Informacja
Ten artykuł wymaga edycji, aby być zgodnym z nowymi zasadami SquareZone. Obecna wersja zostanie wkrótce dostosowana do standardów.
No to od początku. Rodzimy się na dole, w zamarzniętym lodem pustkowiu. Jest nam cholernie zimno, ale po chwili ktoś się do nas zgłasza i owija nas w coś zielonego. Ach... Ciepło. Zaraz, zielonego? W liść? Co jest?! I czemu jestem w jaskini? Hmm... Mija parę lat, a my wyrośliśmy na bladego jak trup, chudego niczym szkapa, ubranego w łachmany wieśniaka, który słucha jedynie starszyzny (myślą, ze są tacy mądrzy, bo żyją dłużej ode mnie? Też coś!). Ta, zdecydowanie nie tego się spodziewaliśmy. Za to twarde życie w tym cholernym zimnie, nauczyło mnie jednego: bez odpowiedniej partnerki nie przetrwasz, jak to mówił przed śmiercią mój dziadek, gdy zaczął mieć prostatę. Rozglądamy się na boki i co widzimy? Nic. Dosłownie. W tym cholernym labiryncie jaskiń zabłądziliśmy. No nic, cofamy się po ścieżce okrzyków, zahaczając o ostre jak brzytwa skały i kamyczki. Nagle widzimy przysłowiowe światełko w tunelu. Biegniemy co sił w nogach, pot z nas spływa, ale nie poddamy się, o nie! Musimy być na tyle męscy, by wydostać się z tego labiryntu i nie przepaść jak nasz wujek, prawiczek. Przy samym końcu się potykamy o wyrastającą skałę (ból? Jaki ból?) i szykując się na bliskiego zderzenie, zamykamy oczy. Dziwne. Mięciutko i ciepło... Zaczynamy obmacywać nasze nowe posłanie, które kończy się bólem głowy. Otwieramy oczy. Tak, oto ona! To właśnie ona mnie uratuje przed tym zimnem! Eee... Na co jej ten wielki kamień. (cios) Przecież przeprosiliśmy, ile jeszcze? (cios) Padamy na ziemię niczym kłoda. Budzimy się po paru godzinach, czując się jak po wywarze naszej świętej pamięci babki, gdy odeszła równie szybko, co nagle, jak dziadek. Ale ciepła krew wciąż spływająca po naszej głowie, jest najlepszym dowodem, na nasze nowe postanowienie: musimy ją zdobyć! Fakt, trochę nas wszystko boli, ale... Żyjemy! Jeśli to potrafiła zdziałać zaledwie nas dwa razy dotykając (i to zabezpieczając się jedynie kamieniem!), to nie trudno sobie wyobrazić te gorące noce... Ale cóż, początek nie należał do zbytnio udanych. Kręcimy się w kółko po tych przeklętych jaskiniach, zastanawiając się, jak możemy ją zdobyć. Eureka! No jasne, czemu na to wcześniej nie wpadliśmy – kwiaty! Zaraz, moment, skąd ja tu wytrzasnę kwiaty... Nagle przypominamy sobie jedną z historii dziadka – „wnusiu... jak przyjdzie pora, pamiętaj... kwiat... rosnący... na górze...”. Ta, do tej pory myśleliśmy, że to tylko stara gadka pijaka, próbującego w jakiś sposób odpłacić nam się za dodatkową porcję ciepłego mleka. Ale z drugiej strony... Jakim cudem on zdobył babcię, ponoć w czasach młodości, była z niej gorąca kobieta. Ta, coś w tym jednak jest. Nagle wdeptujemy w coś wilgotnego i zimnego. Z prawdziwą ulgą stwierdzamy, że to woda. Nasz widok, nie napawa nas zbytnim optymizmem co do dalszego przebiegu naszej misji... Ubrani w szmaty, wygłodzeni... Ale nagle pojawia się nam przed oczyma ona! Jej krwisto czerwone ciało, włosy, rozpalają w nas dziwne uczucie. Ta... Z uśmiechem myślimy, jak spożytkowalibyśmy tę nową znajomą, a to wszystko w celach przeżycia (oczywiście). Z nową pasją i determinacją, bierzemy w łapy ostry kamień i ruszamy na łowy. Parę godzin później, kierując się wskazówkami ojca, docieramy na miejsce! Oto on! Owłosiona bestia, która zapewni mi energię i ciuchy potrzebne do tej niebezpiecznej wyprawy. Rzucamy się na nią z krzykiem, w nadziei, że zacznie uciekać, a my ją od tyłu zabijemy. Niestety, jak to w takim przypadku bywa, to my uciekamy, ratując skórę. I, jak zwykle, przewracamy się znowu o ten cholerny kamień! Ze strachem w oczach i ciepełkiem poniżej pasa, patrzymy śmierci w oczy. Bestia się zbliża, obnażając kły... Zamykamy oczy. Czekamy, wspominając dziecięce zabawy z kamieniami, rodzinę i kiepskie żarcie. Nagle pojawia się ona. Jej gorące ciało mobilizuje nad do działania. Podnosimy kamień do góry, w nadziei, że umrzemy godnie! Nie możemy pozwolić, by gdy zobaczy naszego trupa, pomyślała o nas jeszcze gorzej (o ile to teraz w ogóle możliwe). Bestia, jak to bestia, nie zdążyła wyhamować i raz na zawsze wbiła sobie do głowy, by nie zadzierać z takimi jak my! Po chwili, używając ostrego kamienia, obdzieramy ja ze skóry, wysmarowujemy się jej ciepłą krwią, po czym ubieramy się w jej futerko (mm... mięciutkie). Ucząc się tajemnej medytacji dziadka, jemy co tłuściejsze kawałki mięsa (w końcu nie będziemy wybrzydzać, o nie! Zresztą, wspomnienie o jej egzotycznym ciele, dodaje całemu daniu pewnego, orientalnego smaczku). Tak oto wyposażeni, po paru dniach błądzenia w jaskiniach, wychodzimy na powierzchnię. Ostre promienie słońce oślepiają nas na krótką chwilę, zimne powietrze odbiera nam siły. Ale pamiętając wciąż o czekającej nas, niezwykle gorącej, nocy, bierzemy się w garść. Z uśmiechem na twarzy idziemy przed siebie, kierując swe kroki na najbliższą górę. Słowa dziadka wciąż mamy w głowie – „góra... kwiat... ciepło...”. Mimo, że zesztywniała nam twarz, z prawdziwie godnym pochwały wysiłkiem, uśmiechamy się do siebie. Jesteśmy u podnóża – a przed nami daleka i długa droga w górę. Ale co to dla nas („ach, ciepełko... ach... noc... z nią... och...”). W drodze ranimy sobie dłonie, ale kontynuujemy wspinaczkę. Nie możemy się poddać. Przegrana z żywiołem oznacza śmierć. Zresztą, nie to, żebyśmy mieli jakiś wybór, w końcu sami też umrzemy... Nagle naszym oczom ukazują się te śliczne, wprost chwytające nas za serce, niebieskie płatki. Zaczynamy się wspinać szybciej, nie zważając na rany, nie zważając na zimno. Myśl, o czekającej nas nagrodzie, dodaje nam sil. Wyciągamy po niego dłoń... I jest, jest nasz! Z radości zaczynamy się śmiać. Nie straszna nam teraz żadna zawierucha, nie straszny nam ten kłujący wiatr. Nagle tracimy równowagę. Trzymając kwiat w zaciśniętej pięści, toczymy się całą drogę, ale żyjemy. Tak, może i poobijani („moja ręka, nie czuję ręki.... aaaaaaaaaaaa!), ale cel osiągnięty – dziewczyna jest nasza. Znaczy się będzie, gdy tylko odnajdziemy powrotną drogę. Po paru godzinach, i paru upadkach na twarz, widzimy wejście. Zaczynamy biec, chcąc jak najszybciej ją spotkać. Jesteśmy w środku, szybko znajdujemy jakiś podziemny strumień („wiedziałem, że te cholerne błądzenie w końcu na coś się opłaci”), po czym idziemy do głównego osiedliska. Pierwsza co nas uderza, to smród. Ale nic to, rozglądamy się na boki, trzymając kwiat bezpiecznie schowany przed konkurencją (gdzieś „głęboko”). Oto i ona, gorąca bestia... Szybko biegniemy w jej kierunku, chcąc jak najszybciej skonsumo... Znaczy się zdobyć jej serce. To dziwne, po co zgina pięść? (parę metrów dalej, leżąc na ziemi) Co za gorąca kobieta! Szybko wyjmujemy kwiat, a widząc uśmiech na jej twarzy, ten łagodny jak poranne słońce, uśmiech, wiemy, że było warto... Po paru latach, umierasz z tego samego powodu, co twój dziadek – ale nie żałujesz. W końcu spędziłeś na tym padole najpiękniejsze, gorące noce, o jakich kiedyś tylko mógłbyś marzyć. Zostajesz pochowany przez swojego wnuczka, w tej samej jaskini, w której mu opowiadałeś o kwiecie... Kwiecie nieba...
Terra Cave – dziura w ziemi, w której przyszło żyć. Z powodów bardziej mrocznych, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, nie posiadamy daru. Magia... Dar, który jest dla nas obcy tak samo, jak my jesteśmy obcy dla ludzi nim obdarzonych. Podczas gdy ci nieliczni wybrańcy mieszkają w cudownym pałacu, gdzie życie toczy się spokojnie, ucząc się korzystać ze swego daru, my zostaliśmy tutaj, pod ziemią, skazani na wieczną zimę. Każdy dzień, to ciągła walka o przetrwanie. Żywności i ubrań, wciąż nam brakuje. Wiesz, nawet nie jest tak źle, w końcu jeśli tyle tu lat już żyjemy. Fakt, źle nam się wiedzie, ale... Żyjemy. Nagle, pewnego dnia, mroźnego jak każdy inny, przybyli wybrańcy, ludzie obdarzeni magią. Przez chwile nawet odważyliśmy się sądzić, ze chcą nas pomóc. Myliliśmy się. Siłą zostaliśmy zmuszeni do budowania Ocean Palace. Zostaliśmy, przez tyle lat, bez nadziei... Jednak znalazł się ktoś, kto nam pomógł w tych trudnych czasach... Jeden z mędrców... Niestety, został on uwięziony. Próbowaliśmy go ratować, odwdzięczyć mu się za pomoc, za dobroć, za nadzieję, którą nas obdarzył. Nadzieję, na lepsze życie. Nie byliśmy w stanie. Zawiedliśmy. Jesteśmy za słabi, dobrze to wiemy. Nie przetrwamy długo, ale czy kogoś, oprócz niego, to jeszcze obchodzi? Powiadam ci przyjacielu, jesteśmy zdani tylko na siebie. Jednak, jak to bywa, przybyli oni. Podchodziliśmy do nich z nieufnością, gdyż pamięć o horrorze, jaki zgotowali nam wybrańcy, trwała w nas wciąż. Jednak oni... Byli inni. Ubrani w stroje, których nikt z nas nigdy nie widział, nawet u tych ludzi z góry. Ich broń przyjacielu, odznaczała się niezwykłym kunsztem, siłą. Posługiwali się nią z taką gracją, że mógłbyś przysiąc, iż widzisz taniec. Zaufaliśmy im. Po raz pierwszy od wielu, wielu lat, komuś zaufaliśmy. Uratowali jednego z mędrców. Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłem na tę wiadomość. Podobno stoczyli walkę, jakiej nikt z nas by nie przeżył, ale oni byli od nas inni: młodzi, silni, gotowi na wszystko. Przez jakiś czas myśleliśmy, że w końcu szczęście się do nas uśmiechnęło. Ocean Palace został ukończony, a to oznaczało, że wybrańcy zwrócą nam wolność. Bardziej nie mogliśmy się pomylić. Ale ta trójka, ponownie się zjawiła. Sami, bez żadnej naszej pomocy, zapobiegli katastrofie, którą sami przez lata budowaliśmy. Ale życie, przyjacielu, to nie baśń, gdzie wszystko kończy się dobrze – Ocean Palcae został zniszczony, lecz zamiast niego, dosięgła nas inna katastrofa. Olbrzymia fala, w przeciągu zaledwie paru minut zniszczyła znany nam świat. Już nie było wybrańców, utracili swój dar. Staliśmy się na powrót jednością, tak jak głosiły legendy. Zbierając się po katastrofie, znaleźliśmy jedynie dwóje z trzech przybyszy, którzy tyle dla nas zrobili. Otoczyliśmy ich opieką. Gdy tylko zebrali siły, zniknęli. Wydawali się dziwnie smutni, jakby stracili kogoś bardzo bliskiego. Jednak dla nas, zaczął się nowy okres – po raz pierwszy w całym mym długim życiu, bez obaw patrzę w przyszłość. Razem z wybrańcami... Nie, razem z nimi, zwykłymi ludźmi takimi jak my, odbudowujemy nasz świat. Nie popełnimy tych samych błędów. Nagle, po raz pierwszy, od tylu już lat, ujrzeliśmy Słońce. Jego ciepło rozpaliło w nas wiarę. Wiarę, na lepsza przyszłość...
To co, chciałbyś tu żyć? Zawsze istnieje nadzieja, że urodzisz się jako jeden z wybranych – obdarzony zapomnianym darem, jakim jest magia. Tak, ale co wtedy, jeżeli tak się nie stanie? Będziesz zmuszony do ciągłej walki o przetrwanie. Bez żadnych szans na poprawę swego losu. Słońce, tu na dole, nie dociera, panuje tylko zima. Wielu zabierze. Jedzenie, zawsze go brak. Ubrania, jeżeli tak oczywiście można by nazwać te szmaty i sierść zwierząt, które masz na sobie są znoszone, ledwo spełniające swą rolę. Do tego jeszcze ta przeklęta harówa dla wybrańców. Nie masz szans, by się im przeciwstawić, nie z ich technologią, ich tą przeklętą magią. Budzisz się, zarzucasz szmaty, jesz, lecz i tak głodny, udajesz się na budowę. Tam w pocie czoła, wyzyskiwany, pracujesz do nocy. Potem wracasz do domu, wykończony, nie masz żadnej siły. Tak, ciekawe wiedziesz życie. Nie mieszkasz w domu, tylko pod ziemią, bo ona oferuje schronienie przed tym wszędobylskim mrozem. Ten chłód odebrał ci już tak wiele – rodzinę, miłość twego życia, gdy nagła zamieć ci ją odebrała. Zamykasz oczy, marzysz o Słońcu. Wyobrażasz sobie jego ciepło. Z każdą chwilą, czujesz się coraz bardziej zmęczony. Głód nie pozwala ci zasnąć, zapomnieć, otrzymać tę chwilę wytchnienia, której tak bardzo potrzebujesz. Czujesz narastającą nienawiść. Gdyby nie ci wybrańcy, nie czekałby cię taki los... Gdybyś tylko był jednym z nich...
To co, panowie twardziel, ciekawa epoka na spędzenie dalszego żywota, nie? Oczywiście, są tego jakieś plusy (pięć godzin później...) – przynajmniej staniemy się twardzi jak lód. Obcowanie ze śmiercią, zrobi z nas nieczułych, pozbawionych wszelkich uczuć stworzenia, dla których liczy się tylko przetrwanie. Zabijać będziemy bestie bez litości, pożywiać się ich ciepłym jeszcze mięsem i z dumą zakładać na siebie ich skórę. Ta, prawdziwa wizja twardziela. A co maluczcy ludzie mogą zrobić, gdyby zechcieli tu żyć? Hmm... Umrzeć. I to jak najszybciej. W końcu, jakby nie patrzeć – bez mięśni, bez jedzenia i ciepła, nie przeżylibyśmy tam zbyt długo. A o „dodatkowym’ zajęciu jakim jest niezaprzeczalnie praca przy Ocean Palace, już nawet nie wspominam. Gdybyście się narodzili, jako wybrańcy, ludzie obdarzeni darem magii, czekałby was zgoła odmienny los. Bo tutaj mogą przeżyć jedynie niepoprawni optymiści, jak i ludzie, chcący sprostać największemu wyzwaniu, z jakim do tej pory się spotkali.
Plusy:
- nikt się nie będzie śmiał, gdy będziemy bladzi jaki trup
- wyrób mięśni
- prawdziwy obóz przetrwania
Minusy:
- wieczna zima
- wykorzystywanie przez wybrańców
- brak nadziei na lepsze jutro
Komentarze (1)
Dodaj komentarz
Wpisz treść komentarza w opowiednim polu. Pamiętaj, że HTML jest niedozwolony.
Niezarejestrowani użytkownicy uzupełniają również pole autora.
Konieczna jest również weryfikacja niezalogowanych użytkowników.
Wypowiedzi obraźliwe, infantylne oraz nie na temat będą moderowane - pisząc postaraj się zwiększyć wartość dyskusji.