimny, a wiatr niósł drażniące krople wody, całe wszystko to skryte było w ciszy. Mgła rozprysła się w dwóch miejscach na szczycie jednego z pagórków. Rozległ się błysk, sprawiający wrażenie dochodzić ze wszystkich stron jednocześnie i, bez nawet jednego dźwięku, dwoje ludzi stanęło na wzniesieniu, rozglądając się dookoła.
Mgła była gęsta, jednak na wysokości wzgórza pozwalała na dojrzenie oponenenta. Wysoka kobieta o bladej cerze i nordyckiej urodzie spojrzła na czerwonowłosego mężczyznę, stojącego kilkanaście metrów dalej. Nosiła srebrny napierśnik i peleryne, białą koszulę spodnie i buty. Jej blond włosy były spięte w kok z tyłu głowy, a wszystko w niej zdawało się epatować szalechtnością. Po drugiej stronie stał mężczyzna z długimi, czerwonymi włosami, stojącymi do góry i nie opadającymi na twarz prawdopodobnie tylko dzięki białej opasce, ciasno obwiązanej na czole. Zielony, płucienny strój ze skórzanym pasem i proste, materiałowe spodnie stanowiły jego odzienie – proste, jednak wyglądające wygodnie i nie krępujące ruchów. Oboje stali przez dłuższą chwilę, mierząc się wzrokiem, bardziej z ciekawością i niepewnością, niż z nienawiścią, czy determinacją w oczach.
- Żadne z nas nie chce tu zostać długo – rzekła Celes, po czym dobyła miecza – długiego, choć o wąskiej, chudej klindze, przypominającego rapier.
Crono wyciagnął swoją katanę, chwytająć ją oburącz po lewej stronie, szeroko rozstawiając nogi, ostrze kierując za swoje plecy. Pochylił się do przodu, mierząc w przeciwniczkę wzrokiem, oddychając powoli. Czekał.
Celes zmarszczyła brwi, widząc ustawienie oponenta. Chwyciła miecz w prawą dłoń i trzymając ostrze przed sobą ruszyła na przeciwnika spokojnym krokiem. Mgła rozstępowała się pod jej krokami, była czujna, ale pewna siebie. Znała tą pozycję, wiedziała co zrobi.
Miecz zaświstał w powietrzu, kiedy kobieta zbliżyła się do przeciwnika na 5 metrów. Crono błyskawicznie dopadł do niej, tnąc z lewej na wysokości brzucha. Celes zablokowała swoim ostrzem z prawej, od razu zasłaniając się z lewej widząć, że przeciwnik obraca się wokół osi, by zaatakować z drugiej strony. Kolejny blok. Crono wycofał się krok do tyłu i pchnął. Katana ześlizgnęła się z prawej strony po ostrzu Celes, która błyskawicznie zrobiła krok no bok, zakręciła swoim rapierem wokół broni Crono. Zgrzyt metalu o metal, krótki brzdęk. Katana upadła 3 metry dalej, odrzucona z ręki mężczyzny szybkim ruchem miecza, który teraz stał przy jego gardle.
- Tylko na tyle cię stać? – zapytała Celes. Crono spojrzał jej w oczy, nie rozumiejąc co się dzieje, czując zimne ostrze na szyi.
- Weź swój miecz – powiedziała, opuszczając broń i odchodząc pare metrów do tyłu, czekając na przeciwnika. Crono, zdezorientowanym takim obrotem sprawy odszedł do tyłu i podniósł katane z zielonej trawy, nawet przez chwile nie odrywając wzroku od swojej przeciwniczki... i jej broni.
- Dobrze ci się wydaje – uśmiechnęła się Celes, śledząc wzrok oponenta – To nie jest zwykłe ostrze. Może i potrafisz walczyć, twoje ataki są szybkie i silne, jednak mnie nie pokonasz kiedy w ręcę mam ten miecz.
Crono czuł, że z szyi cieknie mu strużka krwi. Starał się uspokoić oddech i skupić na walce, nie tracąc zimnej krwi. Chwycił katanę przed sobą, pochylił się i ruszył do ataku. Wyciągnął miecz za głowę i udając cięcie wertykalne obkręcił się nagle, uderzając z prawej, z pełnego wymachu. Celes odskoczyła do tyłu, miecz ciagle trzymając przed sobą, wyprowadzając pchnięcie. Crono odbił je na prawo, potem kolejne na lewo, aż w końcu odskoczył do tyłu, przerzucajać katane do prawej ręki, lewą prostując w stronę przeciwniczki. Srebrne iskry zatańczyły między jego palcami, poczym trzeszczące wyładowanie pomknęło w stronę kobiety, elektryzując i rozpraszając mgłę. Uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy atak doszedł celu. Kobieta nie próbowała nawet uniknąć błyskawicy... wystawiła tylko miecz przed siebie, stojąc pewnie. Ładunek owinął się wokół klingi jak serpentyna, rozświetlając ją, skwiercząc i trzaskajać dziko. Na powierzchni miecza pojawiły się jakieś dziwne znaki, jakby litery.
- Zły pomysł – uśmiechnęła się Celes, po czym machnęła mieczem przed siebie z nad głowy, posyłając wiązke piorunów z runicznego miecza tam, skąd przyszły. Crono uskoczył na bok. Instynktownie niemal usłonił się, kiedy potężny cios spadł na niego z góry, gdy kobieta błyskawicznie dobiegła do niego. Katana starła się z bronią Celes, napierającą z potworną siłą, której nie mógł się spodziewać, ani po tak niepozornym mieczu, ani po tak delikatnej z pozoru dziewczynie. Crono padł na kolano, trzymając katane w prawej ręce, lewą opierając na klindze, starając się walczyć z napierającą siłą, przygniatającą go do ziemi.
- Czas to skończyć – kobieta zmrużyła oczy, napierając coraz mocniej. Runiczne ostrze zaświeciło, znaki na jego brzegu zaczęły drgać i falować. Crono skupił ostatki siły, resztki mocy, posyłając ją do katany. Ładunek przebiegł po jego dłoniach, elektryzując broń. Włosy jeszcze bardziej uniosły mu się, odchylane w polu magnetycznym. Ciche iskry strzelały z naelektryzowanej broni, ścierającej się z magiczną bronią. Uziemiały się na niej i znikały, jeszcze bardziej wprawiając w ruch runiczne symbole.
- To ostrze wchłonie każdą moc, jaką przeciw niemu skierujesz – powiedziała Celes – Poddaj się, a ocalisz życie.
Crono ryknął, zaciskająć zęby, pchając z całych sił. Lewa ręka mocno ścisnęła katanę, palce zaczęły krwawić, po mięśniach i czołe spływał pote. Katana skierczała jeszcze bardziej, iskry zaczęły przeskakiwać na miecz Celes coraz szybciej i gęściej. Elektryczne wyładowania wirowały wokół, między kroplami mgły, strzelając cicho.
- To nic nie da – Celes zacisnęła zęby, zrobiła krok do przodu, napierająć silniej i silniej, starając sie przewrócić Crono na plecy. Ten ryknął ponownie, napinajać mieśnie do granic możliwości, pchając przed siebie. Włosy falowały mu w magnetycznym polu, dwie serpentyny elektrycznej manifestacji mocy zakręciły się wokół katany, przeskoczyły na błyszczące dziko ostrze, owijając się wokół niego, przyspieszając. Tarcie na broniach wzrosło, iskry dalej szły, ale Celes zmarszczyła czoło, czująć jak miecz zaczyna drżeć i pulsować, robiąc się coraz gorętszy.
- Nie! – krzyknęła. Crono ryknął i wstał, rozwijając wokół siebie elektryczny wir. Celes odrzuciło do tyłu, jej runiczny miecz zakręcił się dziko wokół własnej osi i z morderczym świstem przeleciał kilkanaście metrów, wbijając się w trawę. Crono upadł na kolano, oddychajac ciężko, czekając aż plamy powidoku znikną mu z oczu. Coś buczało mu w uszach, lewa ręka bolała i piekła poparzona. Ból przyćmił mu oczy, ale udało mu się wstać. Odrzucił katane na bok, zachwiał się i przetarł czoło prawą ręką, troche mniej poparzoną. Celes leżała na ziemi na plecach, z grymasem bólu na twarzy. Oddychała, ale była nieprzytomna. Crono rzucił jej zimne spojrzenie po czym podszedł do leżącego w trawie miecza swojej przeciwniczki. Chwycił go, spojrzał na klingę, teraz zupełnie pozbawioną ruchu. Jego oczy odbiły się w błyszczącym, srebrnym ostrzu, wyglądającym, jakby zupełnie nie nieruszyła je walka. Obrucił się wokół własnej osi i rzucił miecz w stronę jeziora ze wszystkich sił, jakie mu zostały. Wpadł do wody z głośnym pluskiem, a Crono padł na plecy, wykończony. Zasnął chwilę potem.
Walka Yuzurihy
Wojownicy: Seymour Guado (Final Fantasy X), Ansem (Kingdom Hearts)Stukot wolnych kroków rozbrzmiał po całej długości ciemnego korytarza. Seymour zatrzymał się przed drewnianymi drzwiami, zdobione były różnymi zawijasami, jednak ich centralnym wzorem było przekreślone serce. W jakiś dziwny sposób wiedział, że za tymi drzwiami czeka jego przeznaczenie. Guado niezastanawiając się długo pchnął je lekko ręką, po sali rozniósł się dźwięk skrzypienia. Nie spiesząc się wszedł do środka, trzymając w ręce białą laskę zakończoną symetrycznymi wzorami. Po chwili wrota zamknęły się za nim, zabierając mu tym samym ostatnią drogę ucieczki, ale niebiesko włosy nie miał zamiaru uciekać. W ogromnej sali z gotyckim sufitem i filarami podtrzymującymi konstrukcję panował półmrok, jedynym światłem jakie rozjaśniało to miejsce, były kolorowe słupy promieni, przedostające się przez witraże znajdujące się na obu równoległych ścianach. Przedstawiały one trzydziestu dwóch wojowników, dwóch z nich wydało się mu jakoś dziwnie znajomych, człowiek w czerni o kociej twarzy i stojący z wyciągniętym mieczem biało włosy wojownik, odziany w czerwony płaszcz. Jego podziwianie wystroju komnaty przerwał delikatny stukot palców o poręcz. Na drugim końcu sali siedziała postać na zdobionym tronie, podpierająca podbródek na dłoni opartej o poręcz przyozdobioną głową smoka. Guado skierował swe kroki w jego kierunku ciągnąc po ziemi granatowy płaszcz, wzory witraży słały się przed nim niczym polegli przeciwnicy. Zatrzymał się dopiero w połowie komnaty przyglądając się oponentowi. Ansem wstał podnosząc za sobą szary płaszcz. Miał na sobie czarne spodnie i wysokie buty, natomiast na jego piersi widniał znak, który Seymour widział na drzwiach. Ciemno skóry ruszył w kierunku przeciwnika wolnym krokiem, białe, długie włosy ciągnęły się za nim.
- To ty jesteś moim przeciwnikiem? - rzekł Guado melancholijnym głosem - Wyciągnij broń i skończmy tą parodialną zabawę.
- Może jednak najpierw posłuchasz mojej oferty? - powiedział Ansem, przymykając złote oczy - Chciałbym abyś się do mnie przyłączył.
Seymour uśmiechnął się tylko.
- Nie mam zamiaru się do nikogo przyłączać, jedyne czego pragnę to stać się Sinem i stworzyć nową Spirę.
Ciemno skóry pokręcił głową " Taki sam jak inni ... " pomyślał. Nim jednak zdążył coś konkretnego zrobić, Seymour już szykował zaklęcie. W komnacie pociemniało, powietrze stało się suche i duszne, nagle nie wiadomo skąd zerwał się wiatr wybijając wszystkie okna. Ansem odruchowo przysłonił ręką twarz, kolorowe szkiełka posypały się na kamienną posadzkę, tworząc malowniczą mozaikę. Pod sufitem zebrały się kłęby chmur, po czym wystrzelił z nich złoty piorun skierowany prosto w ciemnoskórego. Widząc nadlatujący cios, Ansem uskoczył w tył w ostatniej chwili. Iskry rozeszły się po podłodze, natrafiając tylko na puste miejsce, w którym przed chwilą stał przeciwnik Guado. Biało włosy wstał prostując się jak struna, po czym w jego ręce pojawiła się czarna energia, kształtująca się w materialny przedmiot. W ułamku sekundy dzierżył w dłoni czarny klucz.
- W takim razie staniesz się jednym z heartless. - rzekł i rzucił się w stronę przeciwnika.
- Hmph, Protect! - Seymour wyciągnął swoja laskę przed siebie, niebieska osłona w kształcie wygiętego, przekrojonego plastra miodu ukazała się przed nim.
Ansem uderzył w nią z całej siły, niestety nie dało to żadnego efektu, odbijając się od magicznej bariery znów znalazł się na swoim miejscu. Wyprostował lewą rękę w kierunku Guado, przez moment przeszły po niej drobne wyładowania zaraz po nich wysłał kilka czarnych pocisków, prosto w swojego przeciwnika. Na twarzy Guado ponownie zagościł uśmiech.
- Reflect! - z jego ust wydobyło się tylko jedno słowo, a jak na komendę ukazała się przed nim druga, połyskująca zielenią tarcza.
Wszystkie pociski po zetknięciu się z barierą odbiły się od niej niczym piłeczki pingpongowe od ściany i wróciły do właściciela. Ansem z trudem ominął swoje własne pociski, niektóre z nich trafiły na filary robiąc wyrwy po zetknięciu się z ich powierzchnią. Po krótkiej kanonadzie wszędzie unosił się pył, Seymour wytężył wzrok w poszukiwaniu przeciwnika, lecz nigdzie go nie znalazł. W tym czasie władca heartless'ów spadł na niego jak grom z jasnego nieba, uderzając Keyblade'm z góry. Osłona wydała tylko charakterystyczny dźwięk i zatrzymała jego cios. Guado nawet nie drgnął, jedynie podniósł dłoń w kierunku przeciwnika, pojawiły się na niej nikłe iskry i po chwili w stronę twarzy Ansem'a poleciała kula ognia. Ciemnoskóry przeleciał kawałek sali pod siłą ciosu, gubiąc po drodze swój oręż, jednak siła ciążenia sprawiła iż spadł trochę dalej uderzając o posadzkę i turlając się jeszcze kawałek, zatrzymał się na jednym ze stojących jeszcze filarów.
- To był błąd ... - pomyślał próbując podnieść się do pozycji siedzącej.
Odruchowo dotknął swojej twarzy, szczypała niemiłosiernie. Spróbował skupić wzrok na przeciwniku, ale przed oczami wciąż latały mu mroczki. Seymour śmiał się teraz tryumfalnie.
- I ty śmiałeś się ze mną mierzyć? - powiedział rozbawiony - W takim razie gotuj się na śmierć w cierpieniach, przybądź Animo.
Ansem nie musiał długo czekać na niespodziankę jaką szykował mu Guado. Nagle z nieba spadła ogromna kotwica na łańcuchu i przebijając dach, wbiła się w podłogę. Czarna mazia, rozlewając się po podłodze wciągała ją coraz głębiej, po chwili łańcuch zatrzymał się łoskocząc donośnie i wypływając z czarnego odmętu, wyciągnął za sobą coś wyglądem przypominającego jakieś najczarniejsze wyobrażenia morskiego stwora z głębin, zamkniętego do połowy w muszli. Owa postać miała skrzyżowane ręce na piersi obwiązane łańcuchami i w tej chwili łypała czerwonym okiem na swojego przeciwnika. Ansem nie zastanawiał się długo, miał jeszcze kilka asów w rękawie i właśnie teraz zamierzał użyć jednego z nich. Oprzytomniawszy podniósł się szybko z podłogi i zostając jak na razie zepchniętym do obrony, postanowił wezwać swoich sprzymierzeńców. Jednym szybkim ruchem ręki utworzył kilkanaście czarnych dziur na posadzce, po chwili wypełzło z nich coś na podobieństwo czarnych, pokracznych stworków z antenkami na głowie zamiast uszu i złotymi, okrągłymi ślepkami oraz znakiem w kształcie czarnego serca na brzuchu. Heartless bez zbędnych ceregieli rzuciły się w stronę Animy, stwór tylko wrzasnął i strzelając ze swojego oka niszczył kolejne zbliżające się kreatury, jedną po drugiej. Ansem wykorzystał ten moment na odzyskanie Keyblade'a. Klucz leżał oddalony od niego o jakieś niecałe dziesięć metrów, prawie tuż pod Animą. Ciemnoskóry rzucił się szaleńczym pędem, gdy dobiegał do celu Anima, była prawe cała oblepiona czarnymi stworami. Plan Ansem'a zadziałał, w biegu złapał swoją broń i zatrzymując się tylko na chwilę rzucił w stwora Keyblade. Oręż zaświszczał w powietrzu i obracając się niczym ostrze, sięgnął celu wbijając się w klatkę piersiową Animy. Po całej komnacie rozniósł się echem przerażający wrzask, zapewne słyszalny również daleko w oddali. Jedynym śladem po istnieniu Animy, było tysiące małych, kolorowych światełek, unoszących się w tej chwili ku nieboskłonowi. Seymour pobladł, tracąc swój uśmiech z twarzy i stał teraz tylko przerażony. Po tym jak Anima udała się w zaświaty, cienie skierowały swoje błyszczące oczka na Guado, miały tylko jeden cel. Seymour bronił się jak mógł, ciskając raz po raz ognistymi kulami i lodowymi soplami, ale heartless'ów zamiast ubywać wciąż wyłaniały się nowe z czarnego odmętu, który zaczął go powoli otaczać. Cienie przyparły go do drzwi, Guado czuł, że to może być już koniec, ostatnie siły właśnie zamierzały go opuścić, mimo tego wciąż walczył. Nagle tysiące złotych oczu zatrzymało się jak na komendę, przed Seymour'em pojawiła się nowa fala mroku, większa i bardziej przerażająca niż to całe morze cieni. Wyciągnęła do niego swoją ogromną łapę zbliżając się coraz szybciej. Seymour nawet nie krzyknął, przed oczami miał teraz wieczną ciemność.
Walka Ignatiusa Fireblade’a
Wojownicy: Dante (Devil May Cry 3), Seymour Guado (Final Fantasy X)Wiatr przeczesywał łany soczyście zielonej trawy. Czyste, błękitne niebo zdawało się dawać gwarancję dobrej pogody, wywabiając wszelakiej maści zwierzęta ze swych kryjówek. Na linii pobliskiego lasu przebiegała rodzina króliczków, a nad morzem trawy krążyły ptaki, leniwie wypatrując prawdopodobnego posiłku. Słońce gładziło korony drzew łagodnymi promieniami, grzejąc, choć równie dobrze mogłoby palić.
Nagle wiatr wzmógł się, unosząc z sobą wrażenie idyllicznego spokoju i bezpieczeństwa. Na błękitnym nieboskłonie wykwitł czarny kleks i zaczął się rozlewać, zaciemniając sielski obrazek, mrożąc serduszka zwierząt grozą, wpychając je na powrót do bezpiecznych schronień. Wszystkie, od potężnego wilka aż po motyla drżały, uciekając. Sekundy później czarna kopuła dotknęła ziemi, wyrywając ją ze znanego wymiaru, zabierając w podróż poprzez czas i przestrzeń.
Płynna materia, z jakiej zbudowane było niebo rozstąpiła się w dwóch miejscach, przepuszczając Wolę i Energię istot, które nie miały oblicza, ale rządziły rzeczywistością.
Jako pierwszy uderzył o ziemię słup ognia, niosący w sobie wysokiego, białowłosego mężczyznę w czerwonym płaszczu. Oczyszczający żywioł rozlał się po ziemi, wypalając sporych rozmiarów krąg w miejscu, gdzie teraz stał awatar bóstw. Istota o imieniu Dante. Zabrany z własnej rzeczywistości byt, zmuszony do walki i zwyciężania, wabiony wizją dowolnego życzenia. Łypał teraz spod byka na przywoływanego przeciwnika, ściskając mocno w dłoniach dwa, srebrzyste pistolety. Wyćwiczonym ruchem ukrył je w połach płaszcza, po czym zdjął przewieszony przez plecy miecz – jego jedyną pamiątkę po ojcu. Stal wbił w ziemię przed sobą, koncentrując się jedynie na zadaniu.
Jego przeciwnikiem okazał się być postawny mężczyzna z zawadiacko sterczącymi trzema kosmykami niebieskich włosów. Jeden z nich zwieszał się nad czołem, a dwa pozostałe wyrastały z tyłu głowy Seymoura. Cała jego postawa aż biła dumą oraz szlacheckim poczuciem wyższości nad resztą świata. Luźna szata, zdobiona szkarłatem i błękitem wisiała na jego sylwetce, zdając się być wręcz przepełniona doskonałymi skrytkami dla broni. Jednak najgroźniejszym atutem Seymoura nie były rzeczy materialne, tylko magia – władza nad energią. Choć nawet gdyby zawiodła, w dłoniach ściskał długi kij, zakończony okręgiem, poprzecinanym przeróżnymi wzorami. Broń była groźna, choć doskonale widoczna.
Wicher raz jeszcze uderzył, porywając wraz z sobą piach i źdźbła dziwnie poszarzałej trawy. Przez czerń nieba przewinęła się błyskawica, dając mężczyznom sygnał do rozpoczęcia pojedynku.
Nim pierwsza kropla magicznego deszczu zbliżyła się do ziemi, Dante rzucił się do przodu, szarpnięciem wyrywając z ziemi miecz. Seymour wciąż patrzył na atakującego, nie poruszając ani jednym mięśniem. Białowłosy odbił się od ziemi, wzlatując wysoko, po czym zaczął spadać wprost na przeciwnika, wykorzystując opór powietrza do wzięcia większego zamachu. Krople deszczu uderzały o stal, sycząc i ulatując w postaci pary wodnej. Ostrze zmierzało na spotkanie twarzy Seymoura, zdawając się zwiastować rychłą śmierć.
Wtedy niebieskowłosy wykonał pierwszy ruch. Zatrząsł rękawem i wyrzucił w powietrze błyszczące ziarenko. Stal trafiła na opór magicznej skorupy, która w jednej chwili otoczyła Seymoura. Miecz ześlizgnął się po zbroi, krzesząc fontanny iskier. Dante odskoczył i jeszcze w locie wypuścił z rąk oręż, wyciągając pistolety. Otworzył ogień, opróżniając oba magazynki i nagrzewając lufy. Żaden z pocisków nie przebił osłony, choć udało się ją troszkę naruszyć – w dwóch miejscach pojawiły się małe, długości paznokcia, rysy. Seymour wyciągnął ręce przed siebie, rozkładając palce. W stronę Dantego pomknęły dwa pociski energii. Pierwszy był czarny jak noc, niósł ze sobą smród śmierci i rozpadu. Drugi mienił się blaskiem świętego błękitu oraz bieli anielskich skrzydeł.
Dante okręcił się wokół własnej osi, przewijając się pomiędzy kulami. Niestety, nie do końca mu się udało, ponieważ czarna otarła się o jego prawą rękę, wywołując natychmiastowy skutek. Kończyna zawisła bezwładnie. Nie bolała, po prostu obumarła, stając się suchą i śmierdzącą zgniłym jajem. Białowłosy zębami wydobył z wewnętrznej kieszeni płaszcza magazynek, szybko wsuwając do pustej komory. Mocnym uderzeniem o własny tors zablokował pociski w środku. Znów poderwał się do biegu, otwierając ogień. Druga dłoń wciąż trzymała pustą broń. Mierzył w powstałe rysy, chcąc choć trochę osłabić zaklęcie.
Gdy był już blisko Seymoura, odbił się od ziemi, przelatując nad przeciwnikiem, posyłając ostatni pocisk w głowę niebieskowłosego. Ołowiany posłaniec uderzył w lewe ucho mężczyzny, odłupując je razem z kawałkiem skorupy. Seymour zatoczył się, starając zatamować dłońmi krwawienie. Pospiesznie zbierał energię, mając zamiar rzucić zaklęcie leczące.
Dante wykorzystał chwilę dezorientacji wroga i odtoczył się, zostawiając opróżnione pistolety za sobą. Skoczył w bok, łapiąc za miecz. Skoncentrował się, przesyłając cząstkę siebie w stal. Krew pociekła mu spomiędzy palców, wylewając się również z oczu i uszu, ale broń zaczęła błyszczeć niebieską poświatą… Teraz już żadna magia nie była w stanie go powstrzymać.
Tymczasem Seymour przygotował się do ataku. Z jego dłoni wystrzeliły dwie ogniste kule, mknąc w stronę białowłosego. Ogień rozerwał ziemię, wypalając kolejne połacie trawy. Seymour dał się ponieść wściekłości, miotając wokół siebie płomieniami. Żaden nie mógł sięgnąć Dantego.
Smród palonego mięsa uderzył w nozdrza białowłosego nim zrozumiał, że unik się nie powiódł. Zwęglona skóra pokryła się bąblami, a posoka lała się strumykami z pęknięć, zmieszana z oleiście żółtą ropą. Ból prawie pozbawił białowłosego przytomności, pulsując regularnymi, bezwzględnymi falami, domagając się wypuszczenia z rąk stali. Nawet, jeśli chciałby, to nie mógł, ponieważ ogień przylepił jego dłonie do krzyża miecza na stałe. Seymour wydał z siebie okrzyk zwycięstwa i zaatakował, raz jeszcze posyłając w Dantego dwa, różnokolorowe pociski. Tym razem białowłosy wiedział co ma zrobić. Rzucił się w stronę błękitu, omijając czarną śmierć. Poczuł przyjemne ciepło, rozchodzące się po ciele, łagodzące cierpienia i przywracające czucie w prawej ręce. Teraz był gotów.
Seymour już wcale nad sobą nie panował. Zamachnął dłońmi w powietrzu i, wydając z siebie zwierzęcy ryk, rozłożył ręce na podobieństwo krzyża. Nic nie pozostało z dumy i szlachectwa. Ogień wystrzelił spod jego stóp, otaczając twórcę ochronnym kręgiem. Błyszczące, opętane szaleństwem oczy miotały czarne błyskawice, a z dłoni po raz trzeci wystrzeliły dwa pociski.
Dante zatoczył półokrąg mieczem, uderzając płazem w czerń. Włożył w ten ruch całą siłę, ale i tak musiał się chwilę siłować, nim kula zmieniła kierunek lotu.
Seymour ryknął, ale tym razem ze zdziwienia, patrząc jak jego własna broń przebija się przez płomienie. Niebieskowłosego odrzuciło wprost na polanę po drugiej stronie ściany ognia. Upadł i natychmiast zaczął się toczyć, starając się ugasić płonącą szatę. Nagle zatrzymał się, a jego źrenice rozszerzyły się do granic możliwości. Ostrze Dantego zostało wbite w ciało Seymoura zaraz pod grdyką, gruchocząc mostek, tnąc mięśnie, rozrywając płuca i zgrzytając o kręgosłup. Niebieskowłosy został przybity do ziemi i nasączał ją własną krwią.
- Wcale nie taka błękitna – zakpił Dante, ruszając mieczem w obie strony, poszerzając ranę.
Wyrwał stal z truchła i pochylił się nad nim. Chwilę pogrzebał w kieszeni płaszcza i wyciągnął dwie monety oraz paczkę papierosów. Przykrył oczy Seymoura miedziakami, po czym przypalił papierosa od jeszcze tlącej się szaty trupa.
- Dzięki – powiedział. Zaciągnął się i dmuchnął dymem w twarz byłego przeciwnika.
Walka The Reaver’a
Wojownicy: Cloud Strife (Final Fantasy VII), Mog (Final Fantasy VI)Battle Square było jak zwykle pełne widzów, którzy przybyli obejrzeć kolejny pojedynek Turnieju Tytanów. Jednak Cloud nie czuł się najlepiej. Stał oparty o ścianę, udając, że słucha emocjonującej relacji Yuffie z jej pojedynku z Mogiem. Jego wzrok był wpatrzony w jeden z monitorów, na którym była aktualnie wyświetlona grupa C. Był na ostatnim miejscu z zerowym dorobkiem punktowym. Nie wygrał żadnej ze swych dwóch walk, więc teoretycznie nie ma szans na dalszy awans i tym samym, nigdy jej nie odzyska.
- ...wygrałabym z łatwością – ciągnęła dalej Yuffie -, ale nagle ten misio-pisio zmienił się w jakiegoś potwora. Dobrze, że organizatorzy zdołali mnie poskładać, bo bym musiała... – spojrzała srogim wzrokiem na swego rozmówcę – Czy ty w ogóle mnie słuchasz?
- Po co ja tu przyszedłem – odpowiedział Cloud – I tak potrzebuję cudu, by się dostać dalej.
- Nie przesadzaj – spojrzała na monitor – wystarczy, że wygrasz, a ja przegram, a wtedy tylko musisz liczyć ... na ... – mina ninjy zrzedła, gdy ujrzał bilans punktowy Clouda -8 – może masz rację, trzeba cudu, w końcu ja tak łatwo się nie dam pokonać.
- Więc na nic ja tu potrzebny. Idę do domu.
- Cloud proszę nie odchodź teraz. Jeśli wygrasz, to będę miała pewne wejście do dalszej rundy
- I co mi z tego
- Słuchaj. Przepraszam, że nie powiedziałam ci o czarnej materii i że użyłam ją w taki sposób walcząc z tobą. Jeśli wygram cały turniej, to spróbuję nakłonić tych bogów, żeby wskrzesili Aeris.
- Cloud Strife proszony jest o wejście na arenę – odezwał się spiker w megafonach
- Błagam
- No dobra. Mogę spróbować wygrać, chociaż tą jedną walkę.
- Dzięki Cloud. Wynagrodzę ci to jakoś.
Cloud zaczął iść po schodach, prowadzących na arenę. Na ich szczycie pchnął metalowe drzwi, za którymi buchnęło w niego zimne powietrze, po czym pewnym krokiem przeszedł przez otwarte przejście.
Gdy był po drugiej stronie, drzwi za nim się nagle zatrzasnęły. Miejsce, z którego wyszedł, nie wyglądało jak jakieś wesołe miasteczko, ale jak zwykły dom. Znajdował się w wiosce, osadzonej na zboczu góry. Padał śnieg, a w powietrzu można było usłyszeć pracujące machiny, które syczały od czasu do czasu, puszczając obłok pary. Idąc po ulicą nagle usłyszał za rogiem czyjś ryk, albo raczej ryk jakieś bestii. Instynktownie przywarł do ściany nasłuchując.
- Mog walczyć. Umaro pomóc.
- Ile razy mam ci powtarzać kupo, że muszę walczyć sam. Jeśli będziesz mi pomagał, to mnie zdyskwalifikują z turnieju kupo.
- Mog szef Umaro. Umaro chronić szefa. Umaro walczyć.
- Słuchaj kupo. Poradzę sobie sam. Koleś, z którym walczę kupo przegrał wszystkie swoje walki, więc nie powinienem mieć z nim jakiś problemów kupo. Zresztą, czego można się spodziewać po gościu, która nazywa siebie „Chmura” kupo?
- Szef walczyć z Chmura?
- Tak naprawdę to się nazywa-
- Umaro pokonać Chmura!!! – postać zaczęła się oddalać
- ...Ech. Tak to jest kupo, jak się spędza całe swe życie w odosobnieniu na szczecie łańcucha górskiego kupo. Teraz, kiedy się ten Cloud pokaże kupo.
Cloud wyłonił się zza roku, stając naprzeciw swego przeciwnika, którym okazał się moogle.
- Ja jestem Cloud.
Najwyraźniej spodziewał się kogoś innego, sądząc po jego wyrazie twarzy.
- Ty jesteś Cloud kupo? Cóż, jestem Mog kupo. Chcę, żebyś wiedział, że to nic personalnego kupo – Mog wyjął swoją broń, którą była włócznia długości wprost proporcjonalnej do jego wzrostu.
Cloud także zdjął z pleców swój długi miecz, przy którym broń Moga można by uznać za wykałaczkę. Na widok wielgaśnego oręża przeciwnika, moogle wyraźnie się przestraszył.
- Ku-ku-po. Mówiłem, że jestem Mog ku-ku-ku-po? K-kłamałem. Naprawdę jestem kupo Megu kupo. Jestem bratem Moga kupo. To ja kupo, ten no kupo... idę mu powiedzieć że już jesteś – Po tych słowach, futrzak uciekł w kierunku szczytu.
- Hej! Wracaj – krzyknął Cloud, po czym rzucił się za uciekinierem.
Jak na takie małe stworzenie, szybko potrafi biegać. Blondyn od razu stracił go z oczu, jednak na szczęście, futrzak pozostawił ślady na świeżo usypanym śniegu. Trop doprowadził go do starej kopalni na tyłach wioski. Wewnątrz panował głównie półmrok. Zawieszone na suficie lampy dawały słabe światło, ale to zawsze coś, niż przemierzanie labiryntu korytarzy w całkowitej ciemności. Niestety utwardzone podłoże nie zostawiło żadnych śladów, jednak fortuna jest najwyraźniej dzisiaj po stronie ex-Soldiera. W całej jaskini można było usłyszeć „kupo” odbijające się echem od ścian. Idąc tym nowym tropem, Cloud odnalazł komnatę wypełnioną licznymi mooglami. Wszystkie były zgromadzone wokół kogoś, mówiącego do nich po „mooglowemu”. Mężczyzna wykonał krok w ich kierunku, po czym wszystkie naraz odwróciły się w jego kierunku. Wszystkie futrzaki przez dłuższą chwilę w ciszy gapiły się na niego.
- Kupo – Krzyknął ktoś z tyłu, po czym wszystkie moogle wyciągnęły swój oręż. Kilkadziesiąt par małych łapek trzymała miecze, katany, sztylety i inne rodzaje broni, które mogłyby być uznane bardziej za zabawki, niż groźną broń. Ale Cloud nie chciał sprawdzać ich ostrości na własnej skórze. Choć miał zdecydowanie większą broń, nie zdołałby pokonać wszystkich naraz.
- KUPOOOOOO – krzyknął moogle, trzymający włócznię, po czym wszystkie stworzenia rzuciły się na blondyna, który natychmiast rzucił się do ucieczki. Nie uciekał jednak długo. Wśród krętych tuneli, ukrył się w pierwszym bocznym przejściu. Gromada moogli instynktownie brnęła naprzód, zaś za całym peletonem biegł powoli Mog.
- Avanti, avanti kupo. A jak go dorwiecie, to przynieście mi jego miecz kupo. Nad kominkiem sobie powieszę kupopopopopopopopo po po ...po?
Ucichł, gdy usłyszał za sobą Clouda, nerwowo tupającego stopą. Jednak zamiast uciekać zaczął skakać, wykonując piruety w rytm słyszanej tylko przez siebie muzyki. W końcu wykonał ostatni krok, po czym ziemia pod mężczyzną zaczęła się zapadać. W ostatniej chwili Cloud zdołał się chwycić krawędzi. Zanim zdołał się podciągnąć na twardy grunt, Mog zdołał uciec. Blondyn pobiegł w kierunku, gdzie wcześniej było zebranie moogli, a następnie kolejnym tunelem znajdującym się za komnatą. Przejście doprowadziło go na zewnątrz.
Drogę ponownie wskazały odbite w śniegu stopy Moga, prowadzące w głąb, utworzonego przez liczne głazy, labiryntu. Idąc tym tropem, ex-Soldier ponownie natrafił na swego przeciwnika.
- Jak tak bardzo chcesz mnie unikać, to mógłbyś chociaż zacierać ślady.
- Mógłbym nic nie zostawić, gdyby nie ta pogoda kupo. Lot w takim wietrze, to dla moogla samobójstwo kupo – odpowiedział gniewnie Mog, na co Cloud chwycił swoją broń – Dlaczego tak bardzo chcesz mnie zabić kupo?
- Jak powiedziałeś na początku „To nic personalnego”. Po prostu jesteś moim przeciwnikiem – blondyn uniósł swój miecz, by zadać pierwszy i ostatni cios, gdy nagle ze szczytu coś głośno ryknęło.
- RAAAAAAAAAAAAA. Giń Chmura.
- Co to było?
- Hehe, pomocnik kupo – Mog gwizdnął tak głośno, że sam gwizd mógłby spowodować lawinę, ale sprowadził coś innego. Ze szczytu zbiegł stwór cały porośnięty białym futrem.
- Szef wzywać Umaro. Umaro zawiódł. Umaro próbować pokonać Chmura, ale Chmura wyślizgiwać się z uścisku Umaro.
- Próbowałeś pokonać co kupo? Zresztą nieważne. Umaro masz teraz pokonać jego kupo – wskazał na Clouda
- Ale szef mówił, że przeciwnikiem jest...
- Mała zmiana planów kupo. Pokonał go, a szef przyniesie tyle pyszności, ile zapragniesz kupo.
- Szef przyniesie. Umaro słuchać. Umaro walczyć!!! – yeti rzucił się na Clouda, jednak jego cel zdołał szybko odskoczyć do tyłu pod skałę.
- Zdajesz sobie sprawę, że ingerencja osób trzecich jest zabronione w turnieju.
- Jeśli chodzi o ratowanie własnego dupska kupo, to wszystkie chwyty dozwolone kupo.
Umaro ponownie wyskoczył z pazurami na blondyna, trafiając w skałę nad turlającym się na bok celem. Cloud szybko skontrował poziomym cięciem na wysokości głowy przeciwnika, jednak człowiek śniegu uchylił się, pozwalając ostrzu trafić w skałę. Miecz utknął w kamieniu, a yeti już gotował się chwycić swój cel. Nie mając czasu na zabawę w króla Artura, Cloud uniknął kolejnego ataku, po czym wyciągnął prawą rękę w kierunku przeciwnika. Na ramieniu zabłysła zielona kulka, po czym z otwartej dłoni wystrzelił płonący pocisk. Umaro rzucił się na śnieg, jednak czar zdołał lekko musnąć ogon bestii, z którego zaczęła wydobywać się cienka strużka czarnego dymu.
- FAJA, FAJA – Umaro biegał po okolicy, trzymając się za poparzone miejsce, po czym zeskoczył w dół góry.
- Jak cię tak bardzo boli to wskocz do śniegu kupo. Ten pajac to beze mnie chyba kiedyś zginie kupo.
W międzyczasie, Cloud zdołał uwolnić swój miecz ze skały. Widząc to, Mog ponownie zaczął robić piruety, na co ex-Soldier schował się za skałą. Jednak robiąc trzeci obrót, moogle potknął się lądując twarzą w śniegu, po czym szybko wstał i zaczął biec na szczyt. Mężczyzna widząc uciekającego przeciwnika, rzucił się w pościg.
Tym razem nie stracił swój cel z oczu. Gonitwa nie trwała długo i w końcu obydwaj weszli na szczyt, z którego można by przyjemnie oglądać całe Narshe, gdyby nie silny i zimny wiatr. Mog znajdował się w pułapce. Z jednej strony przepaść, a z drugiej jego kat gotowy pozbawić go życia dla jednej wygranej w turnieju.
- Jakieś ostatnie życzenie pluszaku?
- Tak kupo. Proszę puść mnie wolno i nie wyrywaj mi mojego pompona kupo.
- Nie martw się. Twój pompon pozostanie na twej martwej głowie.
- Kupo? Dobra. Weź mój pompon, tylko puść mnie wolno.
Cloud uniósł swój miecz, by ostatecznie pozbawić życie skulonemu przed nim ze strachu Mogowi.
- Nie rób tego – mężczyzna zatrzymał ostrze milimetr przed głową moogla,, gdy nagle usłyszał żeński głos, który następnie zmienił się w nieznośny pisk.
- Co się ze mną dzieje? – piszczenie nasilało się. Cloud padł na kolana trzymając się za głowę, ale rozsadzający skroń odgłos nie milknął. Na szczęście po dłuższej chwili ustał. Blond powoli podniósł głowę, rozglądając się po okolicy.
- Ja żyję kupo? – odparł zdezorientowany Mog – Co ci się stało kupo?
- Sephiroth – odpowiedział Cloud po chwili ciszy.
- Kupo?
Ex-Soldier wstał, po czym podniósł swój miecz, na co moogle ponownie skulił się ze strachu. Ale Cloud nie chciał już zabijać, tylko założył swój oręż na plecy i bez słowa odwrócił się w kierunku zejścia z góry. Nagle w jego kierunku coś biegło.
- SPARTAAAA – to był Umaro, pędzący na pomoc swemu szefowi. Jednak Cloud tylko osunął się na bok, przepuszczając pędzącą na Moga, z którym yeti zderzył się, spadając razem w dół przepaści. Na ich szczęście obydwaj wylądowali na półce skalnej.
- Uwaaaa
- Zejdź ze mnie kupo. Ważysz z tonę kupo.
- Umaro Sprite, Szef Pragnienie
- Zamknij się kupo.
Posłowie
Jak wspominałem na początku, te cztery walki to tylko próbka tego, czym był Turniej Tytanów. Po więcej informacji, zapraszam do forum, gdzie przeczytać będziecie mogli więcej walk.
Komentarze (1)
Dodaj komentarz
Wpisz treść komentarza w opowiednim polu. Pamiętaj, że HTML jest niedozwolony.
Niezarejestrowani użytkownicy uzupełniają również pole autora.
Konieczna jest również weryfikacja niezalogowanych użytkowników.
Wypowiedzi obraźliwe, infantylne oraz nie na temat będą moderowane - pisząc postaraj się zwiększyć wartość dyskusji.