Informacja
Ten artykuł wymaga edycji, aby być zgodnym z nowymi zasadami SquareZone. Obecna wersja zostanie wkrótce dostosowana do standardów.
Drobny śnieg padał na dachy wysokich domostwa i prawie wyludnione ulice miasta. Był już poźny wieczór, ludzie kończyli uroczyste kolację, rozmawiali, śmiali się, ciesząc się swoim towarzystwem, ciesząc się ostatnim dniem mijającego roku. Raz na jakiś czas wąską uliczką przebiegał jakiś śpieszący się mężczyzna albo patrolujący okolicę strażnik, nikt jednak nie zwrócił nawet uwagi na małą osóbkę siedzącą pod ścianą jednej z kamieniczek, skrytą w cieniu zaułka. Goluśkimi dłońmi obejmowała zmarznięte kolana, podkulała je, kryjąc pod ciemnym, starym fartuchem, jedynym ubraniem, jakie na sobie miała. Bose stopy bolały ją z zimna, ale nie tak jak wcześniej, kiedy szła ulicą, krążyła, w poszukiwaniu kogoś, kto zwróciłby na nią uwagę, kto kupiłby od niej wiązkę zapałek, których całą masę chowała w kieszeni fartucha. Płatki śniegu powoli opadały na jej jasne włosy, które tak pięknie zwijały się na karku, ona jednak nie myślała wcale o tej ozdobie. Myślała o sobie i o swojej zmarłej babci, myślała o ludziach, którzy siedzieli w swoich ciepłych domach, myślała o tym, jak bardzo jest jej zimno, jak bardzo bolą ją zaczerwienione palce.
Nie znała swoich rodziców, bo zmarli wkrótce po jej porodzie, jednak od zawsze opiekowała się nią kochana babcia. Pamiętała jak jeszcze rok temu stanowili szczęśliwą rodzinę, mieszkającą w domku na skraju miasta. Pamiętała, jak grzali się w cieple kominka, jak babcia przytulała ją do siebie i opowiadała jej bajki. Kochali się najbardziej na świecie, pomimo tego, że dziewczynka od zawsze była inna, od zawsze ludzie bali się jej i nienawidzili. Babcia powtarzała jej zawsze, żeby nigdy nie pokazywała nikomu tego, co umie, swojego specjalnego talentu, aby ukryła go przed wszystkimi, zachowała dla siebie. "Nadejdzie kiedyś czas, kiedy będziesz mogła go użyć", mówiła babcia, "Będziesz wiedziała, jak już nadejdzie".
Babcia umarła w pożarze, a dziewczynka została z niczym. Nikt jej nie chciał, nikt jej nie potrzebował, dla każdego była jedynie problemem i wrogiem. Sprzedawała zapałki, błąkając się po ulicy głodna i opuszczona, czekając na cud, na kogoś, dla kogo cokolwiek by znaczyła. Cud nie nadszedł jednak, a słabe, wychudzone ciałko słabło w przeraźliwym zimnie, w powoli opadającym śniegu, w tą wigilię Nowego Roku.
Dziewczynka oparła się o ścianę, trzęsąc się z zimna i wyciągnęła wiązkę zapałek ze swojego fartuszka. Pochwyciła jedną z nich, myśląc jak dobrze by było ogrzać się w jej cieple, choćby przez chwilę, dać ukojenie zmarzniętym dłoniom. Skupiła się na pokrytym siarką koniuszki drewienka, wytężając wzrok wbrew opanowującemu ją zmęczeniu. Iskra przeskoczyła na powierzchni zapałki, które po chwili zapaliła się, oświetlając umazaną brudem twarz dziecka. Jej oczy świeciły się w blasku zapałki, w którą wpatrywała się z ulgą i nadzieją. To te oczy zawsze były jej problemem - ognisto czerwone źrenice, przez które wszyscy mieli ją za demona, odmieńca.
Ogień zapałki rozgrzał koniuszki jej palców, a im dłużej się w niego wpatrywała, tym bardziej wydawało jej się, że w falującym płomyku widzi jakiś obraz. Po chwili dostrzegła go wyraźnie, powracały w nim wspomnienie ciepłego kominka, przy którym zawsze siedziały z babcią, a ona wplatała w małe paluszki jej długie, siwe włosy. Było tak ciepło, tak rozkosznie, lecz zapałka zgasła w jej palcach, przerywając chwilę szczęścia. Złapała drugą zapałkę i na nią też spojrzała w skupieniu, rozpalając wzrokiem jej koniuszek. W tańczącym ogniku zobaczyła inny obraz, nakryty białym obrusem stół, zastawiony piękna porcelaną, ozdobiony świecami i kwiatami, pełen półmisków i talerzy z najwspanialszymi potrawami. Pieczona gęś faszerowana śliwkami i jabłkami, świeży chleb, dymiące ziemniaczki w mięsnym sosie, czekoladowe ciasto, wszystko wyglądało tak przepysznie, wszystko pachniało tak wspaniale, smakowało tak... zapałka znowu zgasła, zostawiają ją wpatrzoną w brudną, odrapaną ścianę kamienicy. Mała podkuliła nogi i rozpaliła kolejne drewienko, ogrzewając stopy, w których zupełnie straciła czucie. Jego płomyczek skakał na gałązce choinki, największej i najwspanialszej jaką widziała. Setki świeczek, kolorowych bombek, pięknych aniołków i kolorowych cukierków, jak te, które widziała u bogatego kupca przez okno jego sklepu. Drzewko mieniło się pięknie, aniołki kołysały się lekko na ugiętych gałązkach, zupełnie jakby tańczyły, radośnie podskakiwały. Świeczka znowu zgasła, zabierając ze sobą cieszący oczy widok, a mała wzniosła wzrok ku niebu, na którym z pomiędzy chmur przebłyskiwały gwiazdy. Dojrzała, jak jedna z nich spada i przypomniała sobie to, co powtarzała jej babcia - gdy gwiazdka spada, dusza ludzka wstępuje do nieba.
Mała po raz kolejny rozpaliła zapałkę, a w jej świetle pojawiła się jej ukochana babunia, z jej długimi, srebrnymi włosami. Wpatrywała się w nią z lekkim uśmiechem, błyszcząc jakby własnym światłem - łza pociekła po policzku dziewczynki.
- Babuniu! - zawołała - Proszę, zabierz mnie stąd! Kiedy zapałka zgaśnie znikniesz, jak ciepły kominek, jak gąska pieczona i jak wspaniała choinka!
Szybko rozpaliła jednocześnie całą wiązkę zapałek, a te rozbłysły jasnym światłem, ukazując stojącą przed nią osobę w pełnej okazałości. Choć miała identyczne, długie, siwe włosy, nie była jej ukochaną babunią. Była młoda, wysoka i wpatrywała się w nią takimi mądrymi, spokojnymi oczyma, które musiały bardzo wiele widzieć. Odziana była w długą suknię ukrytą pod granatowym, bogato zdobionym napierśnikiem, a na jej głowie znajdował się piękny hełm z długimi, szarymi piórami.
- Kim jesteś? - zapytała złamanym głosem. Zapałki zgasły w jej dłoniach, lecz kobieta nie znikła, tylko wyciągnęła powoli dłoń w jej stronę.
- Jestem Lenneth, walkiria, posłaniec bogów. - kobieta zwróciła się do niej z głosem wyniosłym, ale jednocześnie pełnym zrozumienia. Uśmiechała się - Przyszłam po ciebie, Anabelle.
- Po... mnie? - zdziwiła się mała, powoli podnosząc się z ziemi. Zauważyła, że już nie jest jej zimno, już nie bolą jej stopy. Bijący od kobiety blask wydawał się taki ciepły i kojący.
- Potrzebna mi twoja pomoc, Anabelle - odrzekła walkiria - Bogowie wiedzą o twoim czystym sercu i wyjątkowym, magicznym talencie. Pójdź ze mną i walcz u mego boku w imieniu bogów Asgardu.
- Walczyć? Ja? - dziewczę nic nie rozumiało. W zmieszaniu spojrzało w dół, na swoje nogi oraz na to, co leżało pod nią. Zobaczyła tam ciało małej dziewczynki o pięknych, jasnych włosach, z podkulonymi nogami i opartej na nich głowie, z wypalonymi zapałkami leżącymi obok niej na pokrywającym zaułek śniegu.
- Masz w sobie moc potężniejszą niż ci się wydaje - walkiria pogłaskała ja po głowie i złapała ją z malutką dłoń - Chodźmy, czasu jest coraz mniej.
Znikły chwilę potem, a Anabelle z fascynacją wpatrywała się w tą tajemniczą kobietę, z uśmiechem patrzyła na jej srebrne włosy, zupełnie takie, jak jej babci. Następnego ranka znaleziono jej zmarznięte ciałko, skulone w zaułki. Ludzie pożałowali jej, rozumiejąc jak zmarła z zimna, próbując się ogrzać w płomykach zapałek. Nikt nie wiedział jakie wspaniałości widziała w ich świetle i z jakim szczęściem wstąpiła wraz z walkirią w ten Nowy Rok.
Komentarze (1)
Dodaj komentarz
Wpisz treść komentarza w opowiednim polu. Pamiętaj, że HTML jest niedozwolony.
Niezarejestrowani użytkownicy uzupełniają również pole autora.
Konieczna jest również weryfikacja niezalogowanych użytkowników.
Wypowiedzi obraźliwe, infantylne oraz nie na temat będą moderowane - pisząc postaraj się zwiększyć wartość dyskusji.